Napięcie rosło jak u Hitchcocka. Najpierw pod koniec kwietnia opublikowano metodologię badań. Wyniki bankowego „egzaminu” miały być opublikowane w miniony poniedziałek. Jednak Fed przełożył sądny dzień na czwartek.

I oto nadchodzi dzień prawdy

Choć wszystko na razie było tajne łamane przez poufne, to jednak kilka bardziej lub mniej prawdziwych informacji przeciekło: przede wszystkim ta, że egzaminu nie przeszło 10 z 19 największych amerykańskich banków.

Szef administracji Białego domu Rahm Emanuel podkreślał, że testy pokazały zróżnicowanie w sytuacji banków, z których część jest „bardzo, bardzo zdrowa”, a część potrzebuje pomocy. Sprawa jest poważna, bo 19 przetestowanych banków to dwie trzecie aktywów i ponad połowa kredytów amerykańskiego systemu bankowego.
Dość długo trwały spory między Fed a Departamentem Skarbu, co tak naprawdę powinno trafić do opinii publicznej. Analitycy zwracali uwagę, że gdyby wszystkim bankom udało się bezproblemowo przejść test prawdy, to jego wyniki mogłyby zostać zakwestionowane.

Reklama

Pojawiło się też sporo pogłosek – jak ta ze środy, że aż 34 miliardy dolarów będą potrzebne Bank of America (ten już dostał 45 mld dolarów rządowej pomocy). To prawie połowa z 70 mld dolarów potrzeb kapitałowych, o których pod koniec kwietnia mówili niektórzy analitycy.

Galeria niesławy

BoA to zresztą negatywny bohater akcji pomocowej – zarządzający składkami amerykańskiego funduszu emerytalnego pracowników rządowych i municypalnych mówili, że jeśli jest jakaś „galeria niesławy” (Hall of Shame), to Bank of America powinien się w niej znaleźć.

Jako jeden z negatywnych typów pojawiał się też Citigroup, trzeci co wielkości amerykański bank pod względem aktywów.

Są też prymusi

Z kolei JPMorgan Chase wskazywany był jako jeden z banków, które nie będą już potrzebować pomocy. Wells Fargo informował, że odłożył 23 mld dolarów, co powinno starczyć na dwa lata w razie konieczności pokrycia strat na kredytach hipotecznych i dla firm.

Pojawiły się też konkurencyjne i znacznie bardziej katastroficzne prognozy, jak ta analityków Keefe Bruyette & Woods Inc., którzy przeprowadzili własne stress testy i uznali, że amerykańskim bankom może być potrzeba nawet biliona dolarów dodatkowych kapitałów, by sprostać nie tylko udzielaniu kredytów, ale też i problemom wynikającym ze strat spowodowanych rosnącym bezrobociem i zaległościami w spłacie już udzielonych kredytów.

Jedno jest pewne – przed bankami ciężki rok

Jaka to ostatecznie będzie kwota – dowiemy się dziś. Ale podanych w poniedziałek informacji z Fed wynika, że większość amerykańskich banków oczekuje w tym roku wzrostu udziału złych kredytów w portfelu. Tego spodziewa się 70 proc. „credit officers” biorących udział w marcowo-kwietniowej ankiecie Fed. Banki starają się zdusić te złe tendencje, obniżając na przykład przyznane już limity w kartach kredytowych (zrobiło tak obecnie 65 proc. banków wobec 45 proc. w styczniu). Deklarują zaostrzenie kryteriów w kredytach hipotecznych.

Ale jednocześnie nie mogą pójść za daleko w surowości: aż 35 proc. respondentów wskazało na rosnące zainteresowanie kupnem nieruchomości przez klientów, co było pierwszym takim przypadkiem od przynajmniej dwóch lat.

Jeśli czytać to w kontekście ostatnich dobrych danych z amerykańskiego rynku nieruchomości oraz presji na banki, by nie trzymały w sejfie pieniędzy podatników, to banki mają do zgryzienia bardzo twardy orzech. W końcu ktoś może im wytknąć, że i tak mają już rekordowe 1,1 biliona dolarów w gotówce.

Jednocześnie rośnie kolejka po pieniądze

Tak czy owak, potrzebne są pieniądze, by banki mogły udzielać kredytów przez najbliższe dwa lata i przetrwać, przy założeniu dalszego złego stanu gospodarki. W każdym razie szef Fed Ben Bernanke uprzedzał we wtorek: kolejny wstrząs dla systemu finansowego może utrudnić odbudowę gospodarki.

