Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych ogłosiła we wtorek, że grupa uderzeniowa lotniskowca Theodore Roosevelt wpłynęła na Morze Południowochińskie w celu przeprowadzenia "rutynowych operacji". Dochodzi do tego w czasie sporu o ten akwen między Chinami i Filipinami. W marcu władze w Manili ostrzegały, że ponad 200 chińskich łodzi zaczęło zajmować rafę Whitsun, położoną na zachód od filipińskiej wyspy Palawan.

W ocenie "WSJ" to "morski odpowiednik" rosyjskich "zielonych ludzików". "Powiązane z wojskiem chińskie floty mogą udawać statki rybackie, co daje Pekinowi +wiarygodne zaprzeczenie+, jakoby nie okopywał się na spornych wodach" - odnotowuje konserwatywny dziennik. Podkreśla, że marynarka wojenna USA nie stwierdziła, by jednostki te poławiały ryby.

Do "chińskich prowokacji" dochodzi, gdy Rosja wzmacnia swoje siły wojskowe u granic Ukrainy - zauważa "WSJ". Dla administracji Bidena może to być wczesny sprawdzian tego, czy jej model liberalnego multilateralizmu jest zdolny do powstrzymania rewizjonistycznych sił działających przeciwko interesom USA" - ostrzega gazeta z Nowego Jorku.

Reklama

"Od ponad dekady Chiny agresywnie dążą do zdobycia dominacji na wodach otaczających Filipiny, Wietnam, Malezję, Indonezję i Tajwan, budując instalacje wojskowe i nękając statki handlowe innych krajów. W 2016 roku międzynarodowy trybunał stwierdził, że Chiny łamią prawo na Morzu Południowochińskim. Administracja (poprzedniego prezydenta USA Donalda) Trumpa zeszłego lata ukarała firmy zaangażowane w budowę nielegalnych wysp" - relacjonuje "WSJ".

W ocenie dziennika Pekin "jest zdeterminowany, by zdominować drogi wodne w Azji Południowo-Wschodniej", a to władzom ChRL "dałoby silniejszą pozycję do inwazji na Tajwan". Przeciwstawienie się działaniom Chin wymaga według "WSJ" koordynacji polityki Waszyngtonu z sojusznikami USA w regionie, w tym z Australią, Indiami, Japonią oraz Wietnamem.

"Na razie Chiny starają się zastraszyć swoich sąsiadów bez oddawania strzałów. Pekin bez wątpienia uważnie obserwuje reakcję Bidena. Jeśli jedyną odpowiedzią będą ostre słowa i przelot (samolotów wojskowych - PAP) nad wyspami, tak jak to było za Baracka Obamy, to prezydent (Chin) Xi Jinping dojdzie do wniosku, że z tą ekspansją, i nie tylko z nią, może mu się upiec" - czytamy w "WSJ".

Cele Rosji przy zwiększeniu jej oddziałów przy granicy z Ukrainą są według dziennika "mniej jasne", chociaż prezydent Władimir Putin "nigdy nie stroni od możliwości dręczenia NATO".

"Sytuacja na zachodzie Pacyfiku bardziej zagraża interesom USA. Ale w przypadku Chin i Rosji Stany Zjednoczone mają do czynienia z reżimami, które nie będą związane międzynarodowymi traktatami ani zasadami. Wczesne sygnały wskazują, że ekipa Bidena nie zamierza dopuścić, aby wzrost wydatków krajowych dotyczył także wojska. Ale twarda siła (ang. hard power) jest podstawą globalnego porządku, gdy zawodzą instytucje wielostronne" - konkluduje "WSJ".