Kiedy w październiku 2008 roku Lehman Brothers walczy o przetrwanie, a między bankami toczą się nerwowe, zakulisowe rozmowy, spekulanci grający na spadki, w giełdowym slangu szorciarze (od short selling, krótka sprzedaż), rozpoczynają atak. Niczym stado wygłodzonych wilków, które wyczuło zranioną, z trudem podążającą za stadem zwierzynę. Towarzyszą temu rozsiewane w mediach i wśród analityków pogłoski na temat wycofywania się inwestorów z Lehman Brothers i obcięcia mu linii kredytowych przez JP Morgan. W ciągu trzech dni kurs banku o 158-letniej tradycji spada o 94 proc. i nie ma już czego ratować. Klienci rozpoczynają exodus, a potencjalni pożyczkodawcy się wycofują.
Ale to dopiero początek ekspansji. Szorciarze atakują kolejne banki, zbijając ich kursy do nienotowanego wcześniej poziomu. Citigroup, Bank of America, Wells Fargo. Potem na celownik biorą państwa. Premier Georgios Papandreu błaga na forum G20 o pomoc w walce ze spekulantami, którzy zaczęli grać na krótko na instrumentach CDS, ubezpieczających greckie obligacje. Doprowadzają do gwałtownego wzrostu kosztów obsługi długu i widma bankructwa całego państwa.
Dziś strach w oczach mają akcjonariusze koncernu BP, którego kurs po wycieku ropy z jednej z platform w Zatoce Meksykańskiej spadł już o ponad 60 proc.
Krach to wymarzony czas dla spekulantów. Politycy, szefowie największych potęg gospodarczych obwiniają wręcz krótką sprzedaż o pogłębienie kryzysu finansowego. Stąd plany jej ograniczenia. Na najbliższym listopadowym spotkaniu G20 tzw. naga krótka sprzedaż najpewniej pójdzie pod nóż.
Reklama

GPW nie boi się szorciarzy

Ale warszawska Giełda Papierów Wartościowych planuje akurat coś odwrotnego. Wprowadza od 1 lipca nowy instrument, przedstawiając to jako milowy krok w swoim rozwoju. Na krótkiej sprzedaży skorzystają gracze, którzy nie chcą zarabiać jedynie na wzrostach cen akcji.
Mechanizm jest prosty. Przewidujesz, że spółka X straci na wartości. Dziś jej akcja kosztuje 10 zł. Po tej cenie pożyczasz 1000 akcji w biurze maklerskim i sprzedajesz. Jeśli twoje kalkulacje się sprawdzą i cena spadnie, powiedzmy, do 6 zł, kupujesz na rynku taką samą liczbę akcji za 6 tys. i oddajesz maklerowi. Różnica między ceną papierów pożyczonych a skupionych to twój zarobek. W tym przypadku – 4 tys. zł.
Ludwik Sobolewski, prezes giełdy, dopuścił też do gry instrument szczególnie dziś podejrzany, tzw. nagą krótką sprzedaż. To typ transakcji, gdzie inwestor wystawia na sprzedaż papiery wartościowe, których w ogóle nie posiada. Nie musi więc nawet pożyczać akcji i ponosić związanych z tym kosztów. Faktycznie jest to rodzaj zakładu, szczególnie niebezpieczny, bo zwiększający presję na spadek cen.
Niemiecka kanclerz Angela Merkel zakazała do końca marca 2011 r. nagiej krótkiej sprzedaży w przypadku dziesięciu największych spółek finansowych, a wkrótce rozszerzy zakaz na wszystkie akcje i obligacje. – Brak reguł i limitów na rynku finansowym może zagrażać stabilności Europy i świata – stwierdziła, licząc na wprowadzenie podobnych rozwiązań w całej Unii.
Dlaczego Polska nie wzięła tego pod uwagę? Prezes Sobolewski twierdzi: Wprowadzany instrument nie jest już tą sławetną nagą krótką sprzedażą, bo został obwarowany wieloma warunkami. Szorciarze będą musieli ograniczyć swój apetyt do 36 spółek, głównie blue chipów z indeksu WIG20, i 40 rodzajów obligacji. Gdy spadek indeksu WIG przekroczy 3 proc., giełda zablokuje przyjmowanie zleceń krótkiej sprzedaży. Podobnie będzie ze spółką, której kurs spadnie więcej niż o 10 proc. Wszystko po to, by nie dopuścić do załamania kursów akcji. Może więc nie mamy się czego obawiać. Zdania w tej sprawie są podzielone.
– Wprowadzanie krótkiej sprzedaży w momencie zawirowań na giełdach to karkołomny pomysł – mówi Piotr Kuczyński, analityk Xelion. Doradcy Finansowi. Zwłaszcza na rynku, gdzie obroty są małe, jak nasz, powinno się unikać tego instrumentu. Mamy przykłady, kiedy większy inwestor podnosił lub zwalał indeksy na warszawskim parkiecie w ułamku sekundy. – To co będzie teraz, gdy zacznie pożyczać akcje blue chipów, jak PKO czy Orlen, i zacznie grać na spadki? – pyta Kuczyński.
– Każdy moment jest dobry na nowe instrumenty, które przyczyniają się do rozwoju rynku – broni wprowadzenia krótkiej sprzedaży Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny Efect SA.
Na krótko można grać nie tylko na akcjach, ale też na obligacjach czy walutach.

