Politycy norweskiej koalicji rządzącej wspominają o referendum, które ograniczyłoby zalew imigrantów. Podobny plebiscyt w minioną niedzielę urządziła Szwajcaria. Nad fiordami coraz częściej pojawia się retoryka wymierzona wprost w Polaków, największą grupę obcokrajowców mieszkającą w Norwegii.

Debatę wokół migracji zarobkowej wznowił właśnie Mazyar Keshvari, rzecznik wchodzącej w skład koalicji rządowej Partii Postępu (FrP). – Polacy i Litwini szukający pracy w Norwegii chętnie zabierają ze sobą rodziny. Kiedy zorientują się, że mogą osiedlić się tu za darmo, otrzymują m.in. darmową opiekę zdrowotną i korzyści z tytułu ubezpieczeń społecznych – oświadczył w rozmowie z dziennikiem „VG”.

Keshvari, który sam przybył do Norwegii z Iranu po rewolucji islamskiej, twierdzi teraz, że norweski tabloid przekręcił jego słowa. Po chwili rozmowy z DGP powtarza jednak główną tezę z wywiadu dla „VG”. – Chodziło mi o to, że polscy i litewscy imigranci częściej niż kiedyś ściągają swoje rodziny, co dodatkowo obciąża infrastrukturę publiczną, np. przedszkola – mówi Keshvari. Polityk dodaje przy tym, że Norwegowie mieliby co prawda zorganizować podobne do szwajcarskiego referendum, ale jedynie w sprawie emigracji spoza Europy, a nie z państw UE. W opublikowanym przez „VG” cytacie to ostatnie zapewnienie nie padło.

Polityk FrP w rozmowie z nami zamiast o Polakach woli mówić o Somalijczykach. Wskazuje, że Norwegia nie nadąża z asymilacją azylantów z tego afrykańskiego kraju, dla 5 tys. brakuje mieszkań i tylko 30 proc. ma pracę. – Moja partia w pełni popiera unijną swobodę przepływu osób, a imigranci z Europy Środkowej i Wschodniej są cennym wkładem w norweskie społeczeństwo – zapewnia.

>>> Czytaj też: Szwajcarzy bronią się przed obcokrajowcami, Unia protestuje

Reklama

Retoryka Keshvariego wpisuje się w program FrP, zakładający unormowanie kwestii migracyjnych. – Obecna polityka imigracyjna jest niezgodna ze zdaniem opinii publicznej. FrP wiele razy mówiła, że Norwegia powinna znaleźć i wykorzystać niejasności w umowie z UE, aby ograniczyć imigrację. Jak tylko zakończymy rozmowy z koalicjantami, ujawnimy więcej szczegółów – zadeklarował rzecznik FrP dla „VG”. Koalicjanci mogą jednak nie poprzeć ambitnych pomysłów FrP. Minister ds. europejskich Vidar Helgesen odrzucił ideę referendum. – Absolutnie nie zgadzam się z Keshvarim. Rozmawiamy o ludziach, którzy przyjeżdżają do Norwegii, by pracować i którzy mają swój wkład w norweskie społeczeństwo, np. płacąc podatki – oświadczył Helgesen.

Socjolog Marta Bivand Erdal nie dostrzega wzrostu antyimigracyjnych nastrojów w Norwegii, czego zresztą dowodzą sondaże (patrz infografika). Przyznaje jednak, że Norwegowie obawiają się eksportu zasiłków do Polski. – Obawy są więc związane z wiążącymi się z tym kłopotami w utrzymaniu modelu socjalnego – mówi DGP. W styczniu przed eksportem zasiłków ostrzegał minister pracy Robert Eriksson z FrP. Eriksson twierdził, że imigranci z uzyskanej pomocy społecznej wysyłają za granicę 7,5 mld koron (3,7 mld zł) rocznie. Media udowodniły jednak, że z tej kwoty aż 90 proc. trafia na konta samych Norwegów, przede wszystkim emerytów spędzających jesień życia w cieplejszych częściach świata. Do Polski pieniądze z socjalu wysłało jedynie 418 osób.

