Europejski rynek IPO wlecze się w tyle za resztą świata w 2009 roku, pozyskując skromniutką kwotę 753 mln dolarów w porównaniu z 17,5 mld dolarów w Azji i 4,1 mld dolarów w Stanach Zjednoczonych – wynika z danych firmy Dealogic.

Główną przyczyną silnej pozycji Azji jest ostatnia parada chińskich IPO w reakcji na zniesienie ograniczeń nowych emisji przez chińskiego regulatora. USA skorzystały z kilku specjalistycznych transakcji w sektorze technologii. Natomiast w Europie jakakolwiek prywatna spółka przymierzająca się do emisji musi dobrze się rozpychać, aby zwrócić na siebie uwagę w obliczu nawałnicy wtórnych emisji firm już notowanych na giełdzie. Do tej pory w tym roku na rynku wtórnym ulokowano dla inwestorów walory wartości 135,5 mld dolarów, czyli tylko o 31 mld dolarów mniej niż za cały rok 2008.

Jednak ostatnia hossa na giełdach i towarzyszący jej spadek gwałtowności oznacza, że bankierzy zaczynają się rozglądać za wielkimi IPO w Europie, jako całkiem realnym wyborem po raz pierwszy od czasu, gdy zatrzaśnięto ostatnie drzwi w 2008 roku.

Wartość europejskich wzrosła od marca o 40 proc., podczas gdy gwałtowność rynku mierzona wskaźnikiem gwałtowności Vstoxx, spadła prawie do poziomu sprzed bankructwa banku inwestycyjnego Lehman Brothers.

Reklama

„Jeśli próbowałeś rozmawiać o IPO z potencjalnymi emitentami trzy miesiące temu, zupełnie wtedy byli tym nie zainteresowani, ale obecnie sprawy mają się całkowicie inaczej” – mówi Ken Brown, szef rynku kapitałowego w Nomura– „Zainteresowania oczywiście nie można porównać z procesem pełnego przygotowania do emisji, jednak
w odniesieniu do rynku IPO teraz ono rośnie”.

„Jeśli podstawowe warunki dla prowadzenia biznes będą znośne, sadzę, że nawet we wrześniu można się poważyć na IPO, ale pod warunkiem zaoferowania dobrej ceny. Inną sprawą jest pytanie, czy taka cena będzie atrakcyjna dla emitenta”.

Bankierzy rozważający ponowne otwarcie rynku zostali zachęceni serią wielomiliardowych emisji na rynkach wschodzących, w tym wprowadzeniem na giełdą w Brazylii spółki VisaNet za 4,3 mld dolarów i państwowego giganta budowlanego China State Construction Engineering Corporation za 7,3 mld dolarów.

Bardziej przychylne warunki rynkowe to jedna strona medalu, ale drugą stanowi przekonanie do IPO wystraszonych spółek i inwestorów. Dla ponownego otwarcia rynku IPO w Europie konieczne jest przekonanie firm, że warto zostać spółką publiczną, natomiast inwestorzy muszą uzyskać zapewnienie, iż kupują wartościowe aktywa bez popadania w zbyt wielkie ryzyko.

„Siłą napędową IPO jest nie tylko popyt, jest nią także podaż” – mówi Edward Law, szef europejskiego rynku kapitałowego w Deutsche Bank – „Powstaje zatem pytanie, kiedy rynki osiągną poziom dostatecznie wysoki dla właścicieli, aby sprzedaż aktywów była dla nich sytuacją komfortową? Wielkość dźwigni finansowej w biznesie także będzie wpływać na [podejmowane] decyzje”.

Praktyczna niemożność przeprowadzenia IPO podczas krachu kredytowego oznacza, że popyt ze strony prywatnych spółek został wtedy zdławiony. Dlatego Nomura obecnie szacuje, że można teraz spodziewać się około 120 europejskich IPO.

Wiele spośród pierwotnych ofert publicznych, które zostały wycofane w sytuacji, gdy rynek pikował w dół, może teraz zostać odkurzonych i powtórzonych. Sprzyja temu fakt, że sponsorzy prywatnych akcji chętnie skorzystają z szansy, jaką oferuje spokojniejszy rynek, aby wycofać się z inwestycji uważanych wcześniej za pierwszorzędne lokaty.

Kohlberg Kravis Roberts, największa na świecie firma wyspecjalizowana w wykupywaniu innych spółek, przygotowuje około sześciu firm do IPO wartych miliardy dolarów. Niektóre z nich, jak duńska grupa telekomunikacyjna TDC, działają w Europie.

Sponsorzy emisji mogą także zdecydować się na wprowadzenie na giełdę tylko małej części akcji spółki, po to aby ustalić wyceną dla aktywów przed pełną emisją. Zdaniem bankierów prawdopodobne prywatyzacje, na jakie zdecydują się rządy po ogromnych wydatkach, stanowią jeszcze jedno potencjalne źródło IPO.

Tymczasem spółki mogą dojść do wniosku, że na obecnym rynku nie osiągną najlepszych transakcji i mogą czuć pokusę, by poczekać przynajmniej do drugiego półrocza 2010 roku w celu maksymalizacji wartości.

„Powstaje pytanie: czy teraz jest właściwy moment do wejścia na giełdę, czy też lepiej uczynić to później, kiedy odrodzenie bardziej demonstracyjnie dojdzie do głosu” – mówi Nick Williams, jeden z szefów rynku kapitałowego w Credit Suisse. Przy czym gotowość firm do wejścia na giełdę, niekoniecznie przekłada się na gotowość inwestorów do podjęcia ryzyka w przypadku IPO.

Ale inwestorzy wciąż siedzą na kupie pieniędzy po likwidacji części swoich portfeli w zeszłym roku. A to oznacza, że są pieniądze do zainwestowania w każe atrakcyjne IPO.

Ostatni sondaż Bank of America-Merrill Lynch, przeprowadzony wśród menedżerów globalnych funduszy, wykazał, że bilans gotówki wzrósł średnio do 4,7 proc. wobec 4,2 proc. w lipcu. „Jeśli rynek jest otwarty na zaciąganie kapitału w Europie w celu finansowania nowych inwestycji, to ten sam rynek powinien być otwarty na IPO silnych firm” – twierdzi Craig Cohen, szef rynku kapitałowego w Bank of America-Merrill Lynch”

„Inwestorzy już dowiedli, że są gotowi wspierać pozyskiwanie funduszy na cele wzrostu i jest oczywiste, że są oni zainteresowani IPO, szczególnie kiedy gwarantuje ono silny wzrost [spółek] i stały dopływ gotówki. Proces ten opóźnia się w stosunku do wzrostów na giełdzie i to nieuniknione, bo IPOs wymagają czasu na ich przygotowanie. Ale rynek IPO jest jak supertankowiec – kiedy już wypłynie, może zgromadzić ogromny potencjał”.

Tłum. T.B.