Ulubione narzędzie spekulantów

Wielcy spekulanci nie są jednak tworem wyobraźni mniejszych akcjonariuszy. Krótka sprzedaż to obok takich nowoczesnych instrumentów, jak opcje i CDS, broń masowego rażenia na giełdzie. Ulubione narzędzie tuzów parkietów, George’a Sorosa, Victora Sperandeo czy Gila Blade’a.
George Soros ma swoją dewizę: „Nie jest istotne, czy inwestor ma rację, czy jej nie ma, tylko to, ile jest w stanie na tym zarobić”. W przypadku ataku na brytyjskiego funta na początku lat 90. miał rację i zarobił miliard dolarów.
9 października 2008 roku Soros zajął „krótkie pozycje” w naszej części Europy. Akcja była koronkowa: w ciągu 30 minut zbił kurs akcji największego węgierskiego banku OTP o 14 proc., „wysyłając fałszywe sygnały o podaży i popycie na akcje OTP i ich cenie”, jak to określono w rządowym komunikacie. Na temat tej manipulacji zabrał głos nawet premier Węgier, nazywając zachwianie kursem OTP silnym atakiem na system finansowy kraju.
George Soros, który lubi się obnosić ze swoim przywiązaniem do rodzinnych Węgier, w specjalnym komunikacie szczerze przeprosił za tę transakcję, ale ile na niej zarobił, taktownie przemilczał. Raczej była to spora kwota, skoro bez zmrużenia oka zapłacił węgierskiemu regulatorowi rynku 2,2 mln dol. kary.
W tym samym czasie, w którym Soros spekulował na giełdzie węgierskiej, krew poczuli także spekulanci na Wyspach Brytyjskich. Pomagali sobie celowym rozpowszechnianiem fałszywych informacji na temat spółek, których spadki obstawiali. Doprowadziło to do przejęcia za grosze największego szkockiego banku HBOS przez stary 250-letni angielski Lloyds TSB.

