Program jądrowy zapisany w ustawie to program za 110 mld zł, nie licząc konieczności rozbudowy sieci. Kto ma 110 mld zł na ten cel? Z całą pewnością nie ma ich ani państwo polskie, ani przedsiębiorstwa - uważa prof. Jan Popczyk.
ROZMOWA
BARBARA MATHES-CIESZEWSKA
Należy pan do grupy naukowców zaniepokojonych tym, co dzieje się w polskiej energetyce. Uważa pan, że należy alarmować opinię publiczną. Co budzi pana niepokój?
JAN POPCZYK*
Reklama
Na przykład polityka energetyczna do roku 2030, którą przyjął rząd. Jest ona politycznie poprawna, ale nierealistyczna. Satysfakcjonuje liczne grupy interesów. Zarówno te związane z węglem, jak i energetyką jądrową. Jeśli jednak zacząć bilansować rynek, okazuje się, że mamy do czynienia z kreowaniem ogromnej, bezsensownej presji inwestycyjnej. Dzisiaj państwo nie ma żadnych możliwości finansowania wielkich inwestycji energetycznych. Dlatego istotne jest, czy rynki kapitałowe odpowiedzą na potrzeby, które zostały zapisane w polityce energetycznej. Wystarczy śledzić giełdowe notowania PGE i staje się oczywiste, że rynki finansowe nie stworzą możliwości sfinansowania rozdętych inwestycji.
Czy bez tych inwestycji nie zabraknie w Polsce prądu?
Wielkie nowe elektrownie nie są konieczne. Gdy dzisiaj podejmiemy decyzję o budowie wielkich elektrowni węglowych, takich, które umiemy budować, bo budowaliśmy je przez ostatnie pół wieku, to efekty pojawią się nie wcześniej niż za osiem, może dziesięć lat. Zasadnicze pytania są takie: czy dostępne są już alternatywne technologie, czy nie pojawią się w ciągu najbliższych dwudziestu lat zupełnie nowe technologie, dzięki którym efekty będzie można uzyskiwać nie po dziesięcioleciach, ale w ciągu dwóch lub trzech lat od rozpoczęcia inwestycji? Zmierzam do tego, że ryzyko złych wyborów jest większe niż kiedykolwiek dotychczas. Dzisiaj nie sposób powiedzieć, jaki będzie bilans nawet w najbliższych latach, czy będzie brakować energii, czy będzie jej nadmiar.
A jeśli nie wielkie elektrownie, to co? Farmy wiatrowe nie wystarczą, słońca mamy za mało...
Spójrzmy na Stany Zjednoczone, gdzie ocenia się, że możliwa jest redukcja rynku ciepła o 50 proc., rynku paliw transportowych podobnie, a rynku energii elektrycznej o 75 proc. Oznacza to, że podnosząc efektywność wykorzystania energii, uzyskujemy znacznie szybciej, taniej i lepiej pożądane cele, niż inwestując w wytwarzanie energii. Dzisiaj nie da się za pomocą jednego sposobu rozwiązać problemu. Musimy dopuścić zróżnicowane mechanizmy rynku.
W jaki sposób? Dzisiaj wiara w rynek została mocno nadwątlona.
Nieprawdopodobnie duży potencjał tkwi w poprawie efektywności użytkowania energii na wszystkich trzech rynkach końcowych (energii elektrycznej, ciepła i transportu) traktowanych łącznie, w powiązaniu z produkcją energii odnawialnej blisko odbiorcy albo u samego odbiorcy. Z tego wynika prognoza rynku pracy, według której w najbliższych latach w Europie najbardziej poszukiwanymi specjalistami będą specjaliści w dziedzinie energetyki odnawialnej. Twierdzę, że rozpoczynająca się dekada powinna być dekadą rolnictwa energetycznego i biogazu. Jak obliczam, bez kłopotu możemy uzyskać w ten sposób nawet 20 mld m sześc. biogazu rocznie. To wystarczyłoby nam w zupełności, przy obecnym rocznym zużyciu wynoszącym poniżej 15 mld. Oczywiście, jeżeli zbudujemy infrastrukturę. Rozwijać powinniśmy też energetykę wiatrową, choć w tej dziedzinie jestem bardzo ostrożny.
A co z energią atomową?