>>> Czytaj też: Więcej imigrantów niż urodzeń. W Danii padł rekord

O nastroje panujące na ulicach Oslo zapytaliśmy Agnieszkę Kajkę z portalu MojaNorwegia.pl. – Dochodzą do nas sygnały, że Polacy czują się pokrzywdzeni zamieszaniem wokół imigrantów – przyznała. Spokojniejszy jest za to adwokat Tomasz Nierzwicki, który który od wielu lat prowadzi kancelarię w stolicy kraju. – Martwić powinni się jedynie ci, którzy pracują na czarno lub nie pracują wcale. Osoby zatrudnione legalnie są bardzo cenne dla gospodarki i walka z nimi byłaby dla rządu nieopłacalna – twierdzi Nierzwicki. Bogatej Norwegii nie ominęły bowiem problemy demograficzne. – Liczba emerytów w 2020 r. najpewniej osiągnie 1 mln – mówił dziennikowi „Dagens Naeringsliv” Ole Christian Lien z urzędu pracy i opieki społecznej 5-milionowej Norwegii. Bez imigrantów trudno będzie wypłacać wszystkich emerytury.

Antyimigranckie widmo krąży nad Europą

W ciągu kilku ostatnich miesięcy imigracja zdominowała debatę publiczną w kilku europejskich krajach. Politycy poczuli się zobligowani do działań wymierzonych w pracowników z zagranicy.

  • Wielka Brytania

Na Wyspach debatę imigracyjną wzbudziła perspektywa otwarcia od tego roku rynku pracy dla Bułgarów i Rumunów. Nastroje pod tym względem na scenie politycznej zmieniły się tak bardzo, że konserwatyści oskarżali laburzystów o wpuszczenie zbyt dużej liczby obcokrajowców, a laburzyści… przyznali się do popełnienia błędu. Rząd Davida Camerona ustami sekretarz spraw wewnętrznych Theresy May zapowiada negocjacje wokół unijnej zasady swobodnego przepływu osób, a na razie wprowadza drobne bariery w dostępie do zasiłków. Od początku roku imigranci nie mogą ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych wcześniej niż trzy miesiące po przyjeździe na Wyspy. Od kwietnia zaś dodatkowo nie będą się mogli ubiegać o dodatek mieszkaniowy, jeśli państwo już pomaga im na bezrobociu. Z buńczucznych zapowiedzi ograniczenia transferów zasiłków na dzieci nieprzebywające na Wyspach na razie nic nie wyszło.

  • Holandia

Także tutaj katalizatorem antyimigracyjnych nastrojów była obawa przed falą gastarbeiterów z Bułgarii i Rumunii. Słowo „fala” potraktowano zresztą w tym kontekście bardzo dosłownie, bowiem wicepremier Lodewijk Asscher w liście otwartym porównał problem imigracji do stanu zagrożenia powodziowego. Na razie wprowadzono pilotażowy program wprowadzający w kilkunastu gminach nieobowiązkowe kontrakty dla cudzoziemców. W zamierzeniu mają one służyć lepszej integracji cudzoziemców. Podpisujący deklaruje, że rozumie wartości, na których opiera się holenderskie społeczeństwo, a w zamian może liczyć na kurs językowy czy szkolenie z zakresu prawa podatkowego.

  • Szwajcaria

Antyimigracyjne nastroje podbija przede wszystkim Szwajcarska Partia Ludowa. Jej przedstawiciele argumentowali, że mały górski kraj nie jest w stanie wytrzymać najazdu 80 tys. obcokrajowców rocznie. Najazdu, który obciąża infrastrukturę publiczną oraz niewielkie rynki pracy i nieruchomości. Kampania miała swój finał w postaci niedzielnego referendum, w którym 50,3 proc. głosujących opowiedziało się za ukróceniem masowej migracji. Teraz rząd będzie ma trzy lata na wprowadzenie odpowiednich przepisów. Nie wiadomo, jak zamierza je sformułować, by nie naruszyć swobody przepływu osób, wpisanej w bilateralne umowy między Szwajcarią a UE.

  • Niemcy

Debata antyimigracyjna u naszego zachodniego sąsiada jest bardziej stonowana. Jednak na początku stycznia przywódca współrządzącej CSU Horst Seehofer wezwał rząd do wprowadzenia ograniczeń dla imigrantów w dostępie do opieki społecznej. Kanclerz powołała w efekcie międzyresortową komisję, która ma zbadać wpływ migracji z Europy Południowej i Wschodniej na niemiecką gospodarkę. Także projekt wprowadzenia federalnej płacy minimalnej miał mniejszy związek z troską o dobro pracujących, a bardziej o pozbawienie imigrantów przewagi konkurencyjnej wobec niemieckich pracowników.

>>> Polecamy: Emigracyjne tsunami 2013: lepsza niechęć za granicą niż bieda w kraju