Komisja weryfikacja w środę bada sprawę reprywatyzacji działek w rejonie Jeziora Gocławskiego oraz nieruchomości przez które miałaby przebiegać linia tramwajowa na Gocław. Decyzje zwrotowe w ich sprawie wydał prezydent m.st. Warszawy z lutego 2000 r. i z marca 2011 r. W sprawie ustanowiono kuratora dla nieznanej z miejsca pobytu Natalii Wolfram.

Gertruda J.-F. powiedziała, że nie miała świadomości, że miałaby w tym miejscu przebiegać trasa tramwajowa. Przyznała, że według jej wiedzy, studium zagospodarowania przestrzennego nie przewidywało przebiegu linii tramwajowej. "O linii tramwajowej, o której tu jest mowa, dowiedziałam się może 2-3 miesiące temu z mediów" - powiedziała.

Świadek zaprzeczyła, jakoby miała informacje od kuratora ws. poszukiwań Natalii Wolfram i działaniach podejmowanych w tej sprawie. Dodała, że nie było takiego obowiązku.

Podczas przesłuchania świadek przypomniano zeznania byłych urzędników ratusza, którzy mówili, że w urzędzie przyznawano nagrody za większą liczbę decyzji reprywatyzacyjnych. Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał Gertrudę J.-F., czy znała ten proces przyznawania nagród. "Doceniałam ilość i jakość pracy, i po prostu, jeżeli ktoś pracował sumiennie, przygotowywał większą ilość projektów rozstrzygnięć, miał u mnie wyższe notowania" - powiedziała.

Reklama

"Było oczekiwania, żeby zapadało jak najwięcej decyzji z wyjaśnionym stanem prawnym i faktycznym. Praca miała iść do przodu, urząd miał działać sprawnie" - mówiła. "Różne mogły być sposoby motywowania pracowników do pracy. Osobiście doceniałam ilość sporządzonych projektów tzw. pozytywnych i negatywnych, całokształt pracy" - dodała.

Dopytywana przez wiceprzewodniczącego komisji Sebastiana Kaletę, czy to było jej polecenie, żeby wydawać jak najwięcej decyzji i czy prawdą jest, że pracownicy mieli wydawać 300 decyzji rocznie, jak zeznawali wcześniej świadkowie, byli pracownicy ratusza, powiedziała: "O ile pamiętam taka liczba nigdy nie została osiągnięta, więc siłą rzeczy nie wykonałabym zadania". "Pracownicy mieli wydawać dużo decyzji, natomiast nie przypominam sobie konkretnie liczby 300. Po prostu jak najwięcej" - mówiła.

Potwierdziła, że wysyłała pracownikom informacje, żeby wydawali jak najwięcej decyzji. Zapytana, czy to była jej inicjatywa, czy polecenie służbowe, odpowiedziała: "Wymagano ode mnie jak największej dyscypliny pracy i przygotowania jak największej ilości projektów, więc motywowałam w różny sposób pracowników - ustnie, mailowo".

Zapytana, czy były sugestie ze strony ówczesnych szefa BGN Marcina Bajko i wiceszefa BGN Jakuba R. ws. liczby wydawanych decyzji, powtórzyła, że jej przełożeni oczekiwali dużej liczby wydawanych decyzji administracyjnych. "Nie pamiętam, żeby mi narzucono konkretne liczby" - mówiła.

Członek komisji z rekomendacji PiS Łukasz Kondratko pytał J.-F., jak wytłumaczy to, że w postępowaniach reprywatyzacyjnych pojawiają się wielokrotnie te same nazwiska notariuszy. Świadek powiedziała, że ona sama nie polecała notariuszy. Dopytywana, czy inni urzędnicy w BGN polecali notariuszy, odpowiedziała, że pewnie tak. "Wszyscy mogli polecać, którzy przygotowywali projekty decyzji" - dodała.

J.-F. mówiła również, że nie ma wiedzy, aby jakakolwiek decyzja była wydawana w zamian za korzyść majątkową. Świadek została zapytana przez posła PiS Pawła Lisieckiego, od kiedy wie, że decyzje wydawane w BGN były wydawane z rażącym naruszeniem prawa. "W toku mojej pracy niejednokrotnie strony, czy też osoby trzecie, korzystały z nadzwyzczajnych trybów Kpa (Kodeksu postępowania administracyjnego) i występowały w tychże trybach o stwierdzenie nieważności zarzucając tym decyzjom różne nieprawidłowości. To towarzyszło mojej pracy" - odpowiedziała.

Lisiecki przytoczył słowa b. szefa BGN Marcina Bajko, który stwierdził, że co piąta decyzja wychodząca z BGN była obarczona wadą, że była podjęta z rażącym naruszeniem prawa. W odpowiedzi Gertruda J.-F. powiedziała, że "może tylko ubolewać, że jej przełożony tak negatywnie oceniał pracę jej i jej wydziału".

>>> Czytaj też: Dzika reprywatyzacja warszawskich gruntów. Beneficjent zmarł wiele lat przed decyzją