Protesty wyborcze PiS i KO w sprawie wyborów do Senatu powinny nas niepokoić?
Instytucja protestów wyborczych jest znana w polskim prawie od stu lat. Pojawiła się w dekrecie z dnia 28 listopada 1918 r. Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, według której odbyły się wybory 26 styczna 1919 r. Wyniki głosowania kwestionowano nawet w Polsce szlacheckiej. Posłowie wybrani na sejmikach ziemskich zjeżdżali się na posiedzenie izby poselskiej do Warszawy i niektórzy mogli tam spotkać się z zarzutem, że wybrano ich nieprawidłowo. Odbywało się to niejednokrotnie w atmosferze pomówień i wrzasków, a czasem kończyło rugowaniem, czyli usunięciem z izby poselskiej. Bywało nawet tak, że z tego samego sejmiku wyłaniano dwa komplety posłów! Bo część szlachty wybrała np. trzech, inna część ich nie akceptowała, zbierała się i wskazywała swoją trójkę. Wówczas do Warszawy zjeżdżały dwa komplety posłów i Sejm musiał rozstrzygnąć, kto został wybrany prawidłowo. Mamy więc długie tradycje protestów wyborczych. Trochę inaczej było w czasach PRL, gdy sam Sejm stwierdzał ważność wyborów. Podobnie było w przypadku wyborów do Sejmu kontraktowego w 1989 r. Do udziału sądów w zakresie stwierdzania ważności wyborów do Sejmu i Senatu powrócono na początku lat 90. ubiegłego wieku. Zgodnie z konstytucją o ważności tych wyborów rozstrzyga Sąd Najwyższy.
Także w sytuacji, gdy nie ma żadnego protestu wyborczego?
Dokładnie! Protesty nie są tu do niczego potrzebne. SN podejmuje decyzję na podstawie dwóch dokumentów. Pierwszy to sprawozdanie PKW z przebiegu wyborów. Dokument ten planujemy przyjąć w najbliższy poniedziałek. Drugi to stanowisko prokuratora generalnego, który przedstawia SN relację na temat przestępstw przeciwko wyborom czy o charakterze kryminalnym w związku z wyborami.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