Nauczyciele, którzy przesyłają materiały do przerobienia samodzielnie przez uczniów pod nadzorem opiekunów, łamią prawo, bo nie realizują właściwie podstawy programowej.
ikona lupy />
Kształcenie na odległość / Dziennik Gazeta Prawna
Ministerstwo Edukacji Narodowej zaleca, aby co najmniej 15 minut przeznaczać na pracę zdalną z uczniem za pomocą komunikatorów. O ile w niepublicznych placówkach lekcje rzeczywiście odbywają się w formie wideokonferencji, o tyle w samorządowych głównym narzędziem pozostał dziennik elektroniczny, za pomocą którego wysyłane są zadania. Uczniów, którzy mają problem z zalogowaniem się, może spotkać kara w postaci wstawienia nieobecności. Nauczyciele w samorządowych szkołach, jeśli już muszą się kontaktować o określonej porze z klasą, robią to raczej w formie pisemnej niż podczas wideokonferencji.

Rozporządzenie i zarządzenie

Dwa rozporządzenia ministra edukacji narodowej z 20 marca 2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty oraz zmieniające rozporządzenie w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 492 i 493) wprowadziły od 25 marca obowiązek realizowania zadań edukacyjnych z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość.
Reklama
Wszyscy mieli nadzieję, że resort przygotuje kompleksowe rozwiązania. Z rozporządzenia wynika jednak tylko tyle, że dyrektorzy w trybie pilnym musieli w porozumieniu z nauczycielami indywidualnie określić sposób realizacji podstawy programowej na odległość. Z analizy zarządzeń wydanych przez dyrektorów również niewiele wynika. W efekcie uczniowie i rodzice wciąż mają wątpliwości, a prawnicy przekonują, że obecna forma nauki na odległość narusza wiele praw ucznia.
– Podstawowym i konstytucyjnym prawem jest prawo do nauki, powszechnej i bezpłatnej. Szczegóły zawarte są w art. 1 prawa oświatowego. Nowa forma nauczania uderzy bezpośrednio w dzieci, których warunki materialne i rodzinne uniemożliwiają pełne uczestniczenie w niej – tłumaczy Robert Kamionkowski, radca prawny, ekspert ds. oświaty z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Dodaje, że zastrzeżenia budzi też realizacja toku nauczania. – Skoro odchodzi się od metod w miarę jednolitych w skali kraju, to praktyczne realizowanie podstawy programowej stanie się kwestią przypadku, wypadkową inwencji poszczególnych dyrektorów i nauczycieli, technicznych możliwości przekazu i kontaktu i wreszcie dyscypliny wszystkich stron – dodaje.

Wszystko bez zmian

Rodzice i uczniowie otrzymują karty pracy, materiały do zrobienia i linki do filmów na YouTube, gdzie lekcja jest omówiona nie przez nauczyciela, ale przez osobę z zewnątrz. Jedni nauczyciele tłumaczą, że nie chcą publicznie pokazywać twarzy, inni boją się, że rodzice zakwestionują sposób prowadzenia przez nich lekcji.
– Nie robię lekcji online, bo wiem, jak ciężko jest i rodzicom, i dzieciom – wyjaśnia nauczycielka z jednej z podstawówek na Mazowszu.
Rodzice skarżą się też, że nauczyciele wysyłają materiały z tygodniowym wyprzedzeniem i wymagają opanowania przez dziecko określonego materiału.
– Nauczycielka muzyki wysłała córce temat do przyswojenia z podręcznika. Poleciła nauczyć się nut i grania na cymbałkach, a także flecie. Przesłała też kartę pracy, którą trzeba wypełnić, a potem sfotografować i odesłać. Problem w tym, że córka nie potrafi odpowiedzieć na dwa pytania, a ja stoję przed wyborem, czy mam za nią je uzupełnić, czy wysłać z tym nieopanowanym materiałem – mówi ojciec uczennicy ze szkoły podstawowej.

Łamią prawo

– Rodzic powinien napisać do takiego nauczyciela, że domaga się, aby zadana praca nie była oceniana z uwagi na to, że podstawa programowa nie została prawidłowo zrealizowana. Nie można przecież oceniać za samodzielne realizowanie materiału. To sprzeczne m.in. z wewnątrzszkolnym systemem oceniania, który jest określony w statucie szkoły – mówi Robert Kamionowski.
Takimi praktykami zbulwersowani są dyrektorzy niepublicznych szkół.
– I tu właśnie wychodzi Karta nauczyciela. Dyrektorzy nie mają skutecznych narzędzi, aby w dużej szkole wyegzekwować od pracowników prowadzenie lekcji online – mówi Iwona Płocka z Niepublicznej Szkoły Podstawowej w Piotrowicach (woj. wielkopolskie).
– Jeśli nauczyciele ograniczają się do wysyłania kolejnego etapu materiału do przerobienia, łamią prawo, bo w ten sposób nie realizuje się podstawy programowej. Rodzice nie mają kompetencji, aby omówić ze swoim dzieckiem materiał z fizyki – dodaje.
Robert Kamionowski zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę. – Nie ma podstaw prawnych do tego, aby uczniowie w obecnej sytuacji otrzymywali nieobecność. Przecież to byłaby fikcja. Uczniowie powinni być rozliczani z efektów, a nie z tego, czy ktoś się zalogował, czy też nie – zauważa.
Dodaje, że policealne szkoły zostały przez MEN zwolnione w rozporządzeniu z obowiązku składania przez słuchaczy podpisu na liście obecności. Powinno to też dotyczyć pozostałych placówek. Resort edukacji nie zajął stanowiska w tej kwestii.

Stanowisko samorządów

– Największymi trudnościami są ograniczenia techniczne, niedostatki w oprogramowaniu oraz sprzęcie komputerowym, co szkoły starają się rozwiązywać poprzez wypożyczanie uczniom sprzętu dostępnego w szkołach – mówi Agnieszka Błachowska z urzędu miasta w Białymstoku.
Dodaje, że kłopot sprawiają też kwestie dotyczące przygotowania nauczycieli do podjęcia kształcenia na odległość.
Iwona Koszyk, naczelnik wydziału oświaty w Urzędzie Miasta Opole podkreśla, że jednym z największych problemów jest skuteczne przygotowanie uczniów do egzaminów ósmoklasisty, maturalnych i zawodowych.
Arseniusz Finster, burmistrz Chojnic, mówi dosadnie: – Jednoznacznie należy stwierdzić, że przytłaczająca większość szkół w całej Polsce nie prowadzi zajęć z uczniami na odległość. Rekomendowane przez MEN narzędzia w postaci dzienników elektronicznych i innych komunikatorów nie są żadnymi platformami e-learningowymi, a tylko przez takie narzędzia można by było faktycznie prowadzić zajęcia zdalnie. ©℗

>>> Polecamy: Jak pojąć ostrosłupy przez Messengera. Szkoły publiczne walczą o jakikolwiek kontakt z uczniami