W oryginale książka ta ukazała się już na początku 2018 r. i była na tych łamach, całkiem zręcznie, omawiana. Teraz jednak, gdy ukazało się wydanie polskie warto się nią zająć raz jeszcze, bowiem pod wieloma względami jest to, a przynajmniej powinno być, ważne wydarzenie.

Kai-fu Lee, autor książki „Inteligencja sztuczna, rewolucja prawdziwa – Chiny, USA i przyszłość świata”, to Tajwańczyk wykształcony w USA, który po latach spędzonych w Dolinie Krzemowej trafił do Chin kontynentalnych, gdzie najpierw był przedstawicielem firmy Google, a od 2009 r. prowadzi własny biznes związany z wysokimi technologiami i sztuczną inteligencją (SI). I właśnie w tej ostatniej dziedzinie jest powszechnie uznawany za jednego z guru tego nowo wyłaniającego się rynku, a zarazem fenomenu o charakterze gospodarczym i społecznym, bo przecież SI może wywrócić naszą rzeczywistość niczym wprowadzenie elektryczności czy internetowej sieci.

Autor jest również przekonany, iż SI „będzie wszechobecna i konieczna do życia”. Innymi słowy: alternatywy nie ma. A równocześnie, jego zdaniem, co brzmi potencjalnie groźnie: „stoimy na krawędzi nowej ery, w której maszyny obdarzą człowieka wielką mocą lub brutalnie go zastąpią”.

Rewolucja na rynku pracy

Czy dokładnie tak będzie, jeszcze się przekonamy, ale relacja „z pierwszej ręki” Kai-fu Lee, pierwsza tej miary na polskim rynku, niewątpliwie powinna otworzyć nam oczy na wiele istotnych zjawisk i procesów, które już gruntownie zaczynają zmieniać naszą rzeczywistość, a w najbliższej przyszłości, powiedzmy 15 – 25 lat, mogą ją zupełnie wywrócić do góry nogami. Bohaterów tej ciekawej i ważnej książkowej relacji jest co najmniej kilku. Oczywiście, sama SI, ale też rola Stanów Zjednoczonych i Chin w tym obszarze, bo inni – jak się tutaj okazuje – już się w tej konkurencji po prostu nie liczą (siedem największych firm na świecie zajmujących się SI ma siedzibę w USA lub Chinach, nigdzie indziej).

Reklama

Wprowadzanie SI, zdaniem autora – nieuniknione, stawia przed nami cały szereg nie tylko nowych możliwości, ale też wyzwań, a nawet zagrożeń. Dotyczą one przede wszystkim rynku pracy, z którego maszyny i roboty mogą wyeliminować, według różnych obliczeń tu przytaczanych, od 9 do nawet 45 proc. całej siły roboczej. To może być jeszcze większa rewolucja na rynku pracy, niż ta przemysłowa, czy niedawna informatyczna. Autor jest bowiem przekonany, iż „w ciągu najbliższych 15 lat będziemy w stanie zautomatyzować 40 – 50 proc. miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych”.

Do tego trzeba się należycie przygotować, nie chcąc doprowadzić do społecznej, a może i politycznej destabilizacji. Kai-fu Lee postuluje rozwiązania w postaci polityki „trzech R”, czyli redukcji, reedukacji i redystrybucji.

Redukcja ma dotyczyć nie tyle zaniku niektórych stanowisk czy miejsc pracy (choć niektóre, te bardziej zautomatyzowane czy mechaniczne w swej treści, jak sprzątaczka, robotnik przy taśmie, a nawet tłumacz prostych tekstów lub likwidator szkód ubezpieczeniowych, po prostu znikną), lecz przede wszystkim będzie chodziło o zmniejszenie limitu godzin pracy, a tym samym zwiększenie ilości czasu wolnego i konieczności jego zagospodarowania. Reedukacja jest bardziej oczywista: to potrzeba dostosowania nas do współistnienia z maszyną, co ani psychologicznie, ani mentalnie nie będzie dla nas łatwe.

