Przy okazji negocjacji nowego budżetu UE rozgorzała debata o kosztach unijnej administracji, na którą ma iść w latach 2014-20 62,5 mld euro, w tym ponad 10 mld na emerytury. Londyn chce odchudzić 55-tysięczną armię eurokratów zarabiających 2,6-18 tys. euro.

Na ostatnim szczycie UE ws. budżetu UE administrację oszczędzono. Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy zaproponował tu cięcia w wysokości pół miliarda z przewidzianej przez Komisję Europejską puli 63 mld na siedem lat. Eurokraci przeczuwają jednak, że cięcia mogą być większe. Kiedy trwał szczyt, związki zawodowe były w gotowości do strajków. Brytyjski premier David Cameron żądał redukcji rzędu 15-20 mld euro w administracji, potem ograniczył się do 6 mld.

Komisja Europejska, główny organ wykonawczy UE i największa unijna instytucja (zatrudnia prawie 30 tys. osób, a jej budżet administracyjny to 3,3 mld rocznie, czyli 40 proc. wszystkich wydatków administracyjnych UE), odrzuca ataki Londynu o rozrzutność. Przekonuje, że administracja stanowi "zaledwie" 6 proc. budżetu UE i jest tańsza niż administracje krajowe.

"Wątpię, by tym, co chcą cięć, zależało na zwiększeniu efektywności. Raczej chodzi im o osłabienie instytucji takich jak KE czy Parlament Europejski" - mówił niedawno szef KE Jose Barroso. Zdaniem KE drastyczne cięcia w zarobkach zniechęcą wykwalifikowanych kandydatów do pracy w UE; już teraz w instytucjach UE brakuje chętnych do pracy Brytyjczyków.

Na pensje 55 tys. urzędników idzie mniej niż połowa unijnych wydatków na administrację. W 2012 roku wydano na nie 4,5 mld euro (czyli przez 7 lat 31 mld euro). Zarobki urzędników wahają się od 2,6 tys. euro miesięcznie dla świeżo zatrudnionej sekretarki do ponad 18 tys. brutto dla najwyższych rangą dyrektorów generalnych i ich zastępców. Ponad 20 tys. euro na miesiąc zarabiają komisarze i sędziowie Trybunału UE. Osobną kategorią stanowią tzw. pracownicy kontraktowi, zatrudniani na czas określony. Ostatnio KE zatrudnia ich coraz więcej, by nie tworzyć dodatkowych etatów i oszczędzać. Stanowią już 20 proc. wszystkich zatrudnionych; zarabiają znacznie mniej: od 1850 do 6 tys. euro brutto.

Reklama

Od pensji eurokratów odliczany jest podatek, który rośnie wraz z zarobkami, ale i tak jest znacznie niższy niż podatki dochodowe w państwach członkowskich. Np. od płacy 3 tys. euro pobiera się niespełna 300 euro, a od 6 tys. euro - ok. tysiąca euro. Poza tym eurokraci płacą składkę emerytalna (11 proc.) i podatek solidarnościowy (5,5 proc., ma wzrosnąć do 6 proc.), które wracają do budżetu UE (to w sumie około 1 mld euro rocznie). Z tego zasilane są m.in. emerytury urzędników (średnia wynosi 4,3 tys. euro), na które w samym 2013 r. potrzeba aż 1,4 mld euro. Koszty emerytur będą rosły (ponad 10 mld euro w ciągu siedmiu lat), biorąc pod uwagę, że UE to względnie nowa instytucja, gdzie niedawno zaczęła się pierwsza duża fala przechodzenia na emeryturę.

Wraz z rozszerzeniem UE i rosnącą liczbą dość młodych urzędników z nowych państw UE, rosną też koszty szkół europejskich dla ich dzieci. W 2013 roku te szkoły (eurokraci za nie nie płacą) kosztowały budżet UE 180 mln euro (czyli ponad 1 mld w ciągu siedmiu lat).

Nie tylko Londyn, ale aż 17 państw (nie było wśród nich Polski) domagało się już w 2011 roku w liście do KE "bardzo znacznych redukcji w wydatkach obejmujących pensje, emerytury i przywileje" urzędników. Domagali się m.in. redukcji 16-procentowego dodatku za rozłąkę. Ten dodatek urzędnicy otrzymują na stałe bez względu na to, czy z rodzinami przeprowadzili się do Belgii, kupili tam domy i posłali dzieci do szkół. "17" chciała, by dodatek zmniejszyć do 10 proc. i przyznawać tylko przez 5-10 lat od momentu rozpoczęcia pracy.

Po długich negocjacjach ze związkami zawodowymi KE zaproponowała w 2011 r. reformę administracji, która wciąż nie weszła w życie z braku porozumienia państw. Wiele z nich uważa, że nie idzie wystarczająco daleko (KE pozostawiła np. bez zmian dodatek za rozłąkę). Reforma przewiduje natomiast likwidację 5 proc. miejsc pracy (m.in. przez niezastępowanie funkcjonariuszy odchodzących na emerytury) do 2017 r., wydłużenie wieku emerytalnego z obecnych 63 do 65 lat (Londyn domagał się na szczycie 68 lat), wydłużenie tygodnia pracy z 37,5 do 40 godz. i redukcję niektórych przywilejów finansowych (w tym np. dodatku na podróże do kraju pochodzenia) oraz likwidację rozporządzenia o obowiązkowej automatycznej indeksacji.

KE dostrzega w postulatach Camerona wiele populizmu. Wskazuje, że np. brytyjscy urzędnicy w kraju odchodzą na emeryturę w wieku 60 lat (tylko ci niedawno zatrudnieni w wieku 65), pracują po 37 godzin tygodniowo (a w Londynie 36), a najwyżsi rangą urzędnicy zarabiają po ponad 21 tys. euro. Ale wśród nieoficjalnych wypowiedzi dyplomatów państw członkowskich, a także w prasie, dominuje opina, że unijną administrację da się odchudzić bardziej niż zaproponowała KE.

Najczęściej wskazywany przykład marnowanych wydatków europejskiego podatnika to comiesięczne podróże europosłów i kilku tysięcy urzędników do Strasburga na czterodniowe sesje Parlamentu Europejskiego. Szacuje się, że rocznie generuje to koszt około 240 mln euro. Zmienić to trudno, bo zapis o organizacji 12 sesji PE w Strasburgu rocznie jest w traktacie UE. Cały budżet PE, drugiej po KE największej instytucji, to ponad 1,5 mld euro. Ponad 200 mln euro pochłaniają zarobki 736 europosłów.

Podważane są też rosnące koszty wynikające z powoływania kolejnych instytucji i agencji (trzeba jednak pamiętać, że o ich powstaniu zawsze decydują rządy), które wymagają nowych urzędników i kosztownych siedzib. Np. budżet dopiero co utworzonej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych już opiewa na 500 mln euro rocznie. Natomiast brak jeszcze tendencji, by wraz z rozwojem unijnej dyplomacji, kraje UE zaczęły zamykać swoje ambasady i w ten sposób oszczędzać.

Jeszcze większa krytyka dotyka tych instytucji, których znaczenie w procesie decyzyjnym UE jest ograniczone do wydawania opinii. To dotyczy np. Komitetu Ekonomiczno-Społecznego czy Komitetu Regionów. Ten pierwszy reprezentuje na forum unijnym przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego; zatrudnia 724 osoby i pochłania rocznie ponad 117 mln euro. W Komitecie Regionów pracuje 500 osób, a jego budżet roczny to 78 mln euro. Ci, którzy chętnie wiedzieliby zamknięcie tych instytucji, często zapominają jednak, że powstały one na życzenie państw i są ugruntowane w traktacie UE.

Wśród urzędników rozniosła się już wieść, że Cameron chce obciąć ich pensje o 10 proc. Kilku polskich urzędników wyrażało w rozmowie z PAP obawę, że główny ciężar cięć spadnie w pierwszym rzędzie na tych niedawno zatrudnionych, niższych rangą, czyli właśnie urzędników z nowych krajów UE. Na najwyższych stanowiskach, określanych w hierarchii urzędniczej od A9 do A16, ponad 90 proc. stanowią funkcjonariusze ze starych państw UE.