Choć emeryci jako grupa są mniej narażeni na ubóstwo niż reszta społeczeństwa, to jeśli już się znajdą pod progiem biedy, znacznie trudniej im się z niego wydostać. Z oczywistego względu – zwykle nie mają takich możliwości podnoszenia swoich dochodów jak osoby aktywne zawodowo. Dlatego też wspieranie mniej zamożnych seniorów jest uzasadnione. A dlaczego nie ma sensu wspieranie wszystkich jak leci? Przecież istnieją bardzo silne argumenty za powszechnością świadczeń. Tyle że w przypadku dodatków do emerytur państwo nie oszczędza na kosztach selekcji beneficjentów, gdyż wszystkie potrzebne dane są w posiadaniu ZUS. Odpada też argument „godnościowy” – w celu uzyskania prawa do dodatkowego świadczenia nie trzeba składać żadnych wniosków, czyli „prosić się” o pomoc. Świadczenie jest wypłacane z automatu i nikt nie musi o tym wiedzieć. Na przykład zamożniejszy sąsiad.
Kluczowe pytanie jednak brzmi, czy rząd w swojej polityce społecznej nie przechylił naszej wspólnej łódki na jeden z boków. I czy nie grozi to przypadkiem nabraniem przez nią wody. Rządzący udowodnili, że znają się całkiem nieźle na przelewach gotówkowych, co wcale nie jest takie proste, jak się wydaje – wszak najpierw trzeba znaleźć na nie pieniądze. Niestety wspieranie usług publicznych, czyli drugiej nogi polityki społecznej, odpuścili. A wartość ogłaszanych przez nich programów usługowych jest dużo niższa w porównaniu z uruchomionymi transferami. Tymczasem sprawne usługi publiczne są doskonałym narzędziem do osiągania podobnych celów społecznych. Prawdopodobnie skuteczniejszym niż świadczenia pieniężne.
Oczywiście teorie, według których Polacy „żyją z socjalu”, są wyssane z palca – opierają się na subiektywnych odczuciach, których źródłem jest zwykle jakiś mityczny sąsiad, który rzekomo całymi dniami nic nie robi, a kasy ma jak lodu.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.
Reklama