Skąd banki wezmą kapitał? Po pierwszym kwartale informowały o wynikach lepszych niż się spodziewano, ale ten trend wcale nie musi się utrzymać. Meredith Whitney, była analityczka Oppenheimer&Co, sławna ze swojej trafnej prognozy o cięciu dywidendy przez Citigroup już w październiku 2007, kwartał przed tym, jak bank oficjalnie o tym poinformował, twierdzi, że drugi kwartał nie będzie już tak dobry jak pierwszy.

Nie będzie dywidendy

Dino Kos, były dyrektor do spraw rynków w nowojorskiej Fed mówił pod koniec kwietnia Bloombergowi, że wszystkie banki będą musiały zrezygnować z wypłaty dywidendy. Krótko mówiąc – tak jak w Polsce nadzór zalecił bankom. W ostatnich dniach administracja amerykańska wskazywała dodatkowy kierunek: prywatni inwestorzy. Prezydent Barack Obama nie pozostawił wątpliwości: każdy, kto poprosi jeszcze o pieniądze podatników, będzie drobiazgowo rozliczony.

Może być nacjonalizacja

Pozostaje jeszcze zamiana rządowej pomocy na akcje zwykłe, czyli kierunek: częściowa nacjonalizacja. Ta może stać się udziałem Citigroup, który otrzymał 52 mld dolarów rządowych pieniędzy. Na razie rząd ma w Citi akcje uprzywilejowane, ale chce je przekształcić w akcje zwykłe i stać się zwykłym akcjonariuszem. Ze wszystkimi uprawnieniami. Gra idzie o to, czy zamiana będzie dotyczyć 25 mld dolarów, dających 36 proc. udział w akcjonariacie Citigroup (u nas właściciela Banku Handlowego w Warszawie), czy też 52 mld dolarów. Wtedy amerykański rząd miałby ponad połowę akcji Citigroup, byłby też pośrednio właścicielem BHW . Wiele zależy od tego, czy Citi wspomogą prywatni inwestorzy, posiadający akcje o wartości 10 mld dolarów. Jeśli przekształcą je w akcje zwykłe, rząd może nie chcieć nacjonalizacji większej niż częściowa.

19 największych to tylko początek

Stress testy dla największych rynkowych graczy to może być tylko początek. Jak podali analitycy mieszczącej się w Chicago firmy Howe Barnes Hoefer&Arnett, rząd może się zdecydować na dalsze egzaminy, już bez zapowiedzi i bez powiadamiania opinii publicznej. Testy odpornościowe mogą dotyczyć nawet kolejnych 20 do 30 banków.

I nie tylko w USA

Kolejka po pieniądze może też stać się udziałem innych banków. Nout Wellink, szef Komitetu Bazylejskiego Nadzoru Bankowego powiedział w środę, że banki na całym świecie mogą zostać zobowiązane do podniesienia minimalnych rezerw kapitałowych i to o kilka punktów procentowych, bo stan obecny to za mało. Komitet Bazylejski przekazał w marcu, że banki będą musiały utrzymywać większe kapitały, chociaż nie określono, w jaki sposób wymogi kapitałowe mogą wzrosnąć ponad wymagany obecnie na świecie współczynnik 8 proc. aktywów. Komitet określa wymogi adekwatności kapitałowej, jednak każdy kraj decyduje sam, jak je zastosować w bankach krajowych.

Wellink co prawda zastrzegł, że budowa tej finansowej poduszki bezpieczeństwa może być prowadzona dopiero po zakończonym kryzysie. Z czego? Tu ciekawostka, sarkastycznie można powiedzieć, że to wielkie odkrycie – choć zapewne głównie dla banków.

Szef Komitetu Bazylejskiego jest zwolennikiem dynamicznego zasilania w kapitał (o którym na przykład mówi od stycznia nadzór brytyjski), które polega na tym, że banki gromadzą środki podczas okresów dobrych dla gospodarki, by móc dysponować nimi podczas spowolnienia gospodarczego.

Co zatem będzie w czwartek z giełdami, a szczególnie z notowanymi na nich spółkami finansowymi? Na razie już w środę zaczął się odwrót do bezpieczniejszych aktywów, a ceny rządowych obligacji amerykańskich poszły w górę właśnie w związku ze spekulacjami, że część największych instytucji finansowych może potrzebować nowych pieniędzy.