Co roku Rosja zwiększa kwotowo i procentowo wydatki na armię. Każdy litr kupowanej od niej ropy, każdy tysiąc metrów sześciennych gazu płynący do Europy, w tym Polski, wzmacnia potencjał militarny Moskwy
W ubiegłym tygodniu Rosja i Francja podpisały umowę o zakupie przez flotę rosyjską czterech ultranowoczesnych okrętów transportowych typu mistral. To pierwszy przypadek sprzedaży przez kraj NATO dawnemu przeciwnikowi zaawansowanego uzbrojenia. Transakcja oprotestowana przez Stany Zjednoczone, które obawiają się, iż broń ta może zostać użyta przeciw ich poplecznikom, na przykład Gruzji, pokazuje nowy trend w rosyjskich wydatkach na armię. Jej modernizacja stała się ważniejsza od wspierania rodzimego przemysłu zbrojeniowego, dlatego Moskwa jest gotowa kupować wyposażenie za granicą, co poważnie zmienia sytuację na światowym rynku broni.
Rosja do 2009 r. polegała wyłącznie na swoich producentach, ale nie są już oni w stanie zaspokoić potrzeb współczesnego pola walki. Dlatego zgodnie z nową polityką wyznaczoną przez prezydenta Miedwiediewa pozyskiwania know-how na Zachodzie i modernizacji kraju otworzyła się na dostawców zagranicznych. Francja, głównie stocznia w Saint Nazaire, zarobi na sprzedaży mistrali 2 mld euro. Nie jest to zresztą pierwszy rosyjski zakup uzbrojenia za granicą. Już w 2009 r. po złych doświadczeniach lotnictwa w wojnie z Gruzją Moskwa podpisała z izraelską firmą IAI kontrakt na dostawę dwunastu samolotów bezpilotowych, w ubiegłym roku zwiększyła zamówienie i chce stworzyć całą flotę bezzałogowców. W wojskowo-przemysłowych kuluarach mówi się także o planowanym kontrakcie na 2,5 tys. pojazdów opancerzonych włoskiej firmy Iveco, choć ani Rosja, ani producent nie potwierdzają, że prowadzą negocjacje. Na liście zakupów są też: wyposażenie z Niemiec dla oddziałów górskich, awionika, termowizory, a nawet francuski zintegrowany system pola walki dla indywidualnego żołnierza. Nie chodzi tu zresztą tylko o pozyskiwanie sprzętu zaawansowanego technologicznie, lecz także samych technologii. Dwa mistrale zostaną zbudowane we Francji z 20-, 40-procentowym wkładem producentów rosyjskich, ale kolejne dwa już w stoczniach rosyjskich. Podobnie z samolotami bezzałogowymi. Pierwsza partia była zwykłą dostawą, druga będzie montowana w Rosji. Docelowo Moskwa sama chce produkować nowoczesną broń na licencji, a nie kupować ją od wytwórców.
Nowa strategia zakupów jest częścią największej od II wojny światowej modernizacji sił zbrojnych. W ramach tego programu Rosja chce do 2020 r. wymienić 80 proc. sprzętu na nowoczesny, obecnie to ledwie 10 proc. Ciekawa – szczególnie dla Polski – jest dyslokacja tego wyposażenia. Najnowocześniejsze idzie głównie do dwóch okręgów wojskowych: moskiewskiego i leningradzkiego. Wcale nie do północnokaukaskiego zaangażowanego w walkę z rebelią islamistyczną na Kaukazie ani dalekowschodniego położonego przy granicy z rosnącymi w siłę Chinami. Okręgi moskiewski i leningradzki są przygotowane na wojnę z NATO, w tym z Polską.
Reklama
Rosja znalazła się, wraz z Chinami, Indiami i Brazylią, w gronie państw, które ściśle powiązały rozwój gospodarczy ze wzmacnianiem armii. Mało tego. Moskwa nie ustanowiła stałego procentowego współczynnika wydatków na zbrojenia w stosunku do PKB. Rośnie on z roku na rok. W ubiegłym roku wynosił 2,6 proc. PKB, w bieżącym – według planów rosyjskiego resortu obrony – 2,9 proc., w 2012 r. – 3 proc., w kolejnym – 3,2 proc. Pamiętajmy przy tym, że Rosja – w przeciwieństwie do krajów UE – odnotowuje wzrost gospodarczy. W kwotach bezwzględnych przyrost będzie więc jeszcze bardziej imponujący. W ciągu ostatniej dekady rosyjskie wydatki na zbrojenia zwiększyły się o 105 proc. Dynamika ta w armiach francuskiej i brytyjskiej, które do niedawna nie należały do szczególnie oszczędnych, wyniosła dla porównania odpowiednio 5 i 15 proc.
Rosnące wydatki pokrywają nie tylko zakupy sprzętu, idą także na reorganizację sił zbrojnych i podwyżki płac żołnierzy, szczególnie oficerów. Rosja wprowadziła program uzawodowienia armii i zwiększa jej elastyczność, struktura dywizyjna jest stopniowo zamieniana na brygadową. Modernizowane są w pierwszej kolejności jednostki pierwszorzutowe, czyli mogące niemal natychmiast prowadzić operacje poza granicami Federacji Rosyjskiej. Wchodzimy właśnie w kluczowy okres modernizacji wyznaczony na lata 2011 – 2015. Za pięć lat armia Rosji w niczym nie będzie już przypominała watah oberwańców na rdzewiejących czołgach i transporterach, które wlały się do Czeczenii w 1994 r. i zostały rozgromione przez kiepsko uzbrojone oraz wyszkolone pospolite ruszenie górali. W 2015 r. poza NATO i Chinami w zasięgu operacyjnego działania sił zbrojnych Rosji nie będzie już nikogo, kto mógłby stawić im czoła bez groźby unicestwienia. A mówimy wyłącznie o armii konwencjonalnej, pozostawiając na boku siły nuklearne, które także są unowocześniane.
Korelacja między PKB a wydatkami zbrojeniowymi jest prostą emanacją siły państwa. Większy dochód narodowy pozwala modernizować siły zbrojne, które stają się z kolei narzędziem nacisku politycznego, ten zaś kształtuje otoczenie w sposób korzystny dla rozwoju gospodarki. W Polsce wydajemy na obronę 1,95 proc. PKB. Jeśli mamy wzrost gospodarczy, wydatki na armię w kwotach bezwzględnych rosną, kiedy nadejdzie recesja – będą malały. Polscy generałowie i urzędnicy Ministerstwa Obrony Narodowej, domagając się co najmniej utrzymania 1,95 proc. PKB dla armii, a po cichu marzący o procentowym zwiększeniu wydatków, nie są militarystami, wyciągają jedynie wnioski z tego, co dzieje się wokół nas. Szczególnie ze zwiększania przez Moskwę potencjału swoich sił zbrojnych. W naszym położeniu geopolitycznym nawet 3 proc. PKB na wojsko nie byłoby przesadą. NATO nie wystarczy nam do obrony, nie jest to już bowiem dawny pakt scalony wspólnymi celami. O przyjściu Polsce z pomocą podczas ewentualnej wojny w ramach artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego każdy kraj członkowski musi zdecydować osobno.
W Warszawie tymczasem nie było nawet dyskusji o podniesieniu wydatków na obronę, polityk zaś, który zaproponowałaby zwiększenie PKB na zbrojenia z 1,95 proc. do 3 proc. zostałby uznany za szaleńca. A może przejawem niepoczytalności jest raczej ignorowanie zbrojeń naszego sąsiada? W Ameryce każdy większy zakup Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej wywołuje gęsią skórkę. U nas o mistralach czy instalowaniu w zachodnich obłastiach Rosji, a może i na Białorusi, arcygroźnych, niemożliwych do zestrzelenia przez polską obronę powietrzną rakiet Iskander, informują co najwyżej notki prasowe. Polska gospodarka rozwija się, stać nas na zwiększenie wydatków na armię, na początek choćby do 2 proc. PKB, czyli normy wyznaczonej przez NATO. To lepsza inwestycja w przyszłość niż tak bronione ostatnio OFE. Gospodarka i państwo, by rozkwitać i w ogóle przetrwać, potrzebują skutecznej osłony.
ikona lupy />
Andrzej Talaga / DGP
ikona lupy />
Wydatki Rosji na zbrojenia / DGP