Gra toczyła się o to, czy Gruzja powoli stoczy się w autokrację, charakterystyczną dla wielu republik postradzieckich, czy też weźmie głęboki oddech i zanurzy się w burzliwe i mętne wody chaotycznej demokracji.

Wielu czytelników zna zapewne profil Gruzji zaprezentowany w „The Economist” przez jej rząd. Robi imponujące wrażenie. Znaczący wzrost gospodarczy w ostatnich kilku latach (którego tempo powinno przyprawić o kompleksy nasz zadowolony z siebie rząd), niskie zadłużenie, wysoki poziom bezpieczeństwa w kraju, wypracowany dzięki ograniczeniu przestępczości i korupcji. Tbilisi szybko się rozwija, a inne regiony, takie jak Swanetia, przeżywają wręcz boom. Wszystko to mogę potwierdzić, bo latem intensywnie podróżowałem po Kaukazie.

Można więc pochwalić prezydenta Saakaszwilego za kawał dobrej roboty, jeśli zapomnimy mu polityczną niekompetencję w relacjach z Rosją, która ma interesy w Osetii i Abchazji. Ta niekompetencja, czy jak kto woli porażająca arogancja prezydenta, kosztowała Gruzję około 20 procent terytorium kraju. Spotkałem się z korespondentem jednej z niemieckich agencji prasowych, który był w Gruzji podczas eskalacji kryzysu z 2008 r. Ten krzepki Teksańczyk jeździł po całym Kaukazie, uczestniczył we wszystkich konferencjach prasowych, a podczas konfliktu był korespondentem wojennym. Wspominał, jak prezydent ignorował ostrzeżenia dziennikarzy i parł do pełnej konfrontacji z rosyjskim niedźwiedziem, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

To jednak tylko jeden z powodów do krytyki. W dotychczasowym rządzie był pewien bardzo nieprzyjemny, wręcz autorytarny rys. To prawda, poziom bezpieczeństwa publicznego poprawił się, ale cena była wysoka. Rząd mocno zainwestował w policję i służby specjalne, nowy sprzęt i siedziby dla nich, a także w podwyżkę pensji. Jednak w ramach tego procesu służby bezpieczeństwa stały się państwem w państwie, gwardią pretorianów rządu. Niedawno ujawniono bulwersujące wideo pokazujące nadużycia w gruzińskim systemie penitencjarnym. Dla doświadczonych obserwatorów, a nawet dla mnie, nie było w tym nic niezwykłego. Spotkałem się z sędzią apelacyjnego sądu karnego w Armenii, opowiadała mi ona, że gruzińscy przestępcy błagają, by nie deportować ich do kraju w obawie przed tamtejszym wymiarem sprawiedliwości i systemem więziennictwa.

Reklama

Niestety, ta autorytarna mentalność była również obecna w życiu społecznym i politycznym. Opozycyjne media pod nieustannym ostrzałem, zwolennicy opozycji prześladowani i wyrzucani z pracy. Taksówkarz, który wiózł rzecznika opozycji na przedwyborczy wiec, opowiadał mi, że policja zarekwirowała mu samochód i oddała uszkodzony. Pewna rodzina skarżyła się, że czterech jej członków straciło pracę, bo wspierali kandydatów opozycji. Przedstawiciele mediów z całego spektrum politycznego narzekają, jak trudno jest im uczciwie prezentować rzeczywistość. Byłem na wiecu Gruzińskiego Marzenia i widziałem, jak partia rządząca próbowała go zakłócić. Ubrani na czerwono zwolennicy rządu przypominali funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, szli w dużych grupach marszowym krokiem, do którego zwykli cywile raczej nie są nawykli. Bili w bębny i wykrzykiwali obelgi. Zmusili kandydata opozycji, by przemawiał zza drzwi pobliskiego domu, gdzie się schronił. Regularnie pojawiały się doniesienia o fizycznej przemocy i biciu opozycji. Atmosfera przypominała burzliwą kampanię opisaną przez Dickensa w „Klubie Pickwicka”, ale nie były to skorumpowane wybory w Wielkiej Brytanii roku 1830; rzecz działa się w 2012 r. w kraju aspirującym do członkostwa w UE.

Wybory zwyciężyło opozycyjne Gruzinskie Marzenie Iwaniszwilego. To najbogatszy człowiek w Gruzji i jeden z najbogatszych na świecie (153. na liście Forbesa z 2012 r.). Kiedy zdecydował się wystartować w wyborach, odebrano mu obywatelstwo, mimo że obecnie mieszka w Tbilisi i od lat jest jednym z najhojniejszych darczyńców gruzińskich organizacji religijnych i dobroczynnych. Nie jestem fanem oligarchów, ale ten zdaje się przejmować przyszłością kraju. Zauważyłem również, że Iwaniszwili cieszy się dyskretnym poparciem gruzińskiego kościoła. Na przedwyborczych wiecach Marzenia, w których uczestniczyłem, była wyraźna nadreprezentacja kleryków.

I tu dochodzimy do zagadki. Saakaszwili nie może startować na trzecią kadencję, ale pojawiły się sugestie, że jeżeli jego partia wygra, będzie próbowała zmienić konstytucję. Decyzja rządu o przeniesieniu parlamentu do Kutaisi, drugiego co do wielkości miasta w Gruzji, przedstawiana jako inicjatywa na rzecz rozwoju regionalnego, jest oczywistą próbą zredukowania jego roli. Bo czym jest parlament, jeżeli nie działa w stolicy kraju, centrum życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Ta decyzja z pewnością nie wzmocniłaby demokratycznej wiarygodności Gruzji.

Moim zdaniem punkt zwrotny został niemal osiągnięty i zastąpienie dotychczasowego rządu nowym jest w interesie Gruzji i jej ciepłych, otwartych i przyjaznych mieszkańców. Władza korumpuje! Oby wybory odwróciły negatywny trend w kierunku państwa autorytarnego.