Sto pierwszych dni rządów Davida Camerona to sto dni walki z deficytem budżetowym. Kilkaset następnych dni niewiele będzie się różnić, bo brytyjski premier chce do końca obecnej kadencji ściąć prawie do zera deficyt przekraczający obecnie 10 proc. PKB.

Priorytetowy deficyt

Wbrew początkowym obawom pierwszy od 65 lat koalicyjny gabinet w Wielkiej Brytanii funkcjonuje zaskakująco sprawnie, choć tworzą go partie dość odległe programowo. A to dlatego, że Liberalni Demokraci zaakceptowali główny postulat konserwatystów, że z oszczędnościami nie można czekać na poprawę sytuacji gospodarczej, tylko trzeba je zacząć natychmiast.
– Opanowanie deficytu jest naszym priorytetem. Ale temu rządowi chodzi o znacznie więcej niż tylko o cięcia. Od naszej determinacji, by naprawić finanse publiczne, jeszcze większa jest determinacja, by poprawić życie ludzi – mówił wczoraj z okazji stu dni koalicji Nick Clegg, wicepremier i szef Liberalnych Demokratów, który pod nieobecność przebywającego na urlopie Camerona kieruje pracami rządu.
Reklama
Na odpowiedź, czy koalicji uda się poprawić życie Brytyjczyków, jest jeszcze za wcześnie, ale już teraz wiadomo, że zasadniczo zmieni ona model funkcjonowania społeczeństwa. Rozrośnięte brytyjskie państwo opiekuńcze zostanie ograniczone – jeszcze w kampanii konserwatyści mówili, że chcą, by ludzie brali sprawy w swoje ręce i przejmowali od państwa odpowiedzialność za prowadzenie szkół czy bibliotek – a pomoc socjalna ma trafiać tylko do tych, którzy rzeczywiście jej potrzebują.
Jak podała wczoraj brytyjska prasa, rząd rozważa ograniczenie liczby uprawnionych do dopłat do ogrzewania, bezpłatnych przejazdów autobusowych czy abonamentów telewizyjnych (dostają je wszyscy, którzy ukończyli 60 lat) oraz zasiłków na dzieci (przysługują niezależnie od dochodów). Funkcjonowanie tylko tych czterech przywilejów kosztuje budżet ponad 8,5 mld funtów rocznie.

VAT w górę

Według „Daily Mail” obcięcie tych dopłat będzie kosztowało statystyczną rodzinę 1700 funtów rocznie. Cameron i jego minister finansów George Osborne nie mają jednak wyjścia. Po 13-letnich rządach Partii Pracy koalicja odziedziczyła deficyt budżetowy w wysokości 163 mld funtów i dług publiczny przekraczający 850 mld. Zgodnie z przedwyborczymi zapowiedziami w czerwcu przed upływem 50 dni u władzy koalicja przedstawiła nadzwyczajny budżet na ten rok finansowy. Zakłada on ograniczenie deficytu o 14 mld, co w ponad trzech czwartych ma zostać osiągnięte dzięki cięciom, a reszta wskutek podniesienia podatków. Jak do tej pory rząd wprowadził bądź zapowiedział wprowadzenie od nowego roku wyższej stawki VAT (20 zamiast 17,5 proc.), podatku od transakcji bankowych i wyższej stawki podatków od zysków kapitałowych. Zamrożone zostały pensje w sektorze publicznym (w którym pracę straci w ciągu kilku lat nawet 600 tys. osób), podniesiony będzie wiek emerytalny, a wszystkie ministerstwa mają przygotować plan ograniczenia swoich budżetów o 25 proc. – Niektóre posunięcia, jak podatek bankowy, mają znaczenie symboliczne, ale większość jest radykalną zmianą. Rząd przez te sto dni pokazał, że nie boi się podejmować odważnych decyzji i efektem tego będzie zmniejszenie deficytu znacznie szybciej, niż zrobiliby to laburzyści – ocenia w rozmowie z „DGP” Tony Travers z London School of Economics.
Tym bardziej że już w październiku, przy okazji prezentacji wstępnego planu budżetu na następny rok budżetowy, nastąpi kolejna fala cięć, jeszcze bardziej bolesnych. Na razie Brytyjczycy znoszą je dość dobrze – według sondażu opublikowanego wczoraj w „Guardianie” 42 proc. ankietowanych popiera cięcia, zaś przeciwnych im jest 33 proc.
149 mld funtów – tyle wyniesie tegoroczny deficyt budżetowy Wielkiej Brytanii
1,1 proc. – o tyle urosła brytyjska gospodarka w drugim kwartale tego roku
2,46mln – tyle osób w Wielkiej Brytanii pozostaje oficjalnie bez pracy