Bliski ideału byłby system, w którym podatek dochodowy pobiera się tylko od wysokich dochodów, reszta płaci VAT. A wszystkie te dziwne podatki, z obrotowym na czele, powinny trafić do kosza. Z prof. Wojciechem Kopczukiem, ekonomistą z Columbia University w Nowym Jorku, rozmawia Sebastian Stodolak.
ikona lupy />
prof. Wojciech Kopczuk ekonomista z Columbia University w Nowym Jorku fot. materiały prasowe / Dziennik Gazeta Prawna
Co lepsze: podatek liniowy czy progresywny?
A to zależy, z jakiego punktu widzenia.
Z gospodarczego – który z tych podatków sprzyja rozwojowi i zwiększa przychody budżetowe?
Reklama
W Polsce mamy podatek liniowy dla przedsiębiorców w wysokości 19 proc. oraz dwie stawki podatku od osób fizycznych, z których zdecydowana większość płaci stawkę pierwszą. Badałem efekty wprowadzenia 19 proc. dla przedsiębiorców – w ciągu dwóch lat od tego momentu, czyli od 2004 r., dochody ujawniane w zeznaniach podatkowych wzrosły o blisko 50 proc. Wiele wskazuje na to, że liniowość podatku przekłada się na przesunięcie działalności gospodarczej z szarej strefy do legalnej i na zmniejszenie unikania płacenia podatków niż na wzrost dochodów przedsiębiorstw i większą przedsiębiorczość.
Czyli podatek liniowy nie sprawia, że przedsiębiorcy są bardziej produktywni i więcej zarabiają? Tak często argumentują jego zwolennicy.
Bardziej niż liniowość podatku liczy się wysokość stóp podatkowych. Wysokie podatki, ogólnie biorąc, zniechęcają do pracy. Podatek liniowy o wysokich stopach procentowych jest mniej efektywny i bardziej szkodliwy niż podatek progresywny o niskich stopach. Możemy mieć podatek liniowy na poziomie 40 proc. i progresywny na poziomie 10 proc. i 20 proc. w zależności od zarobków. Natomiast liniowość ma pewne przewagi nad progresją, bo przez to, że podatek jest ten sam dla wszystkich, nie daje płatnikom powodów do kombinowania. W przypadku progresji możemy mieć do czynienia z przesuwaniem dochodu od jednej osoby do drugiej, by zmieścić się w niższym progu.
Jak to się odbywa?
Jest wiele sposobów. Jeśli np. masz małą firmę, możesz w niej zatrudnić dzieci, sztucznie zmniejszając wykazywany w zeznaniu dochód. Nie oznacza to jednak, że podatek progresywny należy jednoznacznie odrzucić albo że nie ma w nim nic użytecznego. Jego celem jest redystrybucyjna polityka społeczna – i umożliwia ją.
Niektórzy przekonują, że podatek liniowy to także podatek progresywny, bo przecież 19 proc. od tysiąca złotych to co innego niż 19 proc. od 100 tys. zł. Tutaj także mamy do czynienia z redystrybucją od bogatych do biednych.
To spór ideologiczny, który nie ma znaczenia dla ekonomii. To, jak nazwiemy dany podatek, nie zmieni tego, jak oddziałuje on na gospodarkę. W praktyce rzeczywiście istnieje element redystrybucji w podatku liniowym – polega on na tym, że zazwyczaj towarzyszy mu kwota wolna od podatku, sprawiająca, że nie płacą go ludzie o najniższych dochodach. Jednak efekty redystrybucyjny jest tutaj niewielki. Obecnie mówi się wiele o nierównościach, a podatkiem liniowym trudniej z nimi walczyć niż podatkiem progresywnym.
Progresja zmniejsza nierówności?
Robi to w sposób czysto mechaniczny, niwelując dochód osób bogatszych w relacji do mniej zamożnych.
Albo sprawiając, że go ukrywają.
To jest właśnie najtrudniejsze przy projektowaniu progresji podatkowej: jak ustalić progi tak, by nie skłaniały do ukrywania dochodu bądź by nie zniechęcały do pracy? Oczywiście, każda redystrybucja ma tego rodzaju kosztowne „efekty uboczne”, które trzeba ograniczać. Natomiast nasza ocena problemów nierówności i związana z nią skala redystrybucji to już problem polityczny, związany z preferencjami społecznymi przekładającymi się na wybory polityczne, a nie problem ekonomiczny.
Podatki progresywne nakładane na bogatych jako lekarstwo na nierówności znajdują poparcie wielu prominentnych ekonomistów. A jednak, czy nie jest to leczenie zapalenia płuc syropem na kaszel zamiast antybiotykami?
Walka z nierównościami ma dwa poziomy: wyrównywanie szans i wyrównywanie wyników. Wyrównując wyniki, uzyskujemy fundusze potrzebne do wyrównywania szans. Obie rzeczy współgrają. Wszyscy zgodzimy się, że każdy powinien mieć równe szanse w realizacji swojego talentu, co oznacza np. dostęp do dobrej edukacji albo łatwość w rozpoczynaniu działalności gospodarczej. A to nie tylko prostota procedur, lecz także łatwość w uzyskiwaniu pożyczek na taki cel, bo przecież nie każdy dostaje milionowy spadek po tacie. Podatki progresywne i redystrybucja mogą tu pomóc.
W porządku. Tworzymy system równych szans. Co jednak, gdy on już powstanie? Może wtedy podatek progresywny i redystrybucja stracą rację bytu?
Nie sądzę. Nawet jeśli taki system stworzymy, to nie zlikwiduje on nierówności całkowicie. Są takie nierówności, których przyczyną są choroby, wypadki losowe – ich nie da się wyeliminować. Do tego nie każdy rodzi się równie inteligentny, cierpliwy czy utalentowany. Nie każdy wreszcie ma tyle samo szczęścia. Słowem, nawet w świecie równych szans istnieją nierówności. Wówczas można myśleć o redystrybucji jako o ubezpieczeniu. Bo czy gdybyś mógł ubezpieczyć się od pecha, nie zrobiłbyś tego? Ryzyko to koszt. Redystrybucja to ubezpieczenie od niego całego społeczeństwa.
A co z tymi, którzy nie będą chcieli się ubezpieczać?
To znów pytanie o preferencje polityczne, linia sporu między lewicą a prawicą, ale nie ekonomia.
Może uda się zaprojektować system, w którym ci, którzy chcą się ubezpieczać od ryzyka w taki finansowany podatkami sposób, mogą to zrobić, a ci, którzy nie chcą, nie są do tego zmuszani?
Mało prawdopodobne. Kiedy mielibyśmy taką decyzję podejmować? Kończąc 18 lat, gdy już wiadomo, czy jesteśmy zdolni albo czy rodzice dali nam dobre wychowanie i wykształcenie? Za późno. Dlatego, jeśli system polityczny wyposaża społeczeństwo w ubezpieczenie, decyzja podejmowana jest za obywatela przed jego narodzinami.
Czy w walce o równość szans podatki spadkowe są równie skutecznym narzędziem, co dochodowy podatek progresywny?
Podatki od spadku mają zróżnicowany wpływ na gospodarkę. Jeśli wprowadza się je w sposób totalny, tzn. każdy płaci, nie jest on pozytywny. Ludzie przestają oszczędzać, zaczynają też myśleć, jak uniknąć podatku, rozpraszając swój majątek. Wydaje mi się, że powszechny podatek spadkowy nie znajduje uzasadnienia ani ekonomicznego, ani etycznego, bo przecież odziedziczenie 10 tys. zł z nikogo nie uczyni bogacza. Inna sprawa, gdy ktoś dziedziczy 100 mln zł. To robi różnicę – nic nie robisz, ktoś z rodziny umiera i – voila! – zostajesz bogaczem. W USA spadki opodatkowane są w praktyce od blisko 11 mln dol. wzwyż. Podatek płaci się średnio w przypadku jednego na 400 spadków, więc jest on relatywnie rzadko stosowany, ale mimo to daje budżetowi spore przychody i w jakimś stopniu zapobiega koncentracji majątku.
I amerykańscy krezusi posłusznie godzą się na taki podatek?
Podatek od spadków powiązany jest z podatkiem od darowizn, utrudniając przekazywanie majątku rodzinie jeszcze za życia. Co więcej, ludzie bogaci cenią sobie kontrolę nad własnością, a jakakolwiek optymalizacja mająca na celu uniknięcie tego podatku na ogół wiąże się z utratą tej kontroli. Nie oznacza to, że unikanie płacenia podatków spadkowych w USA się nie zdarza – jest tego dużo, ale koniec końców dochody budżetowe z tego są.
Nie zdarza się w Szwecji.
Na pewno rzadziej.
Bo Szwedzi, czy w ogóle kraje skandynawskie, jak się np. w Polsce często podkreśla, stworzyły idealny system podatkowy, redystrybucyjny i w dodatku wszyscy uczciwie płacą tam podatki.
To uproszczona narracja. Szwedzi płacą podatki – nie ma co tego wątpliwości. Pytanie jednak, dlaczego płacą.
Bo widzą, jak wspaniałe usługi otrzymują w zamian od państwa.
Możliwe. Możliwe też, że kulturowo są uczciwsi od Polaków, ale płacą je głównie dlatego, że po prostu trudno ich nie płacić. Tamtejszy fiskus jest bardzo dobrze zorganizowany, a system podatkowy szczelnie zaprojektowany. W Szwecji szara strefa jest przez to mniejsza – gdyby śladem Polski wprowadzono tam niższy podatek dochodowy, budżet tego kraju wcale nie odnotowałby dużo większych wpływów. Nie tylko niskie podatki zmniejszają szarą strefę, jak widać. Można to osiągnąć innym sposobem.
I w dodatku gospodarka od tego nie ucierpi.
Akurat co do tego nie jestem przekonany. Szwecja przeszła we wczesnych latach 90. poważny kryzys, który ujawnił słabość tej gospodarki. System podatkowy został wówczas zreformowany, tworząc wiele preferencji dla inwestycji i przedsiębiorców. Poza tym społeczno-gospodarczy sukces Szwecji wynika także z tego, że nie było tam wyniszczających wojen, a przypadku Norwegii – że nagromadzono bogactwo z wydobycia surowców naturalnych. To, że wysokie podatki tego nie zniszczyły, to fakt, ale Szwecja pewnie byłaby jeszcze bogatsza, gdyby podatki były niższe. Poza tym nie można zapominać, że egzekwowanie podatków odbywa się kosztem prywatności obywateli.
Wielu powie, że prywatność w czasach internetu to pojęcie anachroniczne, że ludzie już jej nie cenią i jeśli to ma być jedyne zastrzeżenie wobec np. szwedzkiego systemu podatkowego, to będą zdecydowani przeszczepić go do Polski...
Ale to nie jest takie proste.
Nie? Załóżmy, że Partia Razem, która to postuluje, wygrywa wybory. Jedna kadencja i po sprawie.
Nie wystarczy.
To dwie kadencje.
Także nie wystarczą. Ta ingerencja w prywatność będącą wręcz filarem szwedzkiego systemu podatkowego jest możliwa nie dzięki ustawie, a dzięki zaawansowaniu tamtejszej gospodarki. W Szwecji bardzo rzadko używa się gotówki – większość transakcji rynkowych odbywa się za pośrednictwem systemów elektronicznych, a więc koniec końców banków. Nie można „ubankowić i „scyfryzować” płatności w Polsce w tym samym stopniu, co w Szwecji w kilka lat. W szwedzkim systemie obie strony biorą udział w danej transakcji w sposób legalny i mają interes w tym, żeby nikt nie oszukiwał w podatkach, np. w rozliczeniu VAT. W Polsce, gdzie wciąż duża część transakcji to szara strefa, gdzie można obejść się bez banku i nikt o nic nie zapyta, sytuacja wygląda zgoła inaczej.
Jest jeszcze jedna cecha systemu skandynawskiego. Na początku powiedział pan, że zbyt wysokie podatki negatywnie wpływają na poziom przedsiębiorczości. Tymczasem w Skandynawii przedsiębiorczość ma się bardzo dobrze. Jak to wyjaśnić?
To, jak w tabelce wyglądają progi podatkowe, niewiele mówi nam o tym, jak naprawdę opodatkowane są firmy. Po pierwsze, mogą, owszem, płacić uczciwie wysokie podatki, ale jednocześnie mogą wpuszczać wiele rzeczy w koszty. Mogą także ograniczać wypłacanie dywidend, ciągle reinwestując dochody, co np. w Norwegii, po opodatkowaniu dywidend, stało się problemem, bo firmy stały się sposobem oszczędzania bez wypłacania (i opodatkowania) tego dochodu właścicielom. Mogą wreszcie przesuwać dochody, wraz z produkcją zresztą, za granicę.
