● Jaka będzie bankowość za pięć lat?
- Będzie mniej rentowna niż przed kryzysem. Bankowość komercyjna i obrót właścicielski będą wyraźniej rozdzielone. Uważam, że musimy ciężko pracować na poprawę opinii i pod tym względem wiele możemy się nauczyć od innych branż, które wcześniej miały poważne problemy z reputacją. One zdołały odzyskać zaufanie gospodarstw domowych, polityków - ogólnie mówiąc, zainteresowanych. Branża naftowa dobrze sobie poradziła, podobnie jak przemysł farmaceutyczny. Trzeba się uczyć.
● W dzisiejszych czasach „bankier” to jedno z najbardziej niecenzuralnych określeń. Czy to groźne?
- Główne zagrożenie polega na tym, że bardzo trudno będzie przyciągnąć do branży najlepszych. Nawiasem mówiąc, możliwość czerpania ze znacznie większych zasobów ludzkich to jedna z istotnych przyczyn, dla których tworzy się wielonarodowe banki.
Reklama
● Czy idea paneuropejskiego sektora bankowego należy już do przeszłości?
- Nie. Uważam, że z istnienia wielonarodowego podmiotu płynie wiele ważnych korzyści. Jedna to oszczędności skali, druga - możliwość dywersyfikacji ryzyka akcjonariuszy. Trzecią ważną zaletą jest to, że można pozyskiwać lepsze kadry.
● Czy po to, by istniała paneuropejska bankowość, musi istnieć paneuropejski organ regulacji?
- Dalsza integracja systemu regulacji jest bardzo ważna.
● Za jakim systemem pan się opowiada?
- Chciałbym, żeby przeszedł projekt grupy de la Rosiere: kolegium nadzorców. Krajowe systemy nadzoru muszą pozostać, ale powinny działać jako jeden zespół. Potrzebny jest jeden zbiór reguł. Ostatecznie, ważne jest, by w ramach koncepcji kolegium istniał ponadnarodowy organ nadzoru z rozstrzygającym głosem.
● Czy czasy niezależnych banków inwestycyjnych minęły?
- Nie przypuszczam. Myślę, że minęły czasy banków inwestycyjnych niepodlegających regulacjom.
● Czy jest szansa, by - jak na ironię - banki wyszły z kryzysu szybciej niż spółki w realnej gospodarce?
- Wyzwania finansowe dla rynków finansowych złagodniały albo przynajmniej nie pogorszyły się - co jest pozytywne. To oczywiste, że w sektorze bankowym punkt ciężkości przesunie się z ryzyka finansowego na portfele komercyjne. Z tego wynika, że trzeba stale mieć na uwadze jakość kredytu i jakość posiadanych przez nas aktywów.
● Czy bardziej obawia się pan powrotu inflacji, czy możliwości deflacji?
- Deflacja jest znacznie gorsza, ale prawdziwym problemem, jaki nas czeka, jest znaczny wzrost inflacji w przyszłości. Dla sektora bankowego taki obrót wydarzeń jest stosunkowo korzystny, ale trzeba mieć świadomość, że w związku nim mogą powstać niesłychanie trudne problemy społeczne.
Czy boi się pan niepokojów społecznych w Europie?
- Tak. Dziś ludzie wychodzą na ulicę z powodu bezrobocia. Oddziaływanie inflacji jest nieco inne: problem bezrobocia jest zazwyczaj mniejszy, natomiast inflacja niebywale silnie uderza w słabsze społeczne klasy.
● Czy grupa G20 powinna skoncentrować się na krótkookresowej stabilności, czy na długofalowych kwestiach, takich jak regulacja?
- Trzeba pamiętać, że pierwszym warunkiem jest przetrwać - bo bez tego nie ma po co dyskutować o regulacji. Z drugiej strony, znacznie łatwiej wprowadzać zmiany w sytuacji kryzysu niż w zwykłych warunkach - więc szkoda byłoby nie wykorzystać tej okazji do pracy nad regulacją. Główne niebezpieczeństwo polega na tym, że kiedy obecny kryzys minie, wszyscy zapomnimy, co się stało - a za kilka lat znajdziemy się w jeszcze gorszych tarapatach.
● Jak głęboki jest kryzys w Europie Wschodniej?
- Przede wszystkim, uważam, że błędem jest mówienie o „wschodniej” Europie, bo kiedy rozpatruje się, na przykład, sytuację Polski w porównaniu z Ukrainą, to widać, że mówimy o dwóch zupełnie różnych światach.
● O które kraje niepokoi się pan najbardziej?
Ukraina jest krytycznym rynkiem - dla nas stosunkowo małym, ale w jakimś stopniu jesteśmy tam obecni. Sytuacja polityczna na Ukrainie jest dość niestabilna, ale Międzynarodowy Fundusz Walutowy interweniuje. Trzeba się także zastanowić, jaki byłby efekt domina w przypadku kryzysu w jednym z krajów w tym regionie.
SZYBKI WZROST, A TERAZ KŁOPOTY
Włoski bankier Alessandro Profumo (52 lata), szef UniCredit, zaczął od pracy w Banco Lariano, skąd przeszedł do McKinsleya jako konsultant do spraw zarządzania, a następnie do firmy Bain. Po kilku latach we włoskiej grupie finansowej RAS, a potem kilku kolejnych w Credito Italiano, objął kierownictwo organizacji, która w 1997 r. przekształciła się w UniCredit. A potem nastąpiło dziesięć lat gwałtownej ekspansji, ukoronowanej kupnem niemieckiej HVB, Bank Austria Creditanstalt i włoskiej Capitalia. UniCredit stał się jednym z najbardziej zróżnicowanych geograficznie europejskich banków. Kryzys finansowy poddaje ten model biznesu trudnej próbie. Profumo musiał przyznać się do „błędów” i zwrócić się o pomoc do rządów Włoch i Austrii.