Sprawcy olbrzymiej większości tzw. afer gospodarczych, które wtedy wybuchały, okazywali się bezkarni, gdyż nie sposób było udowodnić im złamania przepisów. Państwo, nie umiejąc stworzyć sprawnego systemu, ratowało się… bezprawiem. Najpierw w sferze gospodarczej narzędziem jego stosowania był aparat fiskalny. Przedsiębiorców podejrzanych o oszukiwanie państwa załatwiano bez udowodnienia im winy. To było dziecinnie proste – wystarczyło zablokować firmie konto. Bez pieniędzy, w atmosferze podejrzeń, wcześniej czy później musiała zniknąć z rynku.

Przyczyną kłopotów wielu przedsiębiorców były posądzenia o oszustwa w podatku VAT. Bywało i tak, że jedna kontrola z urzędu skarbowego stwierdzała, iż nie ma żadnych nieprawidłowości, ale następna – oceniając ten sam okres – uznawała, że jednak są. Firmy, oczywiście, odwoływały się do wyższych instancji, a potem sądu, ale to trwało latami. Gdy wreszcie okazywało się, że przedsiębiorca jest niewinny, jego biznes przeważnie już nie istniał, a byli pracownicy zasilali szeregi bezrobotnych. Spektakularnym przykładem takiego działania było zniszczenie przez aparat skarbowy firmy Joanny Jarosz z Sosnowca. Winny nie został ukarany. Roman Kluska, szef Optimusa, podobnie jak szefowie spółki JTT, wiele lat czekał na sprawiedliwość. Został aresztowany także w wyniku podejrzeń o oszustwa w VAT. Produkowane przez siebie komputery najpierw wysyłał za granicę, żeby potem móc je z powrotem sprzedać w Polsce. Po co to robił? Bo na komputery z importu podatek nie obowiązywał, a na krajowe – tak. Kluskę po latach uniewinniono, ale do tej pory nie poznaliśmy autora kuriozalnego przepisu, którego nie sposób nie podejrzewać o korupcję. To też był urzędnik państwowy.

PO wygrała wybory między innymi dlatego, że za czasów PiS państwo zaczęło stosować nagminnie areszt wydobywczy. Mechanizm opisywały media. Miał polegać na tym, że podejrzanego, na przykład członka mafii, tak długo maglowano w areszcie, aż obciążył zeznaniami tych, których mu sugerowano. W zamian za złagodzenie kary. Ofiarą takich zeznań złożonych przez „śląską Alexis” miała być Barbara Blida. Nie można powiedzieć, że obecny rząd nie zrobił nic. Znacznie ograniczono bezkarność fiskusa. Już nie można przedsiębiorcy zablokować konta, zanim jego wina nie zostanie udowodniona bezspornie. Dziś firma Joanny Jarosz już nie mogłaby zostać tak nieodpowiedzialnie zniszczona. Ale nadal bezkarnie mogą przedsiębiorców niszczyć prokuratorzy. Niedawno media doniosły, że ABW – na polecenie prokuratury – zabezpieczyła dokumenty w firmach znanego krakowskiego przedsiębiorcy, właściciela sieci luksusowych hoteli.

To jeszcze nic bulwersującego, biznesmeni też popełniają przestępstwa, może i ten jest winien. O tym jednak orzeknie sąd, a na razie nie ma nawet aktu oskarżenia. Indagowana prokuratura dla dobra śledztwa żadnych informacji nie udzieli. Ale pełne nazwisko przedsiębiorcy w wyniku przecieku z nieszczelnej państwowej instytucji trafiło do mediów. Prowadzenie tak dużego biznesu (roczne obroty firm sięgają 3 mld zł) wymaga posiłkowania się kredytami. Banki mają prawo zaniepokoić się o swoje pieniądze. Wystarczy, że zażądają wcześniejszego zwrotu kredytów, by zachwiać pozycją finansową firmy. Jej liczni kontrahenci, znane przedsiębiorstwa zagraniczne, też mogą zastanawiać się, czy prowadzenie interesów z podejrzanym (oficjalnie wcale nie ma takiego statusu) nie przyniesie im szkody. Przeciek może okazać się wyrokiem, i może o to właśnie chodzi? Podobno śledztwo w tej sprawie trwa już sześć lat. Czy niezależność prokuratury ma polegać na tym, że nikt nie ocenia, czy pracuje ona profesjonalnie i rzetelnie? Jeśli przez tak długi okres nie udało się przedsiębiorcy udowodnić winy, to winne jest państwo. Bo bezprawiem jest niszczenie firmy bez wyroku.

Reklama