- Powrót do normy, czyli nadprodukcja prawa
- Prawo, które utrudnia oddychanie
- Podatki i księgowość w roli głównej
- Za mało czasu na przygotowanie
- Deregulacja jako nadzieja, ale i kolejne wyzwanie
Raport „Zmienność i uciążliwość prawa” autorstwa Grant Thornton (lipiec 2025) potwierdza, że legislacyjna gorączka nie tylko trwa, ale znów nabiera tempa. I to w sposób, który budzi coraz większy opór wśród samych zainteresowanych – przedsiębiorców.
Powrót do normy, czyli nadprodukcja prawa
W pierwszym półroczu 2025 roku opublikowano w Polsce 6150 stron nowych aktów prawnych najwyższej rangi (ustawy, rozporządzenia i umowy międzynarodowe). To o 56% więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej. Na papierze może nie brzmi to dramatycznie – ot, więcej dokumentów. Ale w rzeczywistości oznacza to, że aby być na bieżąco, przeciętny przedsiębiorca musiałby poświęcić 1 godzinę i 40 minut dziennie tylko na lekturę. Dziennie. Nie licząc interpretacji, komentarzy, wewnętrznych wdrożeń czy szkoleń dla pracowników.
Warto przy tym zaznaczyć: nie mówimy o rewolucjach systemowych, które zmieniają ustrój czy politykę państwa. Mówimy o drobnych, technicznych nowelizacjach, często niespójnych, wzajemnie się wykluczających lub wymagających dodatkowych aktów wykonawczych. Praktyka pokazuje, że znaczna część przepisów trafia do Dziennika Ustaw jako korekty już istniejących regulacji. To fragmenty, które w oderwaniu od kontekstu nie mają sensu i wymagają sięgania do pierwotnych aktów oraz ich kolejnych wersji.
Prawo, które utrudnia oddychanie
W badaniu przeprowadzonym przez Grant Thornton aż 53% respondentów (przedstawicieli średnich i dużych firm) uznało, że nie nadąża za tempem zmian legislacyjnych. 85% spośród nich wskazało, że częstotliwość zmian w istotny lub bardzo duży sposób utrudnia prowadzenie działalności. To nie są liczby, które można zignorować. To wyraźny sygnał: system prawny nie służy gospodarce, a przynajmniej jej nie ułatwia.
Na czym polega największy problem? Nie chodzi tylko o to, że trzeba coś zmienić w regulaminie pracy czy dodać rubrykę w deklaracji podatkowej. Chodzi o całą sekwencję działań: od monitorowania zmian, przez analizę skutków, po wdrażanie ich w życie – często pod presją czasu i bez jasnych wytycznych. Zmiany wymagają zaangażowania działów prawnych, księgowych, kadr, IT, a czasem także zewnętrznych doradców. To są realne koszty. Ale największą stratą jest coś mniej widocznego – odciągnięcie uwagi od samego biznesu.
Podatki i księgowość w roli głównej
Najczęściej zmieniającym się obszarem – zdaniem przedsiębiorców – są podatki i księgowość. Aż 62% badanych wskazało te dziedziny jako najbardziej niestabilne. Nie sposób się dziwić. System podatkowy w Polsce przypomina złożoną machinę, w której co kilka miesięcy wymienia się trybiki. Modyfikacje takie jak JPK_CIT, e-faktura (KSeF), zmiany w rozliczeniach składki zdrowotnej czy nowe progi podatkowe nie tylko obciążają biura księgowe, ale wpływają na decyzje strategiczne – w tym inwestycje czy politykę zatrudnienia.
Co ciekawe, na drugim miejscu znalazło się prawo pracy i ubezpieczenia społeczne (22%). Tu problemem są nie tylko nowelizacje, ale także sposób ich komunikowania i niejednoznaczność interpretacyjna. Pracodawcy zostają z obowiązkiem wdrożenia przepisów, często nie mając jasności, jak to zrobić. To prowadzi do błędów, a te – jak wiadomo – bywają kosztowne.
