Doskonale rozumiem, że różnice są motorem zmian, że dynamizują wzrost społeczny, gospodarczy i cywilizacyjny. Ale to nie rozwarstwienie społeczne samo w sobie jest problemem, tylko jego wielkość i poziom biedy. Aby państwo i społeczeństwo mogły się rozwijać, niezbędne jest panowanie nad różnicami między biednymi i bogatymi.
Z tego względu tekst Piotra Wójcika „Nasz raj nierówności” (Magazyn DGP z 31 stycznia 2020 r.) przyciągnął moją uwagę. Najpierw, z przekory, pomyślałem, że teza jakoby mój rząd stworzył „raj nierówności”, brzmi trochę dziwacznie, lecz raj to raj – nawet nierówności. Dziwacznie dlatego, że sporo bogatych osób i rodzin w Polsce przeniosło się z „raju” i stało się rezydentami Londynu, Zurychu, Luksemburga, Wiednia, nawet Emiratów Arabskich. Nie przenieśli biznesów, tylko osobiste rozliczenia i status. Zgoda, może z innych powodów niż rozwiązania prawno-podatkowe mojego rządu, ale jednak. To, że o tych przenosinach się właściwie nie pisze, nie znaczy, że nie są faktem. Ale cóż, taki to raj.
Reklama
Odnosząc się do opinii Wójcika, muszę przypomnieć motywy, jakimi kierował się mój rząd, gdy obniżał daniny płacone na rzecz fiskusa i likwidował podatek od spadków dla najbliższej rodziny. Chcieliśmy budować kapitał oraz kapitalizm w Polsce. Uważam, że tworzenie rodzimego kapitału w kraju, w którym brakuje go jak powietrza, jest zadaniem niezbędnym. Mamy być otwarci tylko na kapitał zagraniczny? Mamy być podwykonawcami globalnych firm? Mamy budować własność państwową, tak naprawdę trochę niczyją? Proszę spojrzeć na wartość przejętych przez państwo spółek, na to, jak tracą one na wartości. Amerykanie nie mają prawie żadnych przedsiębiorstw państwowych – po prostu wszystkie biznesy, czy to prywatne, czy to rodzinne, traktują jak swoje. Właśnie Amerykę chciałem naśladować.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP