PAULINA NOWOSIELSKA:
Ciąży panu już teka unijnego komisarza do spraw budżetu? Wolałby pan, jak zakładano wcześniej, tekę przemysłową?
JANUSZ LEWANDOWSKI*:
Od początku celem był budżet, czyli wpływ na finanse. Owszem, przemysł brzmi dobrze i poprzedni komisarz Guenter Verheugen był silną osobowością. Ale pod koniec kadencji, również w rozmowach ze mną, zdradzał, że doskwiera mu mglisty zakres zadań. I że wszystko, co ważne dla przemysłu, energetyka czy ekologia, odpływa do innych komisarzy. Zaś budżet jest konkretem. Od początku Polska celowała w dwie funkcje. Szefa Parlamentu Europejskiego, bo ta instytucja rośnie w siłę. Oraz strażnika finansów Unii Europejskiej.
Reklama
Nie boi się pan odpowