Niewątpliwie za dużo, ale to inna sprawa. Ważna bowiem jest nie tylko ilość, ale przede wszystkim jakość. Przed radnym bowiem stoją bardzo poważne zadania, a opinia publiczna dostrzega przede wszystkim reprezentantów władzy wykonawczej (prezydentów wielkich miast), a nie radnych, czyli władzy ustawodawczej. W znacznym stopniu wynika to z ich liczby, a także z nieuchronnych kombinacji partyjnych, sprawiających, że radni nie są postrzegani jako samodzielne osoby, lecz jako wierni przedstawiciele partii.

Czego mamy prawo oczekiwać od kandydata na radnego? Po pierwsze, gotowości poświęcenia czasu na sprawowanie tej funkcji. Dlatego nie są sensowne narzekania na zbyt duże korzyści materialne radnych, bo gdyby dobrze wykonywali swoją pracę i żeby ją dobrze wykonywali – trzeba im płacić podobnie jak w przypadku posłów. Radny, wiem to z domowego doświadczenia, który nawet w wiejskiej gminie chce być przygotowany do sesji rady, musi poświęcić na to wiele czasu i starań, bo nikt nie spieszy mu z pomocą w wyjaśnianiu kwestii ekonomicznych lub prawnych, do których zrozumienia często nie jest przygotowany. Oczywiście, nonsensowne byłoby, gdyby radnymi mieli być sami specjaliści, a nie po prostu przedstawiciele obywateli, jednak warto się zastanowić, czy konkretny kandydat jest w stanie poświęcić możliwie dużo czasu, czyli jaki jest jego zawód i czy mu na to pozwala oraz co z tego poświęconego czasu wyniknie, to znaczy, czy jest wstępnie zorientowany w sytuacji swojego terenu.

Często przytaczane są zasady amerykańskie, gdzie nawet w wielkich miastach radnych jest kilkunastu i dysponują w istocie wielką władzą, ale też walka o fotel radnego ma bardzo gwałtowny charakter. Do Polski tych zasad nie da się przenieść, bo de facto radny miejski w Stanach Zjednoczonych jest radnym zawodowym. Chyba że radykalnie ograniczymy liczbę radnych. Jednak w Polsce od samego początku działania samorządu zaistniał brak równowagi między rolą radnych a zadaniami przed nimi stawianymi.

Po drugie, zaskakujące jest, że radni, którzy decydują o wydatkowaniu w skali roku w gminie wiejskiej kilku do kilkunastu milionów, a jeżeli gmina dostanie unijną dotację, decydują o znacznie większych sumach, a w dużych miastach czasem o miliardach złotych, w znikomym stopniu odpowiadają przed opinią publiczną. A przecież to oni nie tylko zatwierdzają plany budżetu i wydatki na konkretne projekty, ale także udzielają wójtowi lub prezydentowi absolutorium, a zatem ich odpowiedzialność jest kolosalna.

Słuszny jest – po trzecie – pogląd, że w Polsce (ale także w wielu innych demokracjach lokalnych) partie niszczą swobodę samorządu, jednak tylko nieco ponad połowa radnych to radni partyjni, a partie nie są w stanie nadzorować poszczególnych decyzji radnych. Dlatego też, o ile obietnice składane przez przywódców wielkich partii politycznych w okresie przedwyborczym mają zawsze bardzo wątpliwy charakter, to obietnice radnego – których także często nie uda mu się dotrzymać – są co najmniej sprawdzalne z punktu widzenia ich realizmu i sensowności dla lokalnej wspólnoty. Także na poziomie języka.

Radni nie powinni zatem formułować obietnic takich jak usprawnienie zarządzania gminą czy sprawdzenie efektywności wydatkowania funduszy szkolnych (takie słyszę deklaracje), bo to banialuki, lecz którędy będzie prowadziła proponowana nowa droga i jak znaleźć nauczyciela angielskiego. Obywatele miast i wsi są już przyzwyczajeni do tego, że radni są jakby grupą podlegającą bezpośrednim naciskom i z tego powodu całkowicie nieefektywną.

Jednak – po czwarte – jest to błędny pogląd i zamiast poprawiać prawo samorządowe, trzeba bardzo wyraziście prowadzić kampanię wyborczą, a radni, którzy byli w radzie co najmniej jedną kadencję, powinni przedstawiać swoje osiągnięcia i przegrane. Radny to nasz przedstawiciel, a system przedstawicielski zakłada wzajemność relacji między wybierającymi a wybranymi.