„My jesteśmy znani. Wiadomo, czego po nas można oczekiwać. Jesteśmy gwarantami pewności, stabilizacji tego kraju” – oznajmił 1 czerwca 1989 r. podczas konferencji prasowej rzecznik rządu Zbysław Rykowski. Uzasadniał w ten sposób wcześniejsze oświadczenie, że premier Mieczysław Rakowski i kierownictwo PZPR spodziewają się zwycięstwa w nadchodzących wyborach.

Powodów do takiej pewności siebie komuniści mieli całkiem sporo. Podczas negocjacji prowadzonych z opozycją najpierw w Magdalence, a potem przy Okrągłym Stole ustalono, że pierwsze od 1947 r. wybory, w których wezmą udział niezależne ugrupowania polityczne, będą wprawdzie wolne, ale niekoniecznie uczciwe. W uzgodnionej ordynacji zapisano, iż PZPR i jej satelitom – ZSL, SD i PAX – przypadnie w 460-osobowym Sejmie aż 299 mandatów. Jedynie o 161 miejsc pozwolono walczyć innym – w tym kandydatom wystawionym przez zawiązany 18 grudnia 1988 r. pod patronatem Lecha Wałęsy Komitet Obywatelski „Solidarność”. To oznaczało, że nawet po uczciwym policzeniu głosów i dotrzymaniu wszystkich umów przez obóz władzy będzie on mógł bez problemu utworzyć nowy rząd. „Nie możemy stracić władzy przy pomocy kartki wyborczej” – oznajmił 16 lutego 1989 r. podczas posiedzenia Sekretariatu KC PZPR Czesław Kiszczak. Wypowiedź ministra spraw wewnętrznych i zarazem drugiego po gen. Jaruzelskim człowieka w kraju nie tylko relacjonowała rzeczywistość, lecz także miała uspokoić kierownictwo partii.

CAŁY TEKST W PAPIEROWYM WYDANIU DGP ORAZ W RAMACH SUBSKRYPCJI CYFROWEJ