Przed chwilą mówiliśmy, że w modelu szwedzkim nie ma możliwości unikania płacenia podatków.
Na poziomie osób fizycznych bardzo trudne, na poziomie firm kosztowne, ale nie znaczy, że niemożliwe. Skoro już tyle mówiliśmy o redystrybucji, to warto zauważyć ciekawą rzecz, która ma miejsce w Skandynawii. Duża część wydatków państwa na cele społeczne ma związek z rynkiem pracy. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Kowalski ma dzieci, a jednocześnie pracuje. Dzieci muszą iść do przedszkola, które kosztuje. Można powiedzieć, że to przedszkole to koszt uzyskania przychodu przez Kowalskiego. I państwo ten koszt pokryje, jeśli Kowalski pracuje. Im więcej będzie pracował, tym więcej dostanie od państwa. Z jednej stronie wyższe podatki, ale z drugiej niższe koszty. Świadczenia społeczne są tam ściśle powiązane z tym, czy ludzie pracują – a to istotnie ogranicza koszty funkcjonowania takiego systemu.
Wróćmy do kwestii wysokości opodatkowania. Jaki jest optymalny próg podatkowy dla kraju takiego jak Polska? Pamiętam, gdy były minister finansów Jacek Rostowski przekonywał, że na tle innych krajów Europy podatki u nas są niskie. A jednak często ze strony zwłaszcza przedsiębiorców słyszy się narzekania na ich wysokość.
Wszystko zależy od punktu odniesienia. W porównaniu z zachodem Europy podatki w Polsce są niskie, ale w porównaniu z Etiopią pewnie wysokie.
Mamy porównywać się do państw Afryki?
Wysokość opodatkowania i przychody budżetowe z jego tytułu idą w parze z rozwojem gospodarczym. Bogate kraje mają wyższe podatki i większe przychody. Biedne kraje opodatkowują mniej i mają niższe przychody. Trzeba wiedzieć, na jakim szczeblu rozwoju się znajdujemy.
Mądrość etapu?
Kraj biedny nie jest w stanie mieć nowoczesnego systemu podatkowego, który umożliwia wysokie przychody podatkowe. Do tego jest potrzebna jest infrastruktura – przede wszystkim systematyczna informacja o dochodach i transakcjach, która umożliwia egzekwowanie VAT i podatków dochodowych od osób i firm oraz zapobieganie unikaniu płacenia podatków. Oddzielną kwestią jest, że obywatele zamożniejszych krajów cenią wyżej rzeczy, które państwo może im dostarczyć. Nie można myśleć o podatkach, nie myśląc, czego chcemy i co możemy otrzymać w zamian. Polska na wiele rzeczy jeszcze po prostu nie może sobie pozwolić.
Polski rząd jest bardzo aktywny na podatkowej niwie. Jego idée fixe to uszczelnianie systemu. To dobry pomysł?
Tak, jeśli mamy na myśli eliminowanie nieuczciwości, zły – jeśli mamy na myśli np. uderzenie w zagraniczne koncerny. Paradoksalnie, szczelny system podatkowy to droga do niższych podatków. Jeśli np. zbierane podatki to 30 proc. PKB rocznie, a uszczelnienie pozwoli na zbieranie 40 proc., to uszczelniając, można obniżyć stopy podatkowe tak, by zaoszczędzić te 10 proc. różnicy.
U nas chodzi i o walkę z niepłaceniem i z „uprzywilejowaniem zagranicznego kapitału”. Symbolem jej jest wprowadzenie dwuprogowego podatku od sprzedaży detalicznej. Drugi, wyższy próg 1,4 proc. obejmuje przychód powyżej 170 mln zł miesięcznie. Ustawodawca wyszedł z założenia, że duże sklepy to zagraniczne sklepy.
Przecież mamy VAT. Po co nowe podatki?
Na VAT łatwiej oszukiwać.
