Według dokumentów przetargowych analizowanych przez „Indian Express” oraz ekspertów od cyfrowego bezpieczeństwa dane z opaski elektronicznej mogą trafić do policji, ministerstwa obrony i departamentów powiązanych z rządowymi jednostkami paramilitarnymi.

Jednym z trzech urządzeń, wywołujących najwięcej kontrowersji, jest opaska elektroniczna podobna do tzw. opasek fitness, które w komercyjnej wersji mierzą tętno, liczbę kroków i przebytą odległość oraz podają lokalizację użytkowników. Jednak zdaniem ekspertów specyfikacje urządzenia do śledzenia osób w kwarantannie naruszają prawa osobiste obywateli.

„Czytając specyfikacje urządzenia namierzającego, pewne staje się, że urządzenie z odpowiednim oprogramowaniem, wykracza daleko poza narzędzia do opieki medycznej, otwierając możliwość masowego nadzoru” - napisała w oświadczeniu Software Freedom Law Centre (SFLC), amerykańska organizacja zajmująca się przypadkami naruszania prywatności w oprogramowaniu.

„To jest niczym opaska dla więźniów albo osób na przepustce z więzienia, stosowana w wielu krajach. To narzędzie idzie jednak dalej w analizowaniu danych, dając inwazyjny wgląd w życie osobiste (osoby, która ją nosi - PAP)” - powiedział dziennikowi „Indian Express” ekspert od cyfrowego bezpieczeństwa z miasta Pune w zachodnich Indiach.

Reklama

SLFC ostrzega, że wiele specyfikacji przetargu wykracza poza standardowe wymagania podobnych urządzeń, które mogą przekształcić się w instrument dogłębnego nadzoru. Twórcy dokumentu przetargowego zainteresowani są szczególnie takimi miejscami jak „porty lotnicze, meczety, stacje kolejowe i autobusowe”.

Indyjski rząd szuka również urządzenia, które będzie mogło zmierzyć temperaturę ciała z odległości 2 lub 5 metrów o pojemności pamięci 32 gigabajtów i wbudowanym mikrofonem, który nagrywa rozmowy.

Trzecie urządzenie wykrywające podwyższoną temperaturę ciała i gorączkę ma mieć czujniki zdolne do rozpoznawania twarzy.

Wszystkie urządzenia powinny być kompatybilne z rządową aplikacją Aarogya Sen, która w ciągu dwóch tygodni ogólnokrajowej kwarantanny została ściągnięta przez 15 mln Indusów. Aplikacja, używana jak na razie dobrowolnie, ma monitorować stan fizyczny użytkowników oraz interakcje z innymi osobami. Wykrywa, czy doszło do spotkania użytkownika z osobą zakażoną.

SLFC zwraca uwagę na zgodę użytkowników na udostępnianie danych „do interwencji medycznych i administracyjnych”. Zdaniem ekspertów uprawnienia są bardzo szeroko zdefiniowane i mogą prowadzić do nadużyć. Co gorsza, użytkownik zgadza się na ewentualny przeciek danych do sfery publicznej bez możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności twórców aplikacji.

Indyjska aplikacja Aarogya Sen wzoruje się na podobnym oprogramowaniu z Korei Pd., które śledzi interakcje osób potencjalnie narażonych na zakażenie koronawirusem. Podobną aplikację opracowali też inżynierowie z amerykańskiej uczelni MIT, którzy zapewniają jednak ochronę prywatności użytkowników.

Paweł Skawiński (PAP)