Ostateczny wyrok, w którym sąd uznał winę i wymierzył kary po kilka lat pozbawienia wolności kilkunastu b. członkom plutonu specjalnego ZOMO, zapadł dopiero po blisko 28 latach po tragedii.

W opinii Czesława Kłoska, jednego z górników postrzelonych w Manifeście, sprawiedliwości jednak stało się ostatecznie zadość. B. zomowcy ponieśli karę i jest ona dotkliwa - uważa Kłosek.

Kopalnie Wujek i Manifest Lipcowy zastrajkowały po wprowadzeniu stanu wojennego. 15 grudnia 1981 r., podczas tłumienia protestu w Manifeście zomowcy z plutonu specjalnego postrzelili czterech robotników. W wyniku pacyfikacji Wujka 16 grudnia zginęło dziewięciu górników.

Pierwsze śledztwo w tej sprawie wszczęła Prokuratura Wojskowa w Gliwicach. Dochodzenie było sterowane przez Naczelną Prokuraturę Wojskową, która nakazała umorzenie postępowania. Stało się tak 20 stycznia 1982 r., po przyjęciu tezy, że milicjanci działali w obronie koniecznej. Już wówczas prokuratura przyjęła jednak, że do górników strzelał pluton specjalny ZOMO.

Reklama

Sprawa wróciła po upadku komunizmu. Specjalna komisja sejmowa, tzw. komisja Rokity, powołana w 1990 roku do badania zbrodni okresu PRL, uznała, że śledztwo ws. Wujka prowadzone było z naruszeniem prawa. Raport komisji był podstawą do wszczęcia nowego prokuratorskiego postępowania, a później - wniesienia aktu oskarżenia.

Pierwszy proces milicjantów oskarżonych o strzelanie do górników rozpoczął się w marcu 1993 r. przed ówczesnym Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Na ławie oskarżonych zasiadły wówczas 23 osoby. Sprawę dowodzącego pacyfikacją Kazimierza W. wyłączono ze względu na stan jego zdrowia. Również zły stan zdrowia był przyczyną przeniesienia do Warszawy sprawy b. szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka.

W listopadzie 1997 r., po trwającym ponad 4,5 roku procesie sąd uniewinnił część byłych milicjantów, a wobec pozostałych umorzył postępowanie. Sąd uznał w uzasadnieniu, iż nie można precyzyjnie określić okoliczności wydarzeń z 15 i 16 grudnia 1981 r., a wnikliwa analiza materiału dowodowego nie potwierdziła podstawowych zarzutów stawianych w akcie oskarżenia. Zdaniem sądu w trakcie procesu nie udało się też udowodnić, że odpowiadający za sprawstwo kierownicze b. wiceszef komendy wojewódzkiej MO w Katowicach Marian O. i dowódca plutonu specjalnego ZOMO Romuald C. wydali jakikolwiek istotny rozkaz. Według sądu, polecenia wydawał komendant wojewódzki milicji płk Jerzy Gruba (nieżyjący już wówczas).

W grudniu 1998 roku Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił wyrok sądu I instancji, bo po zasięgnięciu opinii prawnej Sądu Najwyższego uznał, że w procesie doszło do uchybień proceduralnych - zmieniono sędziego podczas procesu i wyznaczono zbyt dużą liczbę ławników. Proces musiał się rozpocząć ponownie.

Po problemach ze skompletowaniem ławy obrończej akt oskarżenia udało się odczytać w październiku 1999 r. Podobnie jak w pierwszym procesie żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy. Przesłuchani w charakterze świadków generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak mówili, że nikt nie dawał rozkazu otwarcia ognia do górników; ich zdaniem w kopalniach strzelano "spontanicznie", w obronie życia i zdrowia funkcjonariuszy. Według Kiszczaka, broni używał nie tylko pluton specjalny, ale również inne formacje, a ranni i zabici górnicy zostali postrzeleni z innej broni niż ta, którą miał pluton. B. szef MSW mówił, że nie wie, kto strzelał do górników.

Inni przesłuchani w procesie świadkowie zwykle podtrzymywali swoje poprzednie zeznania, złożone w pierwszym procesie i w prokuraturze. Sensację wzbudziły dopiero zeznania instruktora wspinaczki, byłego oficera milicji Jacka Jaworskiego, pierwszego nowego świadka. Powiedział on przed sądem, że niektórzy spośród oskarżonych podczas szkolenia w górach przyznawali się do strzelania do górników. Sygnał do otwarcia ognia miał dać dowódca plutonu specjalnego - Romuald C.

Zeznania Jaworskiego potwierdzili przed sądem dwaj inni taternicy. Informacje zabrane w tzw. raporcie taterników miały trafić do przywódców Solidarności. Wezwani przez sąd byli szefowie związku, m.in. Lech Wałęsa i Zbigniew Bujak nie potwierdzili, że trafił do nich raport, ale też nie wykluczyli, że taki dokument mógł powstać.

Pod drugim procesie, w październiku 2001 r., Sąd Okręgowy w Katowicach ponownie uniewinnił lub umorzył postępowanie wobec 22 b. milicjantów. Podobnie jak poprzednie orzeczenie, z 1997 r., i to wzbudziło protesty. Poszkodowani w czasie pacyfikacji i rodziny ofiar po ogłoszeniu wyroku wyszli z sali z okrzykami: "Hańba!", "To niesprawiedliwy wyrok", "Kto w takim razie zabił górników?". Wyrok zapadł niejednomyślnie. Jeden z członków składu orzekającego miał odrębne zdanie.

Sąd uznał, że proces nie dostarczył wystarczających dowodów na to, że oskarżeni strzelali do górników, nie można też przypisać sprawstwa kierowniczego zabójstwa Marianowi O. i Romualdowi C. W ustnym uzasadnieniu wyroku sąd argumentował m.in., że w dniu pacyfikacji kopalń przepisy dekretu o stanie wojennym, zwłaszcza dotyczące "wypadków nadzwyczajnych" były obowiązującym prawem. Jednocześnie sąd zastrzegł, że jego rolą nie jest ocena stanu wojennego.

Także ten wyrok uchylił SA – w lutym 2003 r., zarzucając SO wiele uchybień, błędów proceduralnych i niewłaściwą ocenę dowodów. SA podzielił opinię prokuratury, która zarzuciła sądowi pierwszej instancji złą kwalifikację prawną postępowania części oskarżonych i w rezultacie umorzenie wobec nich postępowania. Sąd zgodził się z prokuraturą, że czyny te należy zakwalifikować jako zbrodnię komunistyczną, która nie została przedawniona. Sąd apelacyjny podkreślił też, że górnicy, którzy na początku stanu wojennego zdecydowali się stawić opór milicji, walczyli o dobro całego społeczeństwa; chcieli, aby proces demokratyzacji w Polsce nie upadł. Działając w dobrej wierze, mieli świadomość, że milicja łamie prawo pacyfikując kopalnie - uznał sąd.

Trzeci proces rozpoczął się we wrześniu 2004 r. Na ławie oskarżonych zasiadło w tym razem 17 b. milicjantów - trzech oskarżonych zostało wcześniej już prawomocnie uniewinnionych, dwóch innych zmarło. W maju 2007 r. sąd za winnych uznał 15 oskarżonych. Uniewinniono b. wiceszefa MO z Katowic Mariana Okrutnego, a sprawę jednego z zomowców z Manifestu Lipcowego umorzono. 11 lat więzienia dostał ich dowódca Romuald C.; jego 14 podwładnych - od 3 lat do 2 i pół roku. C. skazano za sprawstwo kierownicze zabójstwa górników – uznał, że dał on sygnał do otwarcia do nich ognia. Resztę zomowców skazano za "udział w bójce z użyciem broni palnej i ze skutkiem śmiertelnym".

Według ustaleń sądu, Romuald C. pierwszy oddał strzał i powiedział: "Walimy", co dla pozostałych zomowców było sygnałem, a co najmniej przyzwoleniem na użycie broni. SO uznał, że członkowie plutonu specjalnego uzgodnili wspólną, nieprawdziwą wersję wydarzeń, a ówczesne organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy. To, jak również zmowa milczenia, uniemożliwiły ustalenie, kto do kogo i z jakiej broni strzelał.

W czerwcu 2008 r. sprawę ponownie rozpoznawał SA. Już prawomocnie skazał 14 oskarżonych, Romualdowi C. złagodził karę z 11 do 6 lat więzienia, zaś 13 jego podwładnym wymierzył od 3,5 do 4 lat więzienia. Uniewinniony został b. wiceszef KW MO. Sprawa jednego z 17 oskarżonych została umorzona, a jednego została skierowana do ponownego rozpoznania. Pokrzywdzeni i rodziny ofiar z ulgą przyjęły prawomocne orzeczenie.

SA zaznaczył, że rozpatrywał wyłącznie winę oskarżonych funkcjonariuszy, a nie osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego. "Równie doniosłe, jak oddanie czci poległym i rannym górnikom jest stanowcze stwierdzenie sądu, że uwzględniając cały złożony historycznie kontekst sprawy, nie był niniejszy proces sądem karnym nad historycznymi, politycznymi czy osobistymi racjami tych, którzy 13 grudnia 1981 r. wprowadzili stan wojenny" - zaznaczył przewodniczący składu sędziowskiego, Waldemar Szmidt.

"Wydając końcowe orzeczenie należy powiedzieć: Gloria Victis - chwała zwyciężonym, bo polegli w słusznej sprawie. Kara zaś dla tych, którym w sposób niewątpliwy można było wykazać, że dopuścili się czynów przestępczych" - mówił sędzia.

Według sądu, w sposób niewątpliwy w toku procesu ustalić można było jedynie, że oskarżeni działali wspólnie oraz że w wyniku działań niektórych z nich, a za wiedzą pozostałych, śmierć ponieśli górnicy. Zmowa milczenia uniemożliwiła wskazanie, kto konkretnie strzelał i zabił lub ranił górników.

W prawomocnym wyroku sąd nie zgodził się na skazanie C. i O. za sprawstwo kierownicze zabójstwa. Ten drugi został uniewinniony, a w przypadku dowódcy plutonu specjalnego ZOMO została zmieniona kwalifikacja przestępstwa z powodu "niedostatków dowodowych". Przypisanie mu sprawstwa kierowniczego zabójstwa sąd uznał za zbyt daleko idące.

Skład orzekający podkreślał w uzasadnieniu, że użycie broni palnej przez zomowców nie mieściło się w ramach ich obowiązków służbowych; nie można posługiwać się sloganem, że funkcjonariusze uczestniczący w akcji "przywracali ład i porządek". W myśl obowiązujących wówczas przepisów, broni palnej można było użyć tylko w wyjątkowych sytuacjach. Tymczasem - wbrew stanowisku obrony - kiedy oddawano strzały nie było zagrożenia dla zdrowia i życia funkcjonariuszy. Siły pacyfikujące kopalnię mogły się z niej w każdej chwili wycofać i nie było sytuacji, która uprawniałaby do użycia broni – uznał sąd.

Ostateczny wyrok zapadł w kwietniu 2009 r. - prawie 28 lat po zbrodni. Sąd Najwyższy oddalił wtedy kasacje obrony, uznając je za niezasadne, a wyroki sądów niższych instancji – za zgodne z prawem. Według SN sądy dwóch instancji słusznie uznały, że zomowcy broni użyli bezprawnie, gdyż strzelając, nie byli w bezpośrednim zwarciu z górnikami, oddawali strzały z bezpiecznej odległości, a ich życiu nie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo. SN podkreślił, że obrażenia górników świadczą, że "strzały były mierzone", bo spośród 9 zabitych górników, 4 trafiono w głowę, 1 - w szyję, 2 - w pierś, 2 - w brzuch, a spośród rannych tylko 2 doznało ran od rykoszetów.

W oddzielnym procesie odpowiadał gen. Czesław Kiszczak, oskarżony o przyczynienie się do śmierci górników w Wujka. Katowicka prokuratura oskarżyła go o umyślne sprowadzenie "powszechnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia ludzi", kiedy 13 grudnia 1981 r. jako szef MSW wysłał szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego.

Proces Kiszczaka toczył się przed warszawskim sądem. Pierwszy proces ruszył w 1994 r. - w 1996 r. SO uniewinnił Kiszczaka. W 2004 r. skazał go na 2 lata więzienia w zawieszeniu. W 2008 r. sprawę umorzono z powodu przedawnienia. W 2011 r. ponownie Kiszczaka uniewinniono. Wszystkie wyroki uchylał potem Sąd Apelacyjny w Warszawie, który zwracał sprawy do SO. Kiszczak zmarł w listopadzie 2015 r.

W 2004 r. katowicki IPN oskarżył trzech byłych prokuratorów wojskowych o tuszowanie sprawy wydarzeń w Wujku krótko po pacyfikacji. Ich proces ruszył w kwietniu 2006 r. W 2010 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył tę sprawę z powodu przedawnienia. Wniosek o umorzenie postępowania z uwagi na przedawnienie złożyła prokuratura. Powodem była uchwała Sądu Najwyższego, który orzekł, że sprawy o zbrodnie komunistyczne zagrożone karą do pięciu lat więzienia są przedawnione od 1995 r.(PAP)