W weekend Reuters doniósł, że amerykański rząd rozpoczął poszukiwania firmy, która przeprowadzi ofertę publiczną General Motors. Równolegle odbyły się ponoć już pierwsze prezentacje giganta motoryzacyjnego – o firmie rozmawiano z kilkoma bankami inwestycyjnymi. Być może GM, który zniknął z notowań nowojorskiej giełdy w czerwcu 2009 roku wróci na nią w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

Wróci nie dlatego, że Amerykanie chcą rozwijać swój rynek kapitałowy i nie wyobrażają sobie New York Stock Exchange (NYSE) bez GM, ale dlatego, że amerykańcy podatnicy są świadomi tego, że właściciel między innymi takich marek, jak Buick, Cadillac, Chevrolet i Opel przetrwał tylko dzięki gigantycznej pomocy rządowej i żądają by wydane na nią pieniądze wróciły do budżetu. Te żądania mają zresztą bardzo konkretną formę. O 50 mld pomocy amerykańskiej dla GM z 2009 roku rozmawiają politycy (ostatnio Sekretarz Stanu Timothy Geithner z Przewodniczącą Izby Reprezentantów Nancy Pelosi), pamięta prasa (o GM się cały czas dużo pisze i mówi) i pamięta Departament Stanu, od czasu do czasu informując o stanie rozliczeń z firmą z Detroit.

General Motors ogłosił upadłość w połowie ubiegłego roku.Ostatni raz był notowany na NYSE pierwszego czerwca. W lipcu większościowy pakiet akcji bankruta kupił rząd amerykański razem z kanadyjskim i prowincją Ontario – w nowym, zrestrukturyzowanym GM mają odpowiednio bisko 61 i blisko 12 procent jego akcji.

I wiele wskazuje, że planowane odzyskanie pieniędzy do budżetu poprzez sprzedaż GM na giełdzie się powiedzie. Przede wszystkim dlatego, że kondycja amerykańskiego giganta się bardzo szybko poprawia. Najnowszy raport spółki za pierwszy kwartał tego roku zostanie opublikowany w poniedziałek. Już wiadomo, że będzie bardzo dobry. Niezłą sytuację firmy, która między innymi w ciągu roku zredukowała zatrudnienie w Stanach o ponad 20 tys. etatów – do niecałych 70 tys. osób i pozbyła się kilku kłopotliwych marek – w tym np. Saab i Hummer – potwierdza informacja z zeszłego miesiąca, w której spółka poinformowała o zwrocie 8 mld dolarów pożyczki do amerykańskiego budżetu. Była to część całego planu ratunkowego dla GM. Zdaniem zarówno Lawrence’a Summersa, głównego doradcy ekonomicznego Białego Domu, jak i Eda Whitacre, prezesa General Motors, istnieje duża szansa, że amerykańscy podatnicy dostaną wszystkie wydane rok temu pieniądze na GM z powrotem.

Reklama

Kilka wniosków można wysnuć z powyższej opowieści. Ale dwa wydają się najważniejsze. Po pierwsze jeżeli IPO GM zakończy się sukcesem, będzie można powiedzieć, że ratowanie giganta motoryzacji było sensowne. Firma przetrwała, produkuje samochody, które Amerykanie kupują, zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy osób. Jej prosta likwidacja rok temu nie dawała gwarancji, że zatrudnienie zostanie utrzymane i byłaby z pewnością znacznym obciążeniem dla budżetu federalnego. W końcu znaczna część osób zwolnionych z General Motors i z firm będących poddostawcami giganta po przejściu na bezrobocie sięgnęłaby po federalne zasiłki. A te pieniądze na pewno by już nie wróciły do Departamentu Skarbu.

I po drugie Europa powinna się uczyć, jak wspomagać gigantów. Najlepiej byłoby oczywiście pozwolić im upaść, ale jeżeli – z powodów innych niż stricte ekonomiczne – muszą trwać, to należy zrobić wszystko, aby jak najszybciej potem je ponownie sprywatyzować i do tego tak, aby odzyskać pieniądze wydane wcześniej na ich ratowanie.

Tak na marginesie można dodać jeszcze, że wybraną ostatecznie w ubiegłym roku formę ratowania GM poprzez upadłość pod kontrolą sądu z możliwością dogadania się z dłużnikami popierał między innymi znany specjalista od upadłości – prof. Edward Altman. Przeczytaj, co wtedy mówił.