Licząc od najniższego do najwyższego poziomu, osiągniętego w ciągu pięciu ostatnich dni, sięgała ona około 1,6%, a w wymiarze bezwzględnym oznacza to ponad dwa centy. Nie sposób przy tym nie zwrócić uwagi na inne interesujące zjawisko. Polega ono na tym, że charakterystyczna dla rynku akcji (przynajmniej w ciągu ostatnich dwóch lat) wysoka zmienność notowań, przeniosła się na tradycyjnie spokojniej reagujący na wszelkie wydarzenia rynek walutowy. Oczywiście przy zachowaniu rozsądnych proporcji, jasne jest bowiem, że 2 - 3 procentowe zmiany kursów głównych walut w ciągu dnia są nie do pomyślenia. Ale jeszcze nie tak dawno (powiedzmy kilka lat temu) wydarzeniem była zmiana kursu na trzecim miejscu po przecinku.

Teraz specjalnego wrażenia nie robi zmiana na drugim miejscu, czyli o „walutowy” rząd wielkości większa. Używając więc żargonu dilerów (walutowych, oczywiście) „pips” (czyli zmiana kursu na czwartym miejscu po przecinku) nie robi żadnego wrażenia, „figura” (czyli zmiana na trzecim miejscu po przecinku) powoduje, że diler budzi się z odrętwienia, przy „dużej figurze”, (czyli zmianie na drugim miejscu po przecinku) przystępuje do działania. Mówiąc jednak serio, to swego rodzaju „znak czasów”, gdy przez kilka dziesiątek lat ledwie dostrzegalne zmiany kursów walut powodowały zwielokrotnioną reakcję w innych segmentach rynku. Obecnie niewielkie zmiany indeksów giełdowych powodują nerwowość na rynkach głównych walut, na których obraca się gigantycznymi, w porównaniu z rynkiem akcji, kapitałami i to nie tylko w celach „spekulacyjnych” (przynajmniej kiedyś tak było, i gdyby tak pozostało, pewnie Lehman Brothers nie musiałby upaść, a my nie musielibyśmy spijać całego tego piwa).

W każdym razie trwająca od początku września tendencja osłabiania się dolara wobec euro, w wyniku której kurs europejskiej waluty wzrósł z okolic 1,42 do 1,48 dolara, zaczęła się bardzo zdecydowanie załamywać, a raczej „została załamana” czy przynajmniej poważnie naruszona przez spadki na rynku akcji. Faktem jest, że załamanie to „wystartowało” z bardzo wysokiego poziomu, na który kurs euro został wywindowany przez … rynek akcji. Patrząc z nieco dłuższej perspektywy analogiczne zjawisko dynamicznego umocnienia się dolara obserwowaliśmy na początku czerwca. Wówczas na Wall Street nastąpiło pełne nerwowych wahań zahamowanie tendencji zwyżkowej, zakończone solidną korektą spadkową, trwającą do połowy lipca. W tej chwili od kilku sesji obserwujemy na amerykańskiej giełdzie zahamowanie tendencji wzrostowej i coraz bardziej nerwowe wahania wartości indeksów.

Nasza waluta posłusznie podąża za tym, co dzieje się między euro a dolarem.

Reklama

W tym zakresie nic się nie zmienia, więc nie ma się czego obawiać. Z tej zależności nie była nas w stanie wyrwać informacja o niemal podwojeniu deficytu budżetowego na przyszły rok, która teoretycznie powinna zachwiać złotym, a podobne dramatyczne wieści dotyczące polskiej gospodarki raczej nam nie grożą. Wszystko więc jest przewidywalne i „pod kontrolą”. Oczywiście konsekwentnie powielaliśmy wszelkie nerwowe wahania związane z kursem euro i dolara, więc nieźle złotym „huśtało”. Ale tak naprawdę żadnego istotnego efektu to nie przyniosło, poza rozszerzeniem pasma tych wahań w trwającym od kilku tygodni ruchu kursu dolara do złotego w bok. Na razie jesteśmy mniej więcej w połowie przedziału 2,77 - 2,89 zł za dolara, „obowiązującego” niemal od pierwszych dni września. Więc nic wielkiego się nie dzieje. Złoty wciąż pozostaje bardzo mocny patrząc z perspektywy prawie sześciu miesięcy. Co nam może grozić „patrząc z dłuższej perspektywy”? Opierając się na analogii do sytuacji z czerwca, czyli przy założeniu, że nieco głębsza korekta na rynku akcji jednak wkrótce nastąpi, możemy spodziewać się osłabienia złotego, w wyniku czego dolar zdrożeje o kilkanaście groszy. Może więc kosztować około 3 złote lub nieco więcej, gdy spadki na giełdzie (za oceanem, oczywiście) nie przekroczą kilkunastu procent. I taki scenariusz na najbliższe tygodnie jest dość prawdopodobny.

Ta prognoza, gdyby miała się sprawdzić, jest też dość pocieszająca dla „posiadaczy” kredytów we frankach. Jest niemal pewne, że szwajcarska waluta nie będzie droższa, niż amerykańska. Poziom 3 zł za franka raczej więc nam nie grozi. Chyba, że korekta będzie jednak głębsza i dłuższa. Możemy jednak liczyć na szwajcarski bank centralny, który już kolejny raz obiecał dbać, by frank za bardzo się nie umocnił. A Szwajcarom, tym bardziej z banku centralnego, można wierzyć. Ostatnio jednak kurs szwajcarskiej waluty do złotego zachowywał się mniej „korzystnie” dla naszych kredytobiorców niż dolar, więc można mieć tylko nadzieję, że w tej kwestii coś się w końcu zmieni. Od ubiegłego piątku frank zdrożał z 2,71 do 2,77 zł, a więc o 2,2%, euro z 4,11 do 4,19 zł, czyli o 1,7%, a dolar z 2,79 do 2,85 zł, czyli także o 1,7%.