Lekarze rodzinni ostro walczyli o swoją niezależność i chcieli od A do Z decydować o tym, jak mają się kształtować kolejki. Rząd naciskał natomiast na centralizację systemu. Ostatecznie stanęło na tym, że połowę miejsc można zarezerwować przez telefon ogólny lub internet (czyli centralnie), a reszta pozostanie w gestii punktów, które podają preparaty antycovidowe.
Choć władze zapewniały, że machinę szczepionkową mają pod kontrolą, widać było, że nad wieloma kwestiami nie panują. W niektórych punktach nawet kilkanaście procent osób dostało zastrzyk niezgodnie z odgórnie ustalonymi regułami. Weźmy choćby rejestrację: ważniejsze niż zapisy przez internet okazywały się często listy nazwisk wpisywanych w zeszytach przez lekarzy czy pracowników. Bywało, że rząd nie miał wpływu, kto dostanie zastrzyk, choć teoretycznie to on decydował, jaka grupa ma aktywne skierowanie. Głośno zrobiło się tylko o celebrytach, którzy dostali preparaty poza kolejnością, lecz takich osób – członków rodziny, znajomych – było znacznie więcej. Decydenci przyznawali nam nieoficjalnie, że doskonale zdają sobie sprawę, iż takie praktyki nie są do końca legalne, ale mówili: trudno.