Dwie elektrownie jądrowe, zgodnie z programem rządowym każda po dwa bloki o mocy jednostkowej 1600 MW nie mieszczą się w polskim systemie elektroenergetycznym – system jest za mały. Jeden blok byłby zbyt drogi. Technologie, które chcemy stosować, są przestarzałe. Niezależnie od zaklęć, które słyszymy, że są to technologie nieporównywalne, z tym, co było w Czernobylu, są to technologie stare, wiążące się ciągle z pierwszą bombą atomową.
Energetycy jądrowi oburzą się pewnie na takie stwierdzenie.
Trudno. Proponuję skonfrontować potencjał postępu w fizyce jądrowej z postępem w biotechnologiach. Bo na drugim biegunie mamy właśnie biotechnologie: na przykład uprawę roślin energetycznych i fermentacyjne technologie ich zgazowania, technologie zgazowania biomasy odpadowej biodegradowalnej, ogniwa biopaliwowe itp. Twierdzę, że potencjał nauk biotechnologicznych jest wyższy, a przede wszystkim są one bliżej człowieka, bliżej obywatela. Każdy z nas może tego dotknąć, każdy z nas może po to sięgnąć. Natomiast potencjał fizyki jądrowej jest tylko dla wybranych.
Chodzi też o finanse? Na razie nie mamy pomysłu, jak sfinansować budowę elektrowni jądrowej.
Jest to wielki problem. Jeżeli będziemy budować mikrobiogazownie, o koszcie jednostkowym rzędu miliona złotych, znajdzie się wielu graczy, którzy będą zdolni ponieść ryzyko. I nic strasznego się nie stanie, jeśli nie osiągniemy w pełni wyników, jakie zaplanowaliśmy. Program jądrowy zapisany w ustawie to program za 110 mld zł, nie licząc konieczności rozbudowy sieci. Kto ma 110 mld zł na ten cel? Z całą pewnością nie ma go państwo polskie. Nasz kraj zbliża się do konstytucyjnego progu zadłużenia. A czy przedsiębiorstwa mają środki na ten cel? Też nie mają. Musiałyby pozyskać je z rynków kapitałowych. Codziennie obserwuję obrót akcjami PGE na giełdzie. Jest niewielki, na ogół kilka lub kilkanaście milionów złotych. Notowania spadły od czasu debiutu giełdowego. Co to oznacza? Że PGE jeszcze nie buduje elektrowni jądrowych, a już nie ma chętnych do inwestowania w firmę.
Jeśli nie elektrownie jądrowe, to co?
Od piętnastu lat powtarzamy jak mantrę, że tworzymy rynek, tymczasem tego rynku jest coraz mniej. Trzeba do niego dopuścić na przykład sto tysięcy rolników, którzy zainwestują w mikrobiogazownie, trzeba dopuścić setki większych inwestorów, którzy zainwestują w kilka tysięcy biogazowni, trzeba zacząć rozwijać przemysł dóbr inwestycyjnych dla tego typu energetyki rozproszonej. Ale przede wszystkim trzeba zacząć myśleć o takich technologiach, jak samochód elektryczny, jak pompa ciepła.
...które zwiększą zużycie energii elektrycznej...
Owszem, ale na jej wytworzenie będziemy mieć paliwa, które dzisiaj wykorzystujemy w ciepłownictwie i w transporcie. Otworzą się nowe możliwości.
Lansuje pan rolnictwo energetyczne, energię z biomasy itp. Niektórzy sarkastycznie określają to jako powrót do palenia słomą...
Tyle tylko, że ich autorzy nie wiedzą, że nie chodzi o spalanie ziarna ani słomy. Przeciwnie. Tego nawet nie wolno robić, bo to są technologie niezwykle nieefektywne. W 2009 roku mieliśmy nadprodukcję, którą szacuje się na 6 mld ton zboża. Rolnicy nie mają go komu sprzedać. Rząd szuka więc na gwałt możliwości przemianowania tego zboża na biomasę, aby móc jej użyć we współspalaniu w wielkich elektrowniach. Wtedy uzyskamy 6 TWh energii, którą zaliczymy do energii odnawialnej. Tak nie wolno. Na wyprodukowanie 6 mld ton zboża trzeba około 1,8 mln hektarów dobrych gruntów. Jeżeli zużyliśmy te grunty na wyprodukowanie 6 mld zbędnego zboża, to popełniliśmy błąd większy nawet niż ten w postaci współspalania zboża. Powinniśmy na tych gruntach wyprodukować zielone rośliny energetyczne, kukurydzę, buraki energetyczne, a następnie je zgazować. Popełniamy dwa fundamentalne błędy. Po pierwsze, doprowadzamy do produkcji zbędnego zboża, a z niego mamy znacznie mniej energii niż z roślin energetycznych. Po drugie, współspalamy zboże, co jest także nieefektywną technologią. Trzeba po prostu mądrze postępować, wykorzystywać nowe technologie.
