W projekcie unijnego rozporządzenia przyjęto wiele polskich poprawek, ale ostateczny jego kształt nie może być dla nas w pełni satysfakcjonujący.
Eurodeputowani zakończyli prace nad ostatecznym kształtem rozporządzenia Komisji Europejskiej w kwestii bezpieczeństwa dostaw gazu (SOS). Dokument, którego szczegóły zostały wypracowane w czerwcu, w trakcie tzw. trilogu między Komisją, Parlamentem i Radą Europejską, znajdzie się w ciągu kilkunastu najbliższych dni na posiedzeniu plenarnym PE. Głosowanie nad przyjęciem rozporządzenia zaplanowano na posiedzeniu 20–23 września (na drugiej sesji plenarnej w Strasburgu). Pod obrady rady trafi jeszcze w grudniu.
Rozporządzenie KE, które ostatecznie wejdzie w życie z początkiem przyszłego roku, ma ogromne znaczenie dla gazowego bezpieczeństwa całej Unii. W przyjętym kształcie rozporządzenie zakłada między innymi, że UE będzie zobligowana do działań mających zapobiec kryzysowi już na etapie wczesnego ostrzegania. Jeśli dyplomatom z Brukselii nie uda się zażegnać kryzysu, UE będzie mogła uruchomić mechanizmy tzw. solidarności energetycznej.
W praktyce oznacza to, że – gdy np. Moskwa zakręci kurek z gazem – surowiec dostarczą nam m.in. Niemcy (nowe przepis zakładają, że na żądanie dwóch państw KE będzie musiała wprowadzić unijny stan kryzysowy). Aby to było możliwe, KE zamierza monitorować zgodność krajowych planów kryzysowych, a także koordynować działania względem państw trzecich w przypadku wystąpienia sytuacji kryzysowej.
Reklama

Kto jest bezpieczny

Poza tym w rozporządzeniu podkreślono zakaz łamania unijnego prawa konkurencji, w tym wpisywania do umów o dostawę surowca tzw. klauzul przeznaczenia (możliwy będzie reeksport gazu). Rozporządzenie zakłada również generalną regułę mówiącą, że systemy przesyłowe mają być w miarę możliwości dwukierunkowe (w konsekwencji Polska powinna móc odbierać w razie potrzeby rosyjski gaz kupowany przez Niemcy tzw. rewersem na rurociągu jamalskim).
Wprowadza ponadto skomplikowany wzór, na podstawie którego wylicza się bezpieczeństwo gazowe danego kraju (tzw. formuła N-1). Za bezpieczny kraj uznaje się ten, który w przypadku gdy ulegnie awarii główny element infrastruktury sieciowej, zapewni zdolność przesyłową pozostałych elementów sieci na poziomie odpowiadającym dziennemu zapotrzebowaniu (odpowiadającemu najwyższemu dobowemu zużyciu z ostatnich 20 lat). Państwa członkowskie będą musiały spełnić ten warunek.
Na dostosowanie się do znajdujących się w projekcie rozporządzenia wymagań (m.in. rozbudowę pojemności magazynowych, zapewnienie technicznej możliwości odwrotnego przesyłu w sieci, rozbudowę połączeń z zintegrowaną europejską siecią gazową i doprowadzenie do uniezależnienia się od pojedynczego dostawcy z kraju trzeciego) członkowie wspólnoty mają 4 lata.
Połączenia transgraniczne z sieciami innych państw członkowskich będą musiały zostać zapewnione najpóźniej w 3 lata od wejścia w życie rozporządzenia.
Nowa regulacja podzieli poza tym Europę na regiony. Polska znajdzie się w dwóch regionach – w jednym z Niemcami, a w drugim z krajami bałtyckimi. W praktyce oznacza to, że będziemy musieli wybudować np. połączenie z siecią gazową Litwy. Wstępny projekt interkonektora, którego wartość szacowana jest na około 1 mld zł, jest już zresztą gotowy. Rurociąg, który mógłby tłoczyć 2 mld m sześc. gazu rocznie w obie strony, miałby zostać uruchomiony w ciągu kilku lat.
Do połowy 2014 roku w Świnoujściu powstanie gazoport, którym zaimportujemy w razie potrzeby 5 mld m sześc., a po 2018 roku nawet 7,5 mld m sześc. gazu.
Poza tym rozbudowujemy połączenia z Niemcami. Możliwości importu z Niemiec wzrosną do października 2011 r. z 0,9 do 1,5 mld m sześc. rocznie. W ciągu 4–5 lat powstanie też gazociąg Boernicke-Police (2–3 mld m sześc.). Również w październiku przyszłego roku uruchomiony zostanie łącznik Moravia z siecią czeską (0,5 mld m sześc.).

Zwycięstwa i porażki

Nowa regulacja jest aktem przełomowym. Nie wszystkie jej zapisy są jednak zgodne z polskimi postulatami. Europosłowie przyznają, że wypracowany w czasie trilogów dokument jest kompromisowy. Niestety kilka kluczowych zapisów, istotnych z naszego punktu widzenia, wypadło z projektu. Najważniejszy zapis, na którym nam zależało, a nie znalazł się w dokumencie, mówił o uruchamianiu mechanizmów solidarności energetycznej w momencie, gdy dostawy surowca do regionu spadną o co najmniej 10 proc. Zastąpił go nowy paragraf, który mówi, że o pomoc może zwrócić się każdy kraj członkowski, ale decyzja o uruchomieniu mechanizmów solidarnościowych nie będzie automatyczna, a należeć będzie do KE. W razie kryzysu nie mielibyśmy zatem wcale pewności, że otrzymamy gazową pomoc. Nie udało się też przeforsować wąskiej definicji odbiorców chronionych (Polska chciała, by do tej grupy zaliczano tylko przedszkola, żłobki, szpitale, ale wygrała opcja, która zakłada, że kraje same będą decydować, czy włączyć do tej grupy np. zakłady przemysłowe). W efekcie może się okazać, że uzyskanie pomocy gazowej od sąsiedniego kraju będzie trudne, ponieważ w pierwszej kolejności będzie on zaspokajał potrzeby własnych odbiorców chronionych. Po stronie porażek musimy zapisać też wyrzucenie z projektu artykułu traktującego priorytetowo budowę gazociągu Nabucco (został on złagodzony i uzupełniony o mechanizm wspierania innych projektów w UE) oraz mówiącego o wzmocnieniu roli KE w sytuacjach alarmowych, m.in. poprzez włączenie do procesu reagowania na kryzysy gazowe wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej.
Choć istnieje możliwość wniesienia jeszcze przez głosowaniem ostatnich ustnych poprawek do projektu rozporządzenia, to raczej nie ma co liczyć, by ktoś w ostatniej chwili decydował się jeszcze na zmianę jego kształtu.
ikona lupy />
Kraje UE są mocno uzależnione od importu gazu / DGP