Nowy podatek to dodatkowy koszt poboru i administracji. Nie lepiej zainwestować te pieniądze w ulepszenie mechanizmu poboru VAT? Podatek od sprzedaży detalicznej to bardzo niedoskonały substytut VAT, powodujący dodatkowo dyskryminację niektórych podmiotów gospodarczych, które płaciłyby ten podatek bez możliwości odliczenia tak jak jest w przypadku VAT.
Dlatego Komisja Europejska wymusiła na Polsce zawieszenie poboru tej daniny. Mówiło się też o możliwości wprowadzenia klasycznego podatku obrotowego.
Podatek obrotowy to podatek kabaretowy, najbardziej niedoskonały podatek, jaki można sobie wyobrazić. Ostateczna należność podatkowa zależy bowiem od tego, przez ile firm przepływają dane transakcje. Jeśli np. dany towar wymaga dziesięciu faz produkcji, podatek będzie płacony dziesięciokrotnie. To absurd.
W Stanach VAT nie ma.
Ale będzie, bo nie ma lepszego sposobu na zwiększenie dochodów budżetowych, a te będą konieczne ze względu na pogarszającą się demografię. Obecnie na poziomie stanowym mamy w USA podatki od sprzedaży, niskie, co najwyżej 10 proc. Nie działają za dobrze – są dziurawe i narzucone tylko na część konsumpcji. To dlatego, że z jednej strony brak możliwości odliczania podatku przez przedsiębiorców wymusza ograniczenia w opodatkowaniu towarów, które kupują i firmy, i konsumenci, a z drugiej strony część konsumpcji (np. żywność) jest nieopodatkowana, by zmniejszyć obciążenia najuboższych. To wszystko stwarza możliwości unikania podatków, a czasem sprzedawcy po prostu nie odprowadzają takiego podatku, nawet jeśli kupujący go opłacili. A VAT rozwiązuje problem podwójnego opodatkowania przedsiębiorców, zniechęca do transakcji z firmami niepłacącymi VAT, tym samym zwiększając szczelność systemu, a oszustwa w sprzedaży detalicznej dotyczą tylko części dochodów z tego podatku. System podatkowy należy racjonalizować i uszczelniać, ale nie poprzez mnożenie danin czy komplikowanie ich. Fiskalizm to droga Grecji czy Włoch. Nieskuteczna.
Jest jeszcze jeden podatek, którego widmo krąży nad Polską. Podatek katastralny, o którym niektórzy mówią, że jest podatkiem katastrofalnym, ponieważ wprost karze ludzi za to, że coś mają. W Polsce miałby przyjąć formę podatku od nieruchomości. Może jednak ma on jakiś sens z punktu widzenia np. problemu nierówności?
Podatek katastralny to podatek majątkowy. Łatwo domyślić się, jaki byłby skutek opodatkowania w ten sposób nieruchomości – ludzie mniej by w nie inwestowali. Swoje pieniądze inwestowaliby w co innego. Generowałby zatem przesunięcia w alokacji kapitału. Inny popularny na świecie pomysł – podatek od całości majątku – generalnie uważam za szkodliwy, ponieważ zniechęcałby do inwestowania. Byłby także bardzo trudny do egzekwowania. Łatwo opodatkować nieruchomość, ale np. jak opodatkować wartość firmy, która nieustannie się zmienia? Tam zresztą, gdzie wprowadzano tego typu podatek, a zdarzyło się to w kilku krajach, mieliśmy do czynienia z wyprowadzaniem kapitału za granicę. Podatek ten okazywał się podatkiem nałożonym na klasę średnią, a tej chyba nie należy osłabiać.
Czy można na bazie badań dostarczonych przez współczesnych ekonomistów opracować model idealnego systemu podatkowego, który łączy w sobie wysoką ściągalność z niewielkim negatywnym wpływem na gospodarkę, a jednocześnie daje pole do realizacji polityki społecznej?
Ekonomiści wypracowali pewien konsensus co do tego, które instrumenty podatkowe mają sens, a które nie. VAT jest sensowny, podatek dochodowy to skuteczny element redystrybucyjny. Bliski ideału byłby system, w którym podatek dochodowy pobiera się tylko od wysokich dochodów, a cała reszta płaci głównie VAT. A wszystkie „dziwne” podatki, z obrotowym na czele, powinny trafić do kosza. ⒸⓅ