Wstępnym rozwiązaniem będą edukacja online i kształcenie ustawiczne, ale i one mogą się okazać niewystarczające w świetle szybkich zmian wymuszanych przez SI, gdy rośnie potrzeba bezustannego i pospiesznego nabywania nowych umiejętności. Prawdziwym kluczem może być więc tylko nowy system edukacji, stawiający od najmłodszych lat na kreatywność i zaradność.

Największe zmiany grożą nam w sferze redystrybucji, bowiem SI preferuje niestety jedną, brutalną, a już niestety sprawdzoną zasadę, że „zwycięzca bierze wszystko”. Toteż jej wprowadzenie na wielką skalę grozi nie tylko masowym bezrobociem, ale też jeszcze bardziej nierównomiernie dzielonym bogactwem. Dlatego już dziś trzeba szukać zabezpieczeń socjalnych: tym bardziej, że praktyka jednoznacznie wykazuje, iż na czele rewolucji SI stał i stoi sektor prywatny, z natury mniej czuły na kwestie socjalne.

Autor przez lata był, jak przyznaje, wielkim wyznawcą i fanem rozwoju SI. Jednakże niespodziewana – i śmiertelnie groźna – choroba nowotworowa otworzyła mu oczy na wiele nowych kwestii. Dlatego postuluje stawianie nie tylko na maszyny, ale także na ludzi, każe im więcej patrzeć przed siebie, a nade wszystko wokół siebie, a nie stać się, czego mamy powszechne objawy, jeszcze jednym robotem przywiązanym do elektronicznego gadżetu czy maszyny. Ładnie – i jakże po chińsku! –formułuje zdanie, że „zamiast dążyć do prześcignięcia osiągnięć mózgu, powinienem był szukać zrozumienia ludzkiego serca”. Tego właśnie, jako wcześniej pracoholika, nauczyła go choroba.

Wygrają Chińczycy?

Drugim prawdziwym bohaterem tej książki, obok SI (w tym kwestii etycznych z nią związanych) są Chiny. Relacja Kai-fu Lee jest znakomitym uzupełnieniem do niedawnego raportu Banku Światowego dotyczącego innowacyjności w Państwie Środka.

Ta relacja jest jednak jeszcze mocniejsza, bo to nie są rządowe plany czy sporządzone za biurkiem schematy, lecz przemawia z tych stron prawdziwa wiedza i doświadczenie. Autor w Chinach dosłownie się zanurzył, nawet zdrowie tam stracił, i poznał tamtejsze mechanizmy od podszewki. Warto się więc jego relacji uważniej przyjrzeć, bo akurat takiej, dotyczącej rozwoju i funkcjonowania sektora wysokich technologii w Chinach, w naszej literaturze dotąd nie mieliśmy. A na pewno nie z tak pierwszorzędnego źródła.

Tym bardziej, że Kai-fu Lee nie jest obywatelem ChRL, jest dwujęzyczny i dwukulturowy (co sam podkreśla, wskazuje na wartość i wagę różnic kulturowych), a tę akurat książkę napisał po angielsku, po kilku wcześniejszych przebojach wydawniczych napisanych po chińsku. Dlatego tak ważne są jego oceny, w tym ta kluczowa: „każdy dzień młodych przedsiębiorców w Chinach to próba ognia”.

Stąd też bierze się ta oto ocena, iż „Z chińskiego nieuporządkowanego rynku i czasów kopiowania cudzych pomysłów wyłoniła się pewna liczba podejrzanych firm, ale wyrosło również pokolenie najzręczniejszych, najsprytniejszych, najpracowitszych przedsiębiorców na świecie. Ci przedsiębiorcy będą największym chińskim atutem, który sprawi, że Chiny będą pierwszym krajem odnoszącym prawdziwe korzyści z zastosowania SI”.

Co więcej, na takich podstawach Autor stawia jeszcze jedną, dla nas prawdziwie szokującą, tezę. Po pierwsze, na rynku SI liczą się obecnie tylko USA i Chiny, a po drugie, a nawet ważniejsze, „zwycięzcą w tej konkurencji okażą się Chiny”.

Jak to możliwe? Ano dlatego, że „dziś ujarzmienie potęgi SI – „elektryczności” XXI wieku – wymaga czterech analogicznych czynników: obfitości danych, głodnych przedsiębiorców, specjalistów od SI i środowiska politycznego przychylnego tej technologii”.

Zdaniem Kai-fu Lee, Chiny spełniają te kryteria, bo mają ogromny rynek 1,4 mld ludzi (a więc i masę „danych w chmurze” – tzw. Big Data), mają wolę polityczną władz, co wynika tak z jego relacji, jak w nie mniejszym stopniu ze wspomnianego wyżej niedawnego raportu Banku Światowego nt. chińskiej inicjatywności. Mają też zadziornych, wychowanych na trudnym i bezpardonowym podglebiu, a ciągle żądnych sukcesu przedsiębiorców, a jedyne, jak dotąd słabsze ogniwo, to nadal niewystarczająca liczba inżynierów i techników, którzy mieliby SI wcielać w życie (choć system edukacji w ChRL jest tak ustawiony, by tę lukę szybko zapełnić).

Podstawowy problem w tym, że również z tych stron wyłania się taka oto wizja, iż na dole zręczne, kreatywne i twórcze, przedsiębiorcze społeczeństwa, ale nad nim nowy Wielki Bart w postaci SI mający być biczem władzy na niepokornych i podstawowym narzędziem inwigilacji. Niby wolność, ale jednak pod kontrolą – czy takiego właśnie modelu chcemy?

Podzieleni na kasty?

Wielowymiarowa i wielowątkowa praca Kai-fu Lee, wypełniona nutą osobistą i relacjami z pierwszej ręki wprowadza nas w świat przyszłości. Chyba najbardziej szokujące – dla nas, ludzi Zachodu – jest stwierdzenie, że SI „będzie największą szansą Chin na dogonienie, a być może prześcignięcie, Stanów Zjednoczonych”. Fakty tu zebrane, jak wypieranie amerykańskich gigantów, Google, Apple, Ubera i innych z chińskiego rynku przez tamtejsze firmy i rozwiązania jednoznacznie pokazuje, że nasz wizerunek Chin należy głęboko przewartościować i zmienić. To bardzo ważna lekcja płynąca z tej lektury.

Wydaje się, że mniej przekonujący jest autor w udowadnianiu innej stawianej przez siebie tezy, zgodnie z którą SI miałaby „umożliwić nam ponowne odkrycie istoty człowieczeństwa’.

Sam Kai-fu Lee obawia się scenariusza narysowanego w powieści science-fiction chińskiego pisarza Hao Jingfanga, który nakreślił wizję społeczeństwa przyszłości podzielonego na kasty tzw. użytecznych ludzi oraz bezużytecznych mas. Jedni będą beneficjentami zachodzących zmian, drudzy poczują się zbędni. Co ci drudzy zrobią, będąc w głębokiej frustracji?

Oparta na bezwzględnej konkurencji, koncentracji kapitału i stałej pogoni na nowością SI może spowodować sytuację, w której „ludzkość traci kontrolę nad własnym losem”. Co się stanie, gdy nasili się zjawisko już teraz opisane przez Kai-fu Lee: „korporacyjne zyski gwałtownie eksplodują, spadając złotym deszczem na elitę menadżerów i inżynierów, którzy mieli szczęście znaleźć się we właściwym miejscu”?

Dlatego, przy całych zaletach tego wynalazku i pomysłu, o czym tak wiele na tych stronach, trzeba podchodzić do SI z wielką odpowiedzialnością i ostrożnością. To bowiem narzędzie, które łatwo może nam wymknąć się z rąk (choć autor zdecydowanie powątpiewa, że roboty mogłyby przejąć kontrolę nad nami). Na razie budujemy bowiem bardziej inteligentne algorytmy, aniżeli inteligentne roboty. Ale co dalej? Czy ma być tak jak w tytule tej pracy: „Inteligencja sztuczna, rewolucja prawdziwa”?

>>> Czytaj też: Jakie będą największe cyberzagrożenia w 2020 roku?

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.