Do tej pory unijne dotacje dla wiejskich mikroprzedsiębiorstw nie cieszyły się zbyt dużym powodzeniem. W 2009 r. budżet na unijne działanie „Tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstw” był równie imponujący, jak tegoroczny – wynosił ponad 1 mld 200 mln zł (dokładnie 286 603 407 euro). Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która jest odpowiedzialna za podział tychże pieniędzy, podpisała umowy o udzielenie wsparcia z 1165 firmami na łączną kwotę 160 mln zł, co stanowi zaledwie kilkanaście procent ubiegłorocznej puli.

Co sprawiło, że wiejskie mikrofirmy tak nieśmiało sięgnęły do unijnej kasy? Otóż jednym z głównym wymogów, decydującym także o maksymalnej wielkości dotacji, było zobowiązanie, że przedsiębiorca starający się o wsparcie stworzy określoną liczbę miejsc pracy i utrzyma je przez minimum dwa lata – za jedno do dwóch mógł liczyć na dofinansowanie do 100 tys. zł, przy zatrudnieniu więcej niż dwóch, ale mniej niż pięciu osób - do 200 tys. zł, a tworząc minimum pięć nowych etatów – do 300 tys. złotych. Zobowiązania dotyczące wielkości zatrudnienia są jednak zawsze trudne dla małych firm, do tego w tym przypadku mamy do czynienia z mikroprzedsiębiorstwami działającymi tylko na wsiach i w małych miasteczkach – a więc na dużo trudniejszym rynku, niż w przypadku podobnych firm w dużych miastach.

Dodatkowo, co potwierdzają także eksperci ARiMR, na niechęć do składania wniosków – a tym samym również do wiążących i trudnych deklaracji dotyczących zatrudnienia – wpłynął także kryzys ekonomiczny. Efekt był taki, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zmieniło pod koniec marca rozporządzenie o warunkach uzyskania wsparcia przez wiejskie mikrofirmy. Obecnie o 100 tys. zł można się starać przy stworzeniu jednego miejsca pracy, o 200 tys. zł – przy dwóch, natomiast o maksymalną kwotę, czyli 300 tys. zł, może ubiegać się firma, która uruchomi co najmniej trzy miejsca pracy (nowe rozwiązanie dotyczy także tych przedsiębiorców, którzy złożyli wnioski o dofinansowanie w 2009 r. i do tej pory nie podpisali umów z ARiMR). Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że osoba, która podejmuje we własnym imieniu działalność gospodarczą, jest także uwzględniana w liczbie tworzonych miejsc pracy. Oznacza to, że wystarczy założyć jednoosobową firmę, by móc podjąć starania o wsparcie w wysokości 100 tys. złotych.

Zmiany w rozporządzeniu powinny przyczynić się do dużo większego zainteresowania mikrofirm tym sposobem dofinansowania. Tym bardziej że ich działalność nie musi być innowacyjna – można ją wykorzystać na otwarcie restauracji, pralni, przedszkola czy agencji PR. Plusem jest także to, że od przedsiębiorców wymaga się tylko uproszczonego opisu planowanej inwestycji, a nie skomplikowanego biznesplanu. Ewidentne wady? Dotacja jest refundacją już poniesionych kosztów, do tego tylko tych, które przedsiębiorca poniósł już po złożeniu wniosku o dofinansowanie. A to oznacza, że wielu firm – tych, które nie mogą wyłożyć pieniędzy na start – nie będzie stać na… starania o dotację.

Reklama
ikona lupy />
Agata Szymborska-Sutton / Forsal.pl