Za mało czasu na przygotowanie
Choć liczba przepisów jest istotna, to jeszcze większym problemem może być ich tempo wdrażania. Średnie vacatio legis dla ustaw wynosi obecnie 37 dni, a dla rozporządzeń – niecałe 9 dni. W praktyce oznacza to, że od momentu ogłoszenia nowych przepisów do ich wejścia w życie mijają raptem 1–2 tygodnie robocze. Z punktu widzenia firmy to stanowczo za mało. Wyobraźmy sobie przedsiębiorstwo zatrudniające 80 osób, z działem księgowym i kadrowym liczącym trzy osoby. Nowe przepisy wymagają wdrożenia zmienionego systemu naliczania wynagrodzeń, aktualizacji umów, przeszkolenia pracowników, zgłoszeń do ZUS i aktualizacji systemów IT. Mają na to 9 dni, z czego 2 to weekend. Tak wygląda rzeczywistość wielu firm. Nie dziwi więc, że 52% badanych uznaje vacatio legis za zbyt krótkie, a jedynie 2% za wystarczające. Problemem nie jest tylko ilość – ale czas. A czas to pieniądz. Niedostateczny czas na wdrożenie regulacji to zwiększone ryzyko sankcji, błędów i opóźnień operacyjnych.
Deregulacja jako nadzieja, ale i kolejne wyzwanie
Raport wskazuje, że rządowe działania deregulacyjne — zapowiadane i częściowo już wdrażane — mają na celu uproszczenie systemu. Powołano zespół SprawdzaMY, trwają prace Ministerstwa Rozwoju i Technologii. Kierunek wydaje się słuszny. Ale tu pojawia się paradoks. Każda deregulacja to… nowa regulacja. I choć jej celem jest porządkowanie, to w krótkim okresie oznacza kolejną falę zmian, do których przedsiębiorcy muszą się dostosować. Autorzy raportu słusznie zadają pytanie: czy nie należałoby spowolnić innych procesów legislacyjnych, by firmy miały szansę „przetrawić” zmiany deregulacyjne? Nadmiar przepisów, nawet tych korzystnych, w krótkim czasie może prowadzić do chaosu. Zwłaszcza w mikro i małych firmach, które nie mają rozbudowanego zaplecza organizacyjnego i prawnego.
Model "Pół roku dla biznesu" – głos rozsądku?
W odpowiedzi na problemy z vacatio legis eksperci Grant Thornton wraz z Radą Przedsiębiorczości opracowali model, w którym nowe ustawy wchodzą w życie z półrocznym wyprzedzeniem. W przypadku poważniejszych zmian – np. podatkowych – okres ten wydłużano by do 12 miesięcy. Tylko wyjątkowo, przy wyraźnie uzasadnionej potrzebie, nowe regulacje mogłyby być wprowadzane szybciej. Pomysł jest racjonalny. Daje przestrzeń na przygotowanie się, testowanie wdrożeń, opracowanie materiałów informacyjnych i eliminowanie błędów. Ale wymaga też dyscypliny legislacyjnej, której polski system raczej nie zna. Wdrożenie takiego modelu wymagałoby nie tylko zmian proceduralnych, ale i kulturowych – zarówno po stronie administracji, jak i samych polityków.
Chaos prawny kosztuje realne pieniądze
Raport Grant Thornton pokazuje jedno: polski system prawny nie nadąża za gospodarką, ale paradoksalnie… to gospodarka musi nadążać za prawem. I często robi to kosztem rozwoju, innowacji i bezpieczeństwa operacyjnego. W krótkiej perspektywie potrzebne są trzy działania: Stabilizacja tempa zmian, czyli realne ograniczenie liczby nowelizacji – nawet jeśli oznacza to rezygnację z mniej istotnych korekt; Wydłużenie vacatio legis — tak, by nawet najmniejsze firmy miały szansę działać zgodnie z prawem bez obaw o sankcje. Lepsza komunikacja — nowe przepisy powinny być przedstawiane jasno, zrozumiale i z odpowiednimi materiałami wdrożeniowymi. Inaczej nadal będziemy działać w warunkach, w których przedsiębiorca zamiast rozwijać firmę, będzie śledził Dziennik Ustaw. A to nie jest droga do budowania silnej gospodarki.