Giganci technologiczni z Doliny Krzemowej przez lata wymyślali sprytne sposoby, aby współpracować z reżimami autorytarnymi, jednocześnie próbując pozostać w zgodzie ze pewnymi zasadami. Po zniknięciu saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżimoże być to utrudnione - pisze Brad Stone.

Zanim Google z oburzeniem w 2010 roku opuścił Chiny, wyszukiwarka wyświetlała specjalne informacje, gdy dany materiał był cenzurowany, oświecając w ten sposób nieświadomą populację.

Z kolei gdy Uber przyjął wartą 3,5 mld dol. inwestycję od saudyjskiego funduszu majątkowego, firma argumentowała, że jej usługi stanowią nowe i bezpieczne możliwości transportowe dla kobiet w Arabii Saudyjskiej (które wówczas nie mogły posiadać prawa jazdy).

Dziś tego typu delikatne racjonalizacje masowo załamują się. Ostatnim przejawem pęknięcia pewnej iluzji było zniknięcie saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżi i zarzut, że za brutalnym mordem na tym człowieku może stać Arabia Saudyjska.

Firmy technologiczne nie tylko ściskały ręce rządu saudyjskiego księcia Mohammeda bin Salmana, ale także z charakterystyczną dla siebie pewnością twierdziły, że współpraca ta będzie elementem zmian na lepsze. Niewygodną współpracę z Saudyjczykami w 2016 roku zapoczątkował Uber, a po nim takie start-upy, jak WeWork Cos czy komunikator Slack. Firmy te chciały wierzyć, że wchodząc do bogatej stolicy ropy naftowej, pomagają księciu Mohammedowi osiągnąć ambitny cel uniezależnienia kraju od paliw kopalnych.

Reklama

Istnieje niewiele firm technologicznych, które nie zaangażowały się we współpracę z Arabią Saudyjską. Saudyjski fundusz inwestycyjny Saudi Public Investment Fund, na którego czele stoi książę bin Salman, jest głównym sponsorem Group Corp.'s Vision Fund i szykuje się do kolejnych inwestycji.

Dziś, w obliczu zaginięcia Dżamala Chaszukdżi, technologiczni luminarze, osoby publiczne oraz media (w tym agencja Bloomberg), próbują wycofać się z zaplanowanej na ten miesiąc konferencji z Rijadzie pod nazwą Saudi Future Investment Initiative.

Firmy technologiczne mają dobre powody – a nawet miliardy powodów – dla których mogłyby przekonać same siebie, że dzięki nim Arabia Saudyjska stałaby się lepszym miejscem. Ale domniemane morderstwo Dżamala Chaszukdżi zniszczyło tę logikę.

Podobne myślenie można było zaobserwować w przypadku Chin, gdzie – jak się uważa – Google miał szykować się do powroty na ten rynek. Według niektórych doniesień, nowa wyszukiwarka Google miała filtrować wrażliwe wyniki wyszukiwań o politycznym podłożu oraz łączyć aktywność danego użytkownika z numerem jego telefonu, dzięki czemu chiński rząd miałby możliwość monitorowania tych osób.

Dlaczego Google chce wrócić do Państwa Środka? „Mówimy tu o kolejnym miliardzie użytkowników” – komentował tę sprawę Ben Gomes z Google po tym, jak w lipcu pewne informacje wyciekły do mediów. Pomimo wzrastającej cenzury w internecie oraz coraz większych represji reżimu prezydenta Xi Jinpinga, CEO Google’a Sundar Pichci powiedział pracownikom, że prawdziwie wierzy w pozytywny wpływ poprzez zaangażowanie się Google na świecie i nie widzi żadnych powodów, dlaczego w Chinach miałoby być inaczej.

W epoce Donalda Trumpa, gdy suwerenna władza chce sprawować kontrolę nad platformami technologicznymi, a na całym świecie obserwuje się wzrost postaw autorytarnych, łatwo być cynikiem ws. takich wątpliwych kompromisów.

Istnieje jednak promyk nadziei. W przeciwieństwie do etycznej elastyczności szefów firm z Doliny Krzemowej, pracownicy tych organizacji pokazali bardziej etyczne stanowisko. Np. pracownicy Google wywierali presję na firmę, aby ta nie odnawiała kontraktu Maren AI z armią, zaś kilku długoletnich inżynierów zrezygnowało z prac nad chińską wersją wyszukiwarki Dragonfly.

W ubiegłym tygodniu tego typu wątpliwości stały się jednym z powodów, dla których firma wycofała się z wartego 10 mld dol. kontraktu JEDI z Pentagonem. W oświadczeniu Google wyjaśniało, że „nie można było zapewnić, że projekt ten nie będzie stał w sprzeczności z naszymi zasadami ws. sztucznej inteligencji”.
Jeśli rząd Arabii Saudyjskiej rzeczywiście jest zaangażowany w morderstwo Dżamala Chaszukdżi, można się spodziewać, że pracownicy Ubera, Slacka czy innych projektów finansowanych przez Softbank będą mieli coś do powiedzenia.

>>> Czytaj też: Polskie małe i średnie firmy niechętnie przekraczają granice. Dlaczego?