Zajrzeli na nasze podwórko

Kuchnię praktyk towarzyszących krótkiej sprzedaży tak naprawdę ujawniono dopiero cztery lata temu. Wtedy to kanadyjski gigant ubezpieczeniowy Fairfax oskarżył 20 funduszy hedgingowych o manipulacje, które doprowadziły do spadku wartości jego akcji o 30 proc. Było tam opłacanie i podstawionych analityków, i zaprzyjaźnionych maklerów, którzy sztucznie zwiększali podaż papierów.
Na przełomie lat 2008 i 2009 spekulanci zainteresowali się naszym podwórkiem. Zagrali na zniżkę wartości złotego i akcji. W tym samym czasie pojawiło się mnóstwo czarnych prognoz dla naszej gospodarki. Dalszy scenariusz jest łatwy do przewidzenia.
Pogłoski doprowadzają do spadku kursu, krótka sprzedaż go pogłębia, szybki spadek kursu zwiększa liczbę pogłosek, to jeszcze bardziej zwiększa podaż. Może to doprowadzić do osłabienia kursu waluty czy do upadku zaatakowanej spółki.
– Potem wszyscy będą się zastanawiać, co było pierwsze: jajko czy kura. Firma upadła przez krótką sprzedaż czy dlatego, że miała problemy, a krótka sprzedaż tylko przyspieszyła cały proces – mówi Kuczyński. Na ogół spekulanci starannie dobierają ofiary wśród firm mających kłopoty finansowe.
Zdaniem prof. Warrena C. Gibsona z San Jose University, jednego z największych w USA ekspertów od rynków finansowych, piętnowanie inwestorów grających na krótko jest śmieszne. Wiąże się z poczuciem, że czerpanie zysków z czyichś kłopotów jest nieprzyzwoite. Zwłaszcza menedżerowie firm, wobec których uprawia się ten proceder, chętnie obwiniają spekulantów o spadek kursu, podczas gdy w rzeczywistości powodem marnej kondycji spółki jest złe zarządzanie.
Wiesław Rozłucki, były wieloletni prezes GPW, studzi emocje. Uważa, że skala korzystania z krótkiej sprzedaży w Polsce nie będzie wielka. Przyznaje jednak, że prędzej czy później dojdzie do protestów notowanych
spółek, które będą obwiniać stosujących krótką sprzedaż o dołowanie ich kursów.
Krótka sprzedaż formalnie dozwolona jest w Polsce od grudnia 1999 roku, ale w praktyce, z powodu niejasności przepisów, nie była stosowana. Dopiero zatwierdzenie przez Komisję Nadzoru Finansowego zmian w regulaminie giełdy umożliwi prowadzenie i rozliczanie takich transakcji. Biura maklerskie już przygotowują oferty dla klientów.
Zarówno Rozłucki, jak i Sobolewski twierdzą, że krótka sprzedaż ma więcej plusów niż minusów. Pozwala przede wszystkim na zarabianie pieniędzy także w czasie dekoniunktury. Zapomina się o tym, szukając winowajców kryzysu.
Możliwość handlu „na krótko” zwiększy obroty na naszym parkiecie, ułatwiając kupno lub pozbycie się akcji. Na innych giełdach na takie zlecenia przypada zwykle około 10 proc. obrotów. Większe obroty to urealnienie cen i zachęta do wejścia zagranicznego kapitału. A o to nam przecież chodzi.
Krótką sprzedaż inwestorzy, w tym fundusze emerytalne, wykorzystują do zabezpieczania portfeli przed spadkami kursów, zmniejszając w ten sposób ryzyko inwestycyjne. W bessie równoległe zagranie na zniżkę powoduje, że część strat na spadku cen akcji pokrywa się z zysków na krótkiej sprzedaży. A zatem to idealny instrument dla obfitujących w pieniądze emerytów OFE. – Mogą zarówno same stosować krótką sprzedaż, jak i pożyczać akcje innym inwestorom, inkasując prowizje – podkreśla Alfred Adamiec.
– Gracze stosujący krótką sprzedaż pomagają w walce z bańkami spekulacyjnymi. Grając na spadki, prędzej mogą je przebić. A to oznacza mniejsze szkody dla inwestorów – zwraca uwagę Wiesław Rozłucki.
Jeżeli jednak za takie instrumenty wezmą się osoby, które nie dość dobrze rozumieją działanie rynków finansowych, to – zdaniem byłego wiceprezesa NBP Krzysztofa Rybińskiego – może być to groźniejsze niż brzytwa w rękach małpy. – Grając na spadki w czasie hossy, można w kilka dni przegrać dom – mówi Rybiński.
Krótka sprzedaż bardzo się podoba biurom maklerskim i giełdzie, bo żyją z prowizji od obrotów. Gorzej z mniejszymi inwestorami. Ci mogą dostać zawału od wahań kursów spółek, które zaczną przypominać windę w drapaczu chmur.

Szukanie winowajców

W czasie kryzysów krótka sprzedaż zawsze znajduje się na cenzurowanym. Już prezydent USA Herbert Hoover obwiniał spekulantów stosujących krótką sprzedaż o potężne spadki giełdowe w latach 1931 – 1932. Groził nawet zakazaniem tego procederu.
W połowie września 2008 r., po upadku Lehman Brothers, amerykański nadzór giełdowy (SEC) zakazał przez rok gry na spadek kursu 800 spółek. A i obecnie inwestorzy muszą raportować o krótkich pozycjach na więcej niż 0,25 proc. akcji danej spółki.
Administracja Baracka Obamy myśli jednak o wprowadzeniu większych obostrzeń, po tym jak otrzymuje coraz więcej skarg na rzekome manipulowanie rynkiem. Na czele przeciwników szorciarzy stoi sześciu senatorów pod wodzą demokraty Edwarda Kaufmana. Jeden z prawników nazwał tę praktykę „największym oszustwem gospodarczym w historii USA.
– W dłuższym okresie wszelkie zakazy nie są skuteczne, bo pojawiają się mechanizmy ich obchodzenia. Gracze mogą choćby przenieść się na inne giełdy – dodaje Krzysztof Rybiński. – Tylko chwilowo spekulantom daje się po łapach, utrudniając jednocześnie zabezpieczanie swego portfela np. funduszom emerytalnym.
W kryzysie zawsze poszukuje się winowajców. Ale oczywiste jest, że gdyby nie było krótkiej sprzedaży, spekulanci robiliby to samo, korzystając z innych instrumentów finansowych. Z krótką sprzedażą jest jak z nożem. Pomocny w przyrządzaniu posiłku, może się okazać zabójczą bronią. Tylko czy przez to należałoby zakazać używania noży?