Kolejne trzy polskie produkty tradycyjne zostały zarejestrowane przez Komisję Europejską i otrzymały unijną ochronę: truskawka kaszubska, ser redykołka oraz wiśnia nadwiślańska. Tym samym liczba rodzimych specjalności, których nazwa jest zastrzeżona w całej Wspólnocie, wzrosła do 15.

>>> Czytaj też: Polsko-czeska wojna o kiełbasę z Unią Europejską w tle

Niestety, rosnąca liczba chronionych wyrobów nie przekłada się specjalnie na biznes w tych sektorach produkcji. Dla porównania przychody Włochów czy Francuzów ze sprzedaży produktów z unijnej listy wynoszą po około 9 mld zł rocznie. Trzeba jednak zaznaczyć, że mają ich ponad 10 razy więcej niż Polska. – By zarabiać, trzeba mieć certyfikat. Tylko on uprawnia do używania nazw i oznaczeń produktów zarejestrowanych przez Komisję Europejską – mówi Aleksander Bednarski z Biura Certyfikacji Cobico. Dodaje, że według szacunków co najmniej 2,5 tys. firm mogłoby się ubiegać o taki dokument. Ze statystyk Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS) wynika, że w tym roku certyfikat otrzymało 140 przedsiębiorstw. A to i tak znacznie więcej niż przed rokiem, kiedy mogło się nim pochwalić jedynie 19 firm.

>>> Czytaj też: Polska żywność hitem eksportowym mimo kryzysu

Reklama
Tak duży przyrost w grupie certyfikowanych przedsiębiorstw to zasługa sektora cukierniczego. Po tym jak rogal świętomarciński uzyskał unijną ochronę w 2008 roku, po świadectwo uprawniające do posługiwania się tą nazwą starało się w tym roku ponad 300 producentów. Ostatecznie otrzymało je ponad 100 zakładów cukierniczych. Gra jest warta świeczki, bo 11 listopada, w dzień św. Marcina, Poznaniacy zjadają około 500 ton takich rogali. – Klienci pytali o wyroby z certyfikatem, bo gwarantuje on wiarygodność źródła pochodzenia towaru – mówi Michał Łobza, właściciel Piekarni-Cukierni z Zaniemyśla, który znalazł się w gronie certyfikowanych producentów.
Sprzedaż w jego firmie była w tym roku o ponad 15 proc. wyższa niż przed rokiem. Dlatego w 2010 roku również zamierza wystąpić o świadectwo. Bo certyfikaty są aktualne tylko przez 12 miesięcy od wydania – potem trzeba je odnawiać. O przedłużenie certyfikatu zamierza się też starać Halina Huszczak, właścicielka spółki TOP produkującej wielkopolski ser smażony, chroniony od kwietnia. – Dostrzegamy działanie certyfikatu. Nasze wyroby są chętniej kupowane. Sprzedaż wzrosła o 10 proc. – wyjaśnia Halina Huszczak.

>>> Czytaj też: Rolnicy stawiają na ekologię

Ci, którzy certyfikaty już mają, dziwią się, dlaczego inni polscy wytwórcy tradycyjnych wyrobów nie starają się pozyskać uprawnień potrzebnych do używania chronionej nazwy. Przedsiębiorcy mówią, że przeszkodą są głównie wysokie koszty. – To wydatek rzędu ponad 1 tys. zł. Koszty musielibyśmy przerzucić na klientów. A to oznaczałoby podwyżkę cen o około 10 zł na opakowaniu – tłumaczy producent miodu wrzosowego z Przemkowa. – Można się ubiegać m.in. o zwrot kosztów z kontroli przeprowadzanej w związku z ubieganiem się o świadectwo – mówi Aleksander Bednarski.
W ramach programu Uczestnictwo Rolników w Systemach Jakości Żywności można otrzymać do 3,2 tys. zł. Na razie o pieniądze starają się rolnicy żywności ekologicznej.
Sprzedaż produktów regionalnych
O ochronę produktu może się starać tylko grupa producentów danego wyrobu, a nie pojedynczy wytwórca. Certyfikat – o który stara się każdy producent – jest wystawiany na podstawie próbek jakości pobieranych w trakcie produkcji. Na jego wystawienie czeka się co najmniej kilka tygodni. Koszty łączne to około 1200 zł.
ikona lupy />
Wyroby certyfikowane w europejskich krajach / DGP