Demokracja bezpośrednia właśnie się w Polsce zrealizowała. Tysiące ludzi na ulicach, teoretycznie obojętnych wcześniej na to, co i jak robi PiS, z obojętnością zerwało. Po dwóch tygodniach protestów prezydent zawetował dwie z trzech kontrowersyjnych ustaw mających, według PiS, zreformować wymiar sprawiedliwości. Według demonstrujących oraz znacznej części środowiska prawniczego projekty te miały z reformą tyle wspólnego, co krzesło z krzesłem elektrycznym – bo oddawały sądy wprost w ręce polityków. Łamały do tego konstytucję oraz zasady klasycznego monteskiuszowskiego trójpodziału władzy. Wizerunkowo cofały Polskę do lat 80., kiedy prawo uchwalano, nie przejmując się standardami, a władza i tak w praktyce interpretowała je jak chciała, jeśli służyło to interesom Polski Ludowej.
Pomijając ten spór (pisaliśmy o nim obszernie w DGP), na uwagę zasługuje fakt niebywale znamienny. Dzisiejsza ludowa Polska, wolni i świadomi swojej siły obywatele pokojowymi, ale konsekwentnymi protestami udowodnili, że bycie suwerenem nie polega jedynie na możliwości korzystania z prawa głosu w wyborach co 4 lub co 5 lat. Przeciwnie, opiera się na stałym, codziennym nadzorze nad klasą polityczną. To znak, że piekło zamarzło: w Polsce urodziło się społeczeństwo obywatelskie. Kapitał społeczny, którego tak nam brakowało przez ostatnie 30 lat, kiedy każdy zajęty był sobą, ma szansę wyrosnąć na tej bazie bardzo bujnie.

>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU „DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ”