Geometryczny wzrost liczby ludności doprowadzi do rosnącego zapotrzebowania na surowce, a zwiększonego popytu nie będzie w stanie zaspokoić przyrastająca wolniej produkcja – głosił przed dwustu laty Thomas Malthus.

Jak przypomina portal The Economist, jeszcze w 1968 roku biolog Paul Ehrlich w napisanej wraz z żoną książce „The Population Bomb” kreślił wizje zbliżone do teorii Malthusa. Przewidywał, że w ciągu 15 lat od publikacji książki dojdzie do ogólnoświatowej klęski głodu. Słynna jest historia zakładu, który Ehrlich zawarł z Julianem Simonem, profesorem Uniwersytetu Maryland. Pierwszy w panów twierdził, że na przestrzeni 10 lat (od 1980 do 1990 roku) realne ceny wybranych surowców wzrosną. Drugi zaś był przeciwnego zdania, argumentując, że rosnący popyt wywoła reakcję po stronie podaży, a ceny surowców spadną. Julian Simon wygrał, choć obserwując historyczne ceny surowców można stwierdzić, że pewien udział miał w tym łut szczęścia.

>>> Czytaj również: Raport konkurencyjności polskiej gospodarki: demograficzna katastrofa jest nieuchronna

W swoim ostatnim opracowaniu ekonomista David Jacks z Uniwersytetu Simona Frasera analizuje zmiany realnych (uwzględniających inflację) cen 30 surowców na przestrzeni ostatnich 160 lat.

Reklama

Chociaż rosnące zapotrzebowanie na surowce nie doprowadziło do urzeczywistnienia katastroficznych maltuzjańskich wizji, to nie sprawdził się również w pełni scenariusz najbardziej zagorzałych przeciwników tych teorii, według których większy popyt doprowadzi do wzrostu podaży, a surowce w długim okresie nie zdrożeją.

Przyjmując jako punkt odniesienia ceny z 2012 roku, analizowane przez Jacksa surowce zdrożały od 1900 roku przeciętnie o 252 proc., od 1950 roku o 192 proc., zaś od 1975 roku o 46 proc. To sugeruje, że długookresowy trend realnych cen materiałów jest rosnący.

Analiza cen poszczególnych grup surowców pokazuje jednak dużą, niedocenianą różnicę pomiędzy surowcami uprawianymi (commodities to be grown), a surowcami kopalnymi (commodities in the ground). Realne ceny tych pierwszych spadły, natomiast drugich znacząco wzrosły.

Najbardziej wzrosły ceny surowców energetycznych, za które musimy płacić nawet o 300 proc. więcej niż jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Podaż nie nadążała także za zapotrzebowaniem na metale szlachetne – złoto i srebro. Natomiast w porównaniu z 1950 rokiem mniej o 50 do ponad 70 proc. zapłacimy za takie towary jak kukurydza, pszenica, ryż, kawa, czy bawełna.

Od wzrostu do spadku

Według typologii przyjętej przez autora badań, zmiany cen surowców charakteryzują długookresowe trendy, średniookresowe cykle (tzw. supercykle) oraz krótkie okresy wzrostów i spadków (booms and busts), których Jacks w badanym okresie zidentyfikował odpowiednio 140 i 135.

Długookresowe trendy można łatwo przeoczyć, ponieważ przesłaniają je trwające od 10 do 35 lat supercykle, które odchylają ceny surowców od trendu o przynajmniej 20 proc. Tego typu kilkudziesięcioletnie epizody związane są m. in. z okresami intensywnej industrializacji i urbanizacji, a dotyczą przede wszystkim surowców mineralnych. Ich podaż nie może dostosować się błyskawicznie do rosnącego popytu, ponieważ kopalnie i szyby naftowe nie powstają z dnia na dzień. W efekcie ceny rosną do momentu, w którym produkcja „dogoni” wyższe zapotrzebowanie.

Chociaż okresy wzrostów i spadków (booms and busts) są najkrótsze, to w największym stopniu przyczyniają się do gwałtownych wahań cen surowców – od długookresowego trendu mogą odchylić je nawet o 100 proc. Autor badania przypomina przy tym o szeroko udokumentowanej w literaturze ekonomicznej zależności pomiędzy większymi wahaniami cen surowców, a niższym wzrostem gospodarczym. A wnioski z opracowania Davida Jacksa są jasne: w przyszłości możemy spodziewać się coraz dłuższych i gwałtowniejszych okresów odchyleń od trendu. Zdaniem uczonego, na takim scenariuszu najbardziej ucierpieć mogą eksporterzy surowców i kraje o słabo rozwiniętych rynkach finansowych.

>>> Czytaj również: Ropa naftowa: USA rozważają po raz pierwszy od lat zwiększenie eksportu