Czy w przyszłości każda gmina, każde miasto ma budować swoje niewielkie biogazownie, swoje małe elektrownie?
Spokojnie. Jeśli chodzi o Warszawę czy Katowice mają one wielkie możliwości, by zacząć budować infrastrukturę, najpierw pod autobusy elektryczne, później samochody elektryczne. Miasto powinno wprowadzić bodźce, na przykład darmowe parkingi dla samochodów elektrycznych. Miasto może wyznaczyć strefy zamknięte dla samochodów tradycyjnych, które emitują CO2, i otworzyć je dla samochodów elektrycznych. Wtedy zaczniemy się przesiadać na nie. To są czynniki, które przebudują energetykę miast. Musimy przyjąć, że energetyka miast to nie tylko energia elektryczna, nie tylko ciepło. To również transport. Jeśli chodzi o biogazownie, to w miastach nie ma warunków do budowy wielu biogazowni. Jedna, dwie, nie więcej. Nie zalecam wiatraków.
Słońca nie mamy w nadmiarze...
Na każdy metr kwadratowy rocznie pada u nas jedna megawatogodzina energii słonecznej. Przy obecnych technologiach łatwo otrzymujemy z tego 10 proc., czyli 100 kWh energii elektrycznej. Są już osiągalne technologie, które pozwalają uzyskać 200 kWh. To oznacza, że wystarczy 15 mkw. i mamy pokrycie średniego zapotrzebowania na mieszkańca. Dlatego zalecam fotowoltaikę.
Czy wszystkie źródła energii, o których pan mówi, niekoniecznie wielkie, dostarczą nam, także wielkim miastom wystarczająco dużo energii elektrycznej?
Z bilansów energetycznych, jakie ostatnio robię, wynika, że tak. Wiemy, że dzisiaj energii nam nie brakuje. Jeśli podtrzymamy dotychczasowy sposób rozwoju gospodarki i energetyki, to w 2020 roku rynek energii końcowej będzie wynosił nie więcej niż 640 TWh. Jeśli zrealizuje się planowane już inwestycje, mielibyśmy 720 TWh. Zapowiada się więc nadmiar energii. Skąd więc te lęki o niedobór energii? Poszczególne grupy interesów inwestują albo chcą inwestować w swoje źródła, nie patrząc, że pojawiają się nowe możliwości technologiczne. I to jest powód, dla którego trzeba alarmować opinię publiczną. A politykom trzeba uzmysłowić odpowiedzialność za kryzys, który rozgrywa się kolejny raz z ich powodu. Polska, mając ogromny potencjał rolnictwa energetycznego, umożliwiający zastąpienie importu gazu z Rosji, daje się znowu szantażować Gazpromowi, wymuszającemu kolejne ustępstwa na PGNiG-u.
Energetycy natychmiast powiedzą, że mają przestarzałe moce, które muszą niebawem wyłączyć.
W tym właśnie problem, że ciągle nie możemy się wydostać ze starego sposobu myślenia. Stare elektrownie chcemy zastępować nowymi, ale opartymi na tych samych paliwach i praktycznie tych samych technologiach. To jest właśnie powód do alarmu.
Czy wystarczy nam wyobraźni, możliwości i kapitału, aby realizować wizje odnawialnej energetyki? Premier Tusk nie wykazuje takiego zainteresowania nowymi źródłami energii jak prezydent Obama, choć w Kopenhadze ten ostatni nie chciał zobowiązać się do niczego...
Nie zdziwiłbym się, gdyby wybory samorządowe upłynęły pod znakiem energetyki odnawialnej, a parlamentarne i prezydenckie dodatkowo pod znakiem energetyki jądrowej. Zakładam, że znajdą się siły polityczne, które włączą te tematy do swoich programów wyborczych. Pamiętajmy, że nowe technologie wchodzą w sytuacjach kryzysowych. Problem w tym, abyśmy nie zostali w Europie sami z energetyką węglową. Kryzys gospodarczy powoli mija, siła innowacyjności rośnie. Jedno jest pewne: nic nas nie uchroni od gruntownej przebudowy energetyki.
* Profesor Jan Popczyk
w latach 1990–1995 współtworzył i realizował reformę polskiej elektroenergetyki, był prezesem Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Wykładowca Politechniki Śląskiej w Gliwicach.