Rosnący popyt na pracę i malejąca jej podaż, wzrost kosztów i spadek wydajności – to największe wyzwania, przed którymi stoi gospodarka. Przyczyną są zmiany demograficzne. W sektorze małych i średnich firm szybciej, niż oczekiwano, mogą zacząć się bankructwa. Banki muszą uważać, komu dają kredyt.

Sektor MŚP jest oczkiem w głowie wszystkich decydentów politycznych – i w Komisji Europejskiej (KE), i w naszym rządzie. Nic dziwnego, bowiem jak podaje ostatni raport KE na temat MŚP, sektor ten stanowi podstawę gospodarki Unii. W 2015 roku 23 mln MŚP wygenerowały 3,9 bln euro wartości dodanej i zatrudniały 90 mln osób. To dwie trzecie zatrudnienia i nieco mniej niż trzy piąte wartości dodanej w sektorze przedsiębiorstw niefinansowych.

W Polsce struktura gospodarki jest bardzo zbliżona do europejskiej średniej. MŚP stanowią 99,8 proc. wszystkich przedsiębiorstw niefinansowych, zatrudniają niemal 70 proc. pracujących w tym sektorze. Mimo tak dużego udziału liczebnego i w zatrudnieniu, ich inwestycje stanowią ok. połowy nakładów na środki trwałe ogółu przedsiębiorstw.

Nieco większy odsetek niż średnio w UE mają w polskiej gospodarce przedsiębiorstwa mikro zatrudniające mniej niż 10 osób. Jest to 96 proc. liczby firm ogółem, wobec 93 proc. w Unii.

Na dodatek MŚP w Unii najbardziej ucierpiały wskutek kryzysu, jednak od 2014 roku notują wzrost wytwarzanej wartości dodanej (o 3,8 proc. w 2014 roku i 5,7 proc. w 2015 roku), a w 2015 roku po raz pierwszy zwiększyły zatrudnienie (o 1,1 proc.). UEAPME SME Business Climat Index wzrósł w I połowie tego roku do 75,8 pkt, przy wartości neutralnej 70 pkt. Choć wzrost był nieznaczny, indeks od II połowy 2015 roku utrzymuje się na poziomach najwyższych od 2007 roku.

Reklama

Skoro sektor MŚP jest tak duży i ma tak kolosalne znacznie dla gospodarki, to trzeba go wspierać –jednym głosem mówią i Unia i Polska. Pytanie – jak wspierać?

Rezerwuar taniej pracy

Gdy opadła zasłona utrzymująca fikcję PRL-owskiego “pełnego zatrudnienia”, niemal natychmiast okazało się, że przechodząca transformację gospodarka stanowi rezerwuar taniej siły roboczej zarówno dla międzynarodowych korporacji, jak i dla rodzimego biznesu. Te zasoby teraz się kończą za sprawą sytuacji demograficznej. Gospodarka jest już blisko granicy, w której popyt na pracę będzie przewyższać podaż – zwraca uwagę NBP w “Kwartalnym raporcie o rynku pracy za IV kw. 2016 roku”.

Co to oznacza dla gospodarki, pokazał już rok 2016, kiedy wyraźnie zaznaczyły się trendy, które – zgodnie z prognozami demograficznymi – będą kształtować jej sytuację w horyzoncie najbliższego półwiecza. Pewne posunięcia natomiast (takie jak przywrócenie wcześniejszego wieku emerytalnego) przyspieszą dynamikę zjawisk, które powinny ukazać swą siłę w pełni nieco po 2020 roku, i przesuną ją już na lata 2018-2019.

Niekorzystna sytuacja demograficzna oddziałuje na wielkość zasobów pracy w Polsce już od 2012 roku. Spadek podaży pracy odczuwalny był wskutek poakcesyjnej emigracji, ale równoważył go wzrost aktywności zawodowej. Według danych OECD wskaźnik zatrudnienia ludności w wieku produkcyjnym wzrósł z 50,2 proc. w 2007 roku do 55,7 proc. w 2015 roku, choć na tle innych państw należących do tej organizacji jest i tak wyjątkowo niski. Temu wzrostowi kres położyła zapowiedź przywrócenia poprzednio obowiązującego wieku emerytalnego.

Co kurczenie się zasobów taniej siły roboczej oznacza dla przedsiębiorstw?

