W najbliższych miesiącach czeka nas hamowanie eksportu i produkcji przemysłowej. Inwestycje zmaleją o połowę. Kluczowa dla perspektyw wzrostu gospodarczego w Polsce jest konsumpcja. A ta nie wyhamuje, dopóki nie odnotujemy znacznego wzrostu bezrobocia.
Z trzech silników polskiej gospodarki dwa już zwolniły. Październikowe dane dotyczące dynamiki produkcji przemysłowej pokazały, że przyrost produkcji w relacji rocznej był bliski zera. Pocieszające może być to, że w przetwórstwie przemysłowym wzrost był powyżej 1 proc., a produkcja budowlana wciąż notowała całkiem przyzwoitą dynamikę na poziomie ponad 10 proc.

Opóźniony opis

Problem z bieżącymi danymi jest jednak taki, że opisują one rzeczywistość z opóźnieniem. I tak dane produkcyjne z października w znacznej mierze opisują decyzje produkcyjne z września (jak i z miesięcy poprzednich). Obecnie obserwowana wciąż wysoka dynamika płac w okolicy 10 proc. rocznie to w znacznej mierze efekt poprzednich podwyżek płac (głównie z początku roku), które porównane z wysokością płac z zeszłego roku wciąż dają wysoki przyrost. Podobnie rzecz się ma w przypadku wysokiej, choć spadającej, dynamiki zatrudnienia w przedsiębiorstwach na poziomie powyżej 3 proc.
Reklama
Wniosek z tego jest taki, że najgorsze dopiero przed nami. W najbliższych miesiącach zobaczymy silne wyhamowanie eksportu, a także produkcji przemysłowej. A kolejna fala dotyczyć będzie inwestycji. Niestety obecny zastój na rynku kredytów komercyjnych związany z utratą zaufania do siebie banków może przełożyć się w ciągu najbliższych kilku miesięcy na istotne wyhamowanie nowych inwestycji. Prawdopodobnie najsilniej wstrzymane zostaną inwestycje w budownictwie mieszkaniowym, gdzie problem kredytowania jest podwójny: problem z uzyskaniem kredytu będzie dotyczył zarówno deweloperów, jak i klientów. Oczekiwać należy również znacznej redukcji globalnych inwestycji zagranicznych.
W okresie tak wielkiej niepewności, z jaką mamy do czynienia obecnie, większość inwestorów na świecie stara się minimalizować ryzyko i wstrzymać długoterminowe decyzje przynajmniej na jakiś czas, kiedy łatwiej będzie coś powiedzieć o przyszłości. W Polsce około 20 proc. inwestycji pochodziło właśnie od inwestorów zagranicznych, z czego mniej niż połowa finansowana była z reinwestowanych zysków.
Nie spodziewam się oczywiście, że to źródło polskiego wzrostu gospodarczego zupełnie wyschło, m.in. dlatego że część wcześniej podjętych zobowiązań będzie kontynuowana. Jedyna składowa inwestycji, która w najbliższych kwartałach nie powinna maleć, a raczej przyrastać, to inwestycje infrastrukturalne finansowane ze środków unijnych i budżetowych. Wstępnie można spodziewać się redukcji dynamiki inwestycji w roku przyszłym o połowę, co i tak nie byłoby najgorszym wynikiem. Czynnikiem neutralizującym negatywny efekt spadku dynamiki eksportu dla wzrostu gospodarczego będzie zwalniający import zarówno jako efekt spowolnienia produkcji oraz wyhamowania eksportu, który w Polsce jest wysoko importochłonny. Innym czynnikiem sprzyjającym spowolnieniu dynamiki importu jest silne osłabienie złotego w ostatnim okresie.
Kluczowa dla perspektyw wzrostu gospodarczego w Polsce jest konsumpcja. W perspektywie najbliższych kilku miesięcy nie należy się raczej spodziewać mocnego wyhamowania konsumpcji ze względu na to, że przyrost konsumpcji prywatnej w Polsce jest oparty na funduszu płac, z którego pochodzi ok. 60 proc. całej konsumpcji. Dopóki więc nie odnotujemy znacznego wzrostu bezrobocia, tak długo konsumpcja ostro nie wyhamuje.

Czekają nas redukcje

Pierwszym kwartałem w którym w pełni powinny być widoczne efekty obecnego kryzysu, będzie początek przyszłego roku. Spodziewałbym się spadku nominalnej dynamiki płac do około 5 proc. i pierwszych redukcji zatrudnienia. W bazowym scenariuszu wzrost bezrobocia do ok. 11 proc. może doprowadzić do redukcji konsumpcji prywatnej do ok. 2-3 proc. A to oznaczałoby wzrost gospodarczy w roku przyszłym w okolicach 3,5 proc. W obecnych niepewnych czasach bardzo trudno się prognozuje. Tak więc nie można wykluczyć gorszych ani lepszych wariantów.
Nie mniej kluczową kwestią dla przyszłego wzrostu w Polsce będzie dynamika konsumpcji, czyli w sumie to, co się w roku przyszłym wydarzy na rynku pracy. W przypadku budżetu państwa 60 proc. dochodów pochodzi z podatków pośrednich, które w znacznej mierze są pochodną konsumpcji. Według moich szacunków w przypadku gdyby wzrost gospodarczy wyhamował w roku przyszłym do ok. 3,5 proc., to oznaczałoby niższe wpływy o około 16 mld zł w stosunku do obecnego planu budżetu. W scenariuszach bardziej czarnych, kiedy mielibyśmy do czynienia z kilkupunktową eksplozją bezrobocia, korekta dochodów przekroczyłaby znacznie poziom 20 mld zł i, szczerze mówiąc, w takim wariancie trudno byłoby utrzymać deficyt budżetowy na zaplanowanym poziomie 18,2 mld zł. Uważam jednak, że obecnie zbyt mało jest przesłanek do tak pesymistycznych szacunków, gdyż czynnikiem istotnie odróżniającym Polskę od krajów Eurolandu była struktura konsumpcji bazująca w znacznej mierze na dochodach z pracy, a ekspansja kredytowa była wciąż niewielka i dość świeża. Na ile prawdopodobny będzie czarniejszy od tego scenariusz, powinniśmy wiedzieć już na początku przyszłego roku, kiedy to fala kryzysu powinna w pełni objawić się w gospodarce realnej.
Do tego dochodzi jeszcze dylemat stóp procentowych. Kraje rozwinięte dokonują bezprecedensowych obniżek stóp procentowych ze względu na recesję gospodarek i ograniczenie presji inflacyjnych. W większości przypadków oczekiwane jest zejście inflacji do celu w przyszłym roku, a w niektórych krajach pojawiają się coraz częściej głosy o ryzyku pojawienia się deflacji. W naszym regionie, jak na razie, mieliśmy do czynienia zarówno z obniżką stóp (Czechy) ze względu na spowolnienie gospodarcze, z drastyczną podwyżką (Węgry), aby bronić osłabiającej się waluty. Polska od środy powoli dołącza do grupy obniżających, ale nie w takiej skali, jak w przypadku redukcji stóp przez czeski bank.
Z jednej strony podobnie jak w innych krajach oznaki spowolnienia powinny sprzyjać zmniejszaniu presji inflacyjnej. Z drugiej jednak strony Polska jako rynek wschodzący odczuwa mocne osłabienie waluty, co redukcja stóp w krótkim okresie może tylko pogłębić.

Euro jest szansą

I na koniec być może kwestia najważniejsza - strategia wchodzenia do euro. Ani Węgry, ani Czechy na razie nie chcą wchodzić do strefy euro. Ci pierwsi, bo nie mogą, ci drudzy, bo nie chcą. Dla nas natomiast strategia wejścia do euro jest jedynym sensownym sposobem wyrwania się z grupy rynków wschodzących i zwiększenia szans na relatywną stabilizację gospodarczą. W przypadku takiej strategii fakt niespełniania inflacyjnego kryterium z Maastricht jest mocnym argumentem za nieschodzeniem zbyt szybkim ze stopami w dół.
W przyszłym roku spodziewałbym się redukcji stóp o co najmniej 100 punktów bazowych, ale pod warunkiem jako takiej stabilizacji na rynkach finansowych i szybkiego zejścia inflacji w pobliże górnej granicy celu. A tego można najwcześniej spodziewać się w I kwartale przyszłego roku.
Tak więc najciekawsze jeszcze przed nami...