Jak wyjaśniła w artykule analityczka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych Anna Maria Dyner, "wszechobecny dziś strach" wiąże się z tym, że "władza w ostatnich miesiącach nasiliła represje: status więźnia politycznego otrzymało już ponad 600 osób, najwięcej w historii". "Był to też rok, w którym decydujący głos w białoruskich sprawach odzyskała Rosja" - podkreśliła.
"I gdy wydawało się, że świat powoli zapomina o Białorusi, to najpierw za sprawą zmuszenia do lądowania w Mińsku samolotu linii Ryanair i porwania lecącego nim antyreżimowego dziennikarza Ramana Pratasiewicza, a teraz za przyczyną biegaczki Krisciny Cimanouskiej, którą – wbrew jej woli – z igrzysk w Tokio do ojczyzny usiłowali odesłać działacze sportowi, wschodni sąsiad Polski znów jest w centrum uwagi" - czytamy w artykule.
Przypomniano, że w zeszłym tygodniu "Cimanouska, biegaczka na 100 i 200 m, dostała od działaczy Białoruskiego Komitetu Olimpijskiego (BKOl) propozycję dodatkowego startu w sztafecie 4×400 m". "Na sytuację skarżyła się w mediach społecznościowych, mówiła, że w tej sztafecie powinny biec bardziej predestynowane do tego koleżanki, które jednak nie zostały dopuszczone do igrzysk ze względów antydopingowych" - napisano.
Zaznaczono, że "słowa te szybko rezonowały na Białorusi". "Zirytowany miał być Łukaszenka, którego najstarszy syn Wiktar jest szefem BKOl. I to sam białoruski lider miał nakazać ściągnięcie jej do kraju" - wyjaśniono.
"Lekarze wydali więc opinię, że Cimanouska jest w złym stanie psychicznym i nie może kontynuować udziału w igrzyskach. Jadącej na lotnisko zawodniczce udało się jednak zawiadomić znajomych, a ci podnieśli międzynarodowy raban. Interweniowała japońska policja, z ofertami pomocy zgłosiły się państwa zachodnie. Ostatecznie Cimanouska znalazła schronienie w Polsce" - czytamy o losach sportsmenki w tygodniku "Polityka".
Przypomniano, że "w tym samym czasie coraz więcej olimpijczyków z Białorusi podejmowało decyzję, że już tam nie wróci". "W obawie nie tylko o swoje kariery, ale też o wolność. A że nie są to czcze lęki, świadczy choćby historia koszykarki Jeleny Leuchanki i dziesięcioboisty Andreja Krauchanki, którzy za udział w ubiegłorocznych protestach trafili do więzienia" - wyjaśniono.
Zaznaczono, że "inni zbuntowani sportowcy stracili etaty lub zostali usunięci z reprezentacji narodowych".
Wskazano, że "kiedy Cimanouska była już pod opieką polskich dyplomatów w Tokio, z Kijowa dotarła informacja, że w jednym z tamtejszych parków znaleziono powieszone ciało Witala Szyszoua, szefa Białoruskiego Domu na Ukrainie". "Szyszou uciekł z Białorusi jesienią 2020 r. w obawie przed prześladowaniami. Również w Kijowie, pięć lat wcześniej, od wybuchu bomby w samochodzie zginął białoruski opozycjonista Pawieł Szeremet. Już wtedy mówiło się, że za zamachem stały rosyjskie lub białoruskie służby. Tym razem też wszystko na to wskazuje" - czytamy w tygodniku.
Zaznaczono, że "ukraińscy śledczy od początku założyli wersję, że samobójstwo Szyszoua zostało upozorowane".
"Sygnały są więc jasne i skierowane do przedstawicieli białoruskiej diaspory, zarówno tej żyjącej na Ukrainie, jak i w innych państwach, jak Polska czy Litwa – nigdzie nie jesteście bezpieczni" - wyjaśniono.
Przypomniano, że "jednocześnie od kilkunastu tygodni narasta inspirowany przez białoruskie władze kryzys migracyjny na granicy z Litwą".
"Coraz więcej wskazuje na to, że dotknie on również Polskę. Już na początku czerwca litewska Straż Graniczna informowała o zwiększającej się liczbie osób (głównie z Iraku) łapanych przez nią na nielegalnym przekroczeniu granicy. W sumie w tym roku zatrzymano już ponad 4 tys. osób" - czytamy w artykule.
Zaznaczono, że "coraz większe grupy nielegalnych migrantów zatrzymywane są też przez polską Straż Graniczną".
Jak wyjaśniono, "napięcia na granicach szczególnie niepokoją w kontekście zaplanowanych na wrzesień rosyjsko-białoruskich ćwiczeń Zapad". "Ich scenariusz zakłada, że oba kraje, tworzące od 2000 r. Państwo Związkowe, mają się bronić przed zewnętrzną, a więc zachodnią agresją" - napisano, dodając, że "każdy incydent graniczny posłuży Białorusi, by podkreślić płynące z Zachodu zagrożenie".
Podkreślono, że "Mińsk liczy, iż w tej walce Rosja będzie go wspierać, przede wszystkim finansowo".
Jak zaznaczono, "wszystkie działania białoruskiego reżimu skupione są zatem na jednym – żeby przetrwać". "I dlatego trzeba się liczyć z dalszymi represjami i agresywnymi działaniami wobec państw i ludzi, których białoruska władza traktuje jak osobistych wrogów" - czytamy w tygodniku.