Komentatorzy szybko zauważyli, że siła negocjacyjna Merkel systematycznie słabnie. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka:

W zeszłym roku Merkel ogłosiła w parlamencie, że Niemcy w najczarniejszym scenariuszu będą musiały wyłożyć maksymalnie 211 mld euro. Dzisiaj sprawa wygląda nieco inaczej – MFW nalega, aby UE zwiększyła wartość programów ratunkowych do 700-750 mld euro.

To oznacza, że wkład Niemiec wyniesie około 300 mld euro. Sama wysokość pomocy stanowi poważny problem polityczny, w obliczu złożonej rok temu przez Merkel obietnicy o tym, że Niemcy nie wyłożą więcej pieniędzy niż w roku 2011. Na domiar złego niemiecki sąd konstytucyjny ostrzegł parlament, że jakakolwiek pomoc powyżej obecnego budżetu Niemiec (306 mld euro w 2012) stanowi ryzyko i może zadziałać destabilizująco. Na tym tle najbliższy szczyt unijny zapowiada się wielce ciekawie.

Słowami Buitera z Citi: „decydenci unijni wolą, aby pomocy dla zadłużonych państw strefy euro udzielał Europejski Bank Centralny, gdyż taki mechanizm nie ingeruje w poziom deficytów i aktywów – czego nie można powiedzieć o EFSF i ESM”.

Reklama

To właśnie stanowi kluczowy czynnik polityczny! Ani aktywa banków ani państwowe budżety nie cierpią, kiedy Draghi gra wielkiego zbawcę całej Europy (czytaj: banków). Jeżeli jednak ESM i EFSF potrzebowały będą dokapitalizowania, potrzebne będzie głosowanie – a tego nikt nie chce!

Podsumowując, wczorajsze wystąpienie kanclerza Kohla rzuciło na całą sytuację nieco pozytywnego światła – co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że unikanie konfliktów to europejska tradycja. Zachęcam do przeczytania jego wypowiedzi, szczególnie teraz – kiedy Europa potrzebuje wizji, a nie rozwiązań na krótką metę. Kohl nawołuje, aby Niemcy pozostali wierni Europie.