– Wszystkich tych, którzy bazowali wyłącznie na taniej sile roboczej, za 5-10 lat już nie będzie. Albo urosną i się dostosują, albo sprzedadzą swoje firmy bardziej efektywnym, albo zbankrutują – mówi Obserwatorowi Finansowemu Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.

Produktywność firm zagrożona

Trwający od ubiegłego roku spadek podaży pracy powoduje, że od I kw. 2016 roku trwa silny wzrost udziału funduszu płac w wartości dodanej brutto. Po kilku latach spadku w ostatnim kwartale zeszłego roku osiągnął on 36,3 proc., najwyższą wartość od końca 2010 roku. To – w skali gospodarki – poprawia konsumpcję, ale obniża produktywność.

Od początku 2016 roku wydajność pracy w zasadzie przestała rosnąć i zatrzymała się na poziomie o blisko 50 proc. wyższym niż w I kw. 2000 roku, stanowiącym punkt odniesienia dla badań NBP. W tym czasie wynagrodzenia realne rosły dynamicznie, co spowodowało wzrost jednostkowych kosztów pracy (ULC).

„Dynamika ULC w przemyśle w ostatnim kwartale (IV kw. 2016 roku) kontynuowała gwałtowny wzrost, który wynikał nie tylko z niewielkiego przyspieszenia wzrostu płac, ale przede wszystkim z wyhamowania wzrostu wydajności pracy” -– pisze NBP.

Prognoza ZUS z 2016 roku mówiła, że w 2020 roku liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się o 1,2 mln w porównaniu z 2015 rokiem, spadając do 22,8 mln. W porównaniu do początku 2014 roku, kiedy liczba osób aktywnych na rynku pracy osiągnęła maksimum, obecna podaż pracy jest o ponad 220 tys. osób mniejsza – podaje NBP.

Ponowne obniżenie wieku emerytalnego od 1 października tego roku niebezpiecznie przybliży szok, który z powodu malejącej podaży pracy czeka firmy. Prezes ZUS Genowefa Uścińska mówiła niedawno w mediach, że już w ostatnim kwartale tego roku na emerytury może przejść dodatkowo ok. 331 tys. osób, podczas gdy co roku z rynku pracy odchodziło 220-240 tys. Te dwie wielkości się skumulują.

Mniejsza firma, większy kłopot

Im mniejsza firma, tym większy problem, gdyż mniejsze kapitały własne zmniejszają szansę na obronę przed szokiem i ewentualną ucieczkę do przodu. Słabość kapitałów własnych była zresztą powodem niskich inwestycji polskich firm. Ostatni raport Pekao o sytuacji mikro- i małych przedsiębiorstw podaje, że inwestycje polskich firm w latach 2010-2014 w przeliczeniu na głowę mieszkańca wynosiły średnio rocznie ok. 1200 euro, podczas gdy unijna przeciętna to ok. 3 tys. euro. To stawia Polskę na przedostatnim miejscu w Europie przed Grecją. Polskie MŚP wytwarzają o połowę mniejszą wartość dodaną niż średnia w Unii.

Ponad 90 proc. małych i średnich firm w Polsce jest własnością osób fizycznych, a zatem w głowach ich właścicieli dojrzewają scenariusze przyszłości i odpowiedzi na pytania, jak uciec do przodu. Coraz więcej z nich widzi, że będzie to konieczne.

Przedsiębiorcy ci przez ostatnie dziesięciolecia przyzwyczaili się narzekać na przepisy, wysokie podatki (co w Polsce jest zupełnie absurdalnym argumentem), popyt i podstępną konkurencję. Z kwartału na kwartał coraz więcej z nich dostrzega prawdziwy kataklizm, który może zniszczyć podstawy ich biznesu – wysychające zasoby taniej pracy.

W ostatnim “Szybkim monitoringu sytuacji przedsiębiorstw NBP” odsetek ankietowanych firm, które jako barierę rozwoju podawały brak odpowiednich pracowników, wzrósł w ciągu 2016 roku o ponad 4 punkty procentowe, do 6,8 proc. Jest to wciąż znacznie mniej niż pod koniec 2007 roku, kiedy odsetek ten przekraczał 14 proc., ale dynamika wydaje się zawrotna.

Autorytarny, spocony safanduła

Portret polskiego mikro-, małego czy też średniego przedsiębiorcy, budowniczego kapitalizmu, określanego przez niektórych “drapieżnym”, ma coraz mniej drapieżne rysy. Dobiega pięćdziesiątki albo zdecydowanie już ją przekroczył. Działa w środowisku – łańcuchach dostaw, kontrahentów, zamówień, w tym od lokalnej administracji, oraz zbytu – stabilnym, a nawet spetryfikowanym, w promieniu ok. 30 km od swej siedziby.

– Mamy w Polsce trochę firm, zwłaszcza małych i średnich, które całkiem dobrze funkcjonują, a ich właściciele całkiem dobrze żyją, natomiast dochodzą do bariery rozwoju, której boją się przeskoczyć, bo to by wymagało zaryzykowania wszystkiego, co osiągnęli przez 20-25 lat. Musieliby bardzo mocno zainwestować w maszyny, podwoić albo potroić zatrudnienie. Właściciel ryzykowałby, że się nie uda i straci dużą cześć tego, co posiada – mówi Marcin Mrowiec.

Ale przedsiębiorcę charakteryzuje jeszcze jeden szczególny rys. To autorytarny czy też dyktatorski styl zarządzania, jak określił to psycholog biznesu Jacek Santorski w wywiadzie dla Obserwatora Finansowego. Nieumiejętność budowy, a nawet niedostrzeganie kapitału ludzkiego, w czasie gdy sytuacja demograficzna zaczyna pokazywać, że staje się on najtrudniej dostępnym kapitałem, może przesądzić o klęsce w biznesie.

W cytowanym już raporcie Pekao pewien przedsiębiorca skarży się, że dla swoich pracowników zorganizował kurs spawaczy, ale oni zwrócili koszty, zapłacili kary umowne, złożyli wypowiedzenia i z papierami spawacza wyjechali do Norwegii. Być może budowanie kapitału ludzkiego trzeba było zacząć znacznie wcześniej i na kursie dla spawaczy nie kończyć.

Pewnej szansy, szczególnie w firmach rodzinnych, ekonomiści i środowiska biznesowe upatrują w sukcesji. Polityka Insight obliczyła, że z wartego 6,5 bln zł majątku Polaków wartość przedsiębiorstw stanowi ok. 14 proc. Do 2020 roku sukcesja obejmie firmy wyceniane na 223 mld zł. Młodsze pokolenie jest na ogół lepiej wykształcone, być może stwarza szansę na wniesienie do firm nowych jakości w zarządzaniu i wartości kulturowych.

Problem z tym – jak wynika z badań – że jedynie 6,3 proc. dzieci właścicieli firm rodzinnych zainteresowanych jest przejęciem biznesu. Krzysztof Safin z Wrocławskiej Szkoły Bankowej, cytowany w komunikacie BZ WBK, który zorganizował ostatnio konferencję na temat sukcesji, uważa, że na drodze do sukcesu sukcesji staje silny konflikt pomiędzy rodzicami a dziećmi. Konflikt ma podłoże psychologiczne.

Niewykorzystane potencjały

Słabość kapitałowa, anachroniczne modele zarządzania oraz niedostatki w inwestycjach w kapitał ludzki to nie wszystkie słabości polskiej małej i średniej przedsiębiorczości. Niewykorzystanych potencjałów jest znacznie więcej, choć możliwość sięgnięcia po nie leży w zasięgu ręki.

Polskie małe i średnie firmy korzystają z rozwiązań teleinformatycznych na sporą skalę, w tym z cloud computing, ale na ogół z tych najprostszych – podaje raport Onex Group. Niekiedy kupują nawet różne narzędzia w pakiecie, ale z części korzystać nie potrafią.

O ile w starej Unii 22 proc. takich firm zatrudnia specjalistów od informatyki, o tyle w Polsce zaledwie 10 proc. Szkolenia z zakresu technologii informatycznych i komunikacyjnych dla swoich pracowników w UE15 prowadzi 21 proc. MŚP, a w Polsce – 8 proc. – podaje cytowany raport Pekao.

Tymczasem według McKinsey Global Institute cyfrowe platformy, takie jak eBay, Amazon czy Alibaba, dają międzynarodowemu handlowi nowy napęd, rewolucjonizują łańcuchy dostaw, dostarczają nieprzebranych zasobów potencjalnych klientów. Cyfrowa globalizacja daje także małym i średnim firmom szansę na przeskoczenie progu internacjonalizacji, która wcześniej była poza zasięgiem ich marzeń. Tymczasem tylko 9 proc. polskich MŚP korzysta z e-handlu, podczas gdy w starej Unii jest to 16 proc.

„Analiza kompetencji cyfrowych w Polsce wykazała istotną lukę względem krajów tzw. starej UE, którą trzeba nadrobić. Z kolei Polska cechuje się relatywnie wyższą liczbą absolwentów kierunków ścisłych i technicznych, co może być kluczowym zasobem w tworzeniu innowacyjnej gospodarki” – pisze Pekao.

Z badań Deloitte wynika jednak, że niemal dwie trzecie polskich firm przyznaje, iż jest nieprzygotowane do pozyskiwania utalentowanych pracowników.

Trylemat trzech pizzerii

W obliczu kurczącej się podaży pracy coraz większa liczba małych i średnich firm zainteresowana jest importem pracowników z Ukrainy. To jednak wciąż niewystarczająca skala. NBP szacuje, że skompensowanie ubytku podaży pracy do 2050 roku wymagałoby trwałego osiedlenia w Polsce ok. 5,3 mln migrantów. Małe i średnie firmy będą wkrótce zmuszone zastosować bardziej zaawansowane metody odbudowy produktywności.

– Najpierw wykorzystuje się najprostsze metody. Buduję fabrykę i zakładam, że ludzie się znajdą. Potem okazuje się, że nie ma pracowników, więc myślę, co dalej zrobić, jak przyciągnąć ich z innego obszaru kraju, zmienić “obrót wiekowy”, czyli wykreować własną szkołę zawodową, gdzie będę bardzo wcześnie pozyskiwał osoby do pracy. Problem polega na tym, że w przypadku procesów inwestycyjnych te wszystkie środki mogą być niewystarczające. W związku z tym dopiero kiedy proste środki zostaną wykorzystane, przejdziemy do inwestycji bardziej efektywnych, w nowoczesne technologie – mówi Obserwatorowi Finansowemu Brunon Bartkiewicz, prezes ING BŚK.

Inwestycje technologiczne, automatyzacja produkcji, zastępowanie pracy ludzi pracą maszyn i robotów to jedyne rozwiązanie.

– Jest grupa przedsiębiorców mających wizję osiągnięcia czegoś więcej. I te firmy zainwestują, żeby zdobyć przewagę, żeby rozszerzyć skalę działalności z 30 km na 300 km, a potem na 3000 km. Firm z ambicjami, gotowych na zmianę i przeprofilowanie się na większe wyzwania jest w Polsce stosunkowo dużo. Na tym polega przewaga naszej gospodarki – dodaje Brunon Bartkiewicz.

Czy kreślenie scenariuszy przyszłości powinno pozostać wyłącznie domeną skołatanych głów małych i średnich biznesmanów, czy powinno zająć się nimi także państwo? To bardzo ważne pytanie, bo jego rola jest w tej grze niezwykle trudna. Przede wszystkim nie powinno burzyć zasad konkurencji. Popatrzmy na przykład niewielkiego miasteczka, w którym działają trzy pizzerie. I jedna z nich dostała dotację.

– Jeśli jedna dostanie dotację, wykosi pozostałe – mówi Marcin Mrowiec.

Dodaje, że wsparcie dla małych i średnich firm powinno być przemyślane, bo w przeciwnym wypadku może utrzymywać je na tym samym poziomie, zniechęcać do pracy nad poprawą konkurencyjności i efektywności.

– Jeśli wsparcie petryfikuje firmy na ich poziomie rozwoju, działa antyrozwojowo dla całej gospodarki – wyjaśnia nasz rozmówca.

Z jednej strony „równa” dystrybucja instrumentów wspomagających biznes nie służy gospodarce, a z drugiej adresowanie wsparcia „punktowo” czy do „wybranych”, bez jasnych i ostrych kryteriów, może tylko pogłębić pogorszenie klimatu w biznesie i zaburzyć konkurencję. A chodzi o to, żeby wspomagać tych, którzy są w stanie dodawać napęd gospodarce i przyspieszać wychodzenie z rynku tych, które nie mają szans.

Równocześnie największe polskie banki po kilku latach oczekiwania, aż wzrośnie mizerny popyt na kredyt ze strony MŚP, silnie rozbudowały sieci terytorialne, żeby znaleźć się jak najbliżej potencjalnych klientów, i wzmocniły kompetencje. Teraz ocena ryzyka kredytowego się skomplikowała, bo muszą zacząć brać pod uwagę także ryzyko demograficzne oraz to, jak firma radzi sobie z jego zarządzaniem.

Autor: Jacek Ramotowski