Podział na bogatych i biednych jest ceną, jaką jeden z najdynamiczniej rozwijających się rynków Azji i członek grupy NEXT 11 płaci za szybki rozwój.

W Bangkoku, stolicy Tajlandii, gdzie pod koniec maja zakończyły się wielotygodniowe zamieszki, wciąż obowiązuje stan wyjątkowy. Oznacza to, że na ulicach nie mogą zbierać się grupy,które liczą więcej niż 5 osób. Mimo to, co jakiś czas na ulice wychodzą manifestanci, aby uczcić pamięć ofiar majowych rozruchów.

19 maja 2010 roku armia rozpędziła wielotysięczną manifestację tzw. czerwonych koszul. Członkowie tego ruchu, zwolennicy obalonego w 2006 premiera Thaksina Shinawatry, protestowali w centrum Bangkoku od marca do maja, domagając się rozwiązania parlamentu i rozpisania wyborów powszechnych. W wyniku tych protestów zginęło w Tajlandii od marca co najmniej 88 osób, a prawie dwa tysiące zostało rannych.

Mimo rozpędzenia protestujących, obecny rząd premiera Abhisita Vejjajivy utrzymuje nadal stan wyjątkowy w stolicy i dziewięciu prowincjach.

Reklama

>>> Antyrządowe zamieszki w Tajlandii (GALERIA)

Bogata stolica kontra biedna północ

Trwające od marca zamieszki w Bangkoku coraz bardziej dawały się we znaki mieszkańcom.

Bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia protestów było zarekwirowanie przez władze liczonego w miliardach dolarów majątku byłego premiera Thaksina Shinawatry. Shinawatra doszedł do władzy w 2001 r. dzięki poparciu wiejskiej ludności Tajlandii. Według nich jest politykiem, który rozumie potrzeby biednych. Jednak bogatszy Bangkok niemal całkowicie opowiada się za obecnym rządem.

Mieszkańcy stolicy zarzucają byłemu premierowi korupcję, populizm i próbę obalenia króla, który w Tajlandii jest traktowany z wyjątkowym szacunkiem, a jego decyzje są niepodważalne.

“Thaksin rzeczywiście pomógł ludziom, dając im pieniądze. Jednak były to ruchy populistyczne, które w dłuższej perspektywie zadłużą kraj, a ludzi rozleniwią” – powiedziała 26-letnia Aranya z Bangkoku. Wyjaśniła, że wymienia byłego premiera tylko z imienia, bo wyraża tym pogardę dla tego, co robił. Przyznała też, że wśród mieszkańców Bangkoku raczej nie ma zwolenników Thaksina.

Anakkapan, 28-letni marketingowiec firmy Charoen Pokphand, największego konglomeratu w Tajlandii, zarzuca czerwonym koszulom brutalność i brak chęci porozumienia. Dodaje, że protestujący, jeśli już są z Bangkoku, to głównie biedni taksówkarze i mieszkańcy slumsów.

“Problemem jest to, że do czerwonych koszul należą ludzie niewykształceni, którzy nie rozumieją i nie wiedzą, jak działają ich przywódcy” – mówi Anakkapan.

Przytoczona opinia ilustruje być może największy problem Tajlandii, którym jest głęboka wyrwa społeczna pomiędzy biedotą z północy a bogatymi regionami turystycznymi i stolicą. Analitycy i socjologowie uważają, że zasypanie tych podziałów może zająć lata.

>>> Czytaj też: Antyrządowe zamieszki w Bangkoku spowodowały wielomiliardowe straty

Thaksin Shinawatra – nadzieja wykluczonych

Shinawatra, który przebywa obecnie na uchodźstwie w Czarnogórze i ma obywatelstwo tego kraju, jest przez adwersarzy uważany za najbardziej skorumpowanego i dzielącego społeczeństwo polityka.

Dla swoich zwolenników, których reprezentują "czerwone koszule", jest pierwszym, który dostrzegł miliony biedaków w Tajlandii. Obalony został w bezkrwawym zamachu wojskowym w roku 2006.

Stoi on w opozycji to powszechnie szanowanego 82-letniego króla Bhumibola Adulyadeja, do którego niemal wszyscy Tajowie mają bezkrytyczne nastawienie.

Autorytet króla już nie działa

Król oficjalnie nie wypowiedział się na temat zamieszek, ponieważ jest schorowany i od blisko roku przebywa w szpitalu. Jednak politolodzy twierdzą, że żadna interwencja armii nie odbyłaby się bez jego cichego przyzwolenia.

Stan zdrowia króla Adulyadeja jest bardzo wrażliwym tematem w tym azjatyckim kraju. Także rynki finansowe postrzegają go jako główną figurę utrzymującą spokój na scenie politycznej Tajlandii.

>>> Czytaj też: Plotki o zdrowiu króla wstrząsnęły tajską giełdą

Jednak, jak powiedział Bank, student z Tajlandii mieszkający w Sztokholmie, nawet król przestał być dla wszystkich autorytetem, gdyż Shinawatra i jego zwolennicy przestali go popierać, co w tym konserwatywnym społeczeństwie jest bardzo dużym wyłomem.

Jeszcze podczas trwania zamieszek mieszkająca w Bangkoku Aranya mówiła, że chyba nie ma innego wyjścia, jak wkroczenie na scenę armii. Zamieszki jednak ustały, ale to nie znaczy, że konflikt został zażegnany.

Tajlandia się rozwija, ale rządzący przeszkadzają

Gospodarka Tajlandii jest dziś jedną z najszybciej rozwijających się na świecie. Prognoza wzrostu PKB tego kraju w tym roku wynosi aż 8 proc. Po dużych spadkach w czasie zamieszek także giełda odrabia straty, notując lepsze wyniki niż cały region.

Ostatnio premier Abhisita Vejjajiva oraz jego rząd forsują plan, aby „przewietrzyć” szeregi dowodzących armią. Rządzący chcą obsadzić na głównych stanowiskach swoich generałów i ludzi wiernych królowi. Według analityków, z którymi rozmawiał Reuters, taki ruch może tylko zaognić konflikt i spowodować, że protestujący powrócą na ulice Bangkoku. A taka sytuacja byłaby katastrofą dla gospodarki. Oprócz kolejnych strat wzrosłoby ryzyko zamachu stanu, który mógłby pogrążyć państwo w stagnacji.

Tajlandia, z powodu rozwarstwienia społecznego, jest krajem niestabilnym politycznie. Odkąd w 1932 r. stała się monarchią, doszło do 18. przewrotów wojskowych. Ostatni z nich miał miejsce w 2006 roku, kiedy armia bezkrwawo obaliła właśnie Shinawatrę.

>>> Zobacz też: Państwowe bankructwa to niekończąca się opowieść

ikona lupy />
Centrum biznesowe w Bangkoku, stolicy Tajlandii / Bloomberg