Gazprom podpisał jednocześnie z partnerami z Bułgarii, Grecji i Serbii umowy, przewidujące budowę naziemnych odnóg gazociągu do Europy Środkowej. Dwa dni później nastąpił odwet ze strony wspieranego przez UE konkurencyjnego projektu Nabucco, który ma dostarczać ropę z Morza Kaspijskiego i Bliskiego Wschodu. Dwaj partnerzy tego projektu – austriacka firma OMV i wegierski MOL – objęli udziały w dwóch polach gazowych w Kurdystanie, półautonomicznej prowincji Iraku. Surowca z tych pól może jednak nie wystarczyć na to, by projekt Nabucco – którego inicjatorzy usiłują zdobyć dostawców i odbiorców – ruszył wreszcie z miejsca.
Opublikowane dawno temu dane sugerują, że zasoby kurdyjskich pól są skromne, ale zaangażowani w to przedsięwzięcie mówią, iż według ostatnich badań można z nich zapełnić połowę rocznych zdolności przesyłowych Nabucco. Twierdzą też, iż ostrzeżenia Iraku, że Kurdystan może eksportować tylko za zgodą Bagdadu, pozbawione są podstaw prawnych. Jeśli udziałowcy Nabucco będą w stanie dodać gaz kurdyjski do zakontraktowanego już w Azerbejdżanie surowca z Morza Kaspijskiego, mogą zacząć szukać 10 miliardów dolarów, potrzebnych na sfinansowanie tego przedsięwzięcia. Ale będzie to zadanie trudne i skomplikowane.
Natomiast projekt South Stream zmierza ku urzeczywistnieniu. Ma już dostawy i odbiorców, a Gazprom metodycznie kompletuje porozumienia z krajami tranzytowymi. Z tupetem sugeruje Brukseli, że powinna uznać South Stream – podobnie jak Nabucco – za „projekt priorytetowy”. Być może UE będzie musiała wziąć to pod uwagę – w końcu popiera go kilka krajów członkowskich, także tych najbardziej dotkniętych noworoczną sprzeczką gazową Rosji z Ukrainą. Ukończenie tych projektów potrwa jednak lata, a w tym czasie – jeśli Kijów będzie zwlekał z płatnościami za gaz – czekają nas pewnie kolejne zimowe kłopoty. Żeby więc ich uniknąć, Unia – niezależnie od Nabucco – powinna więcej inwestować w rozbudowę magazynów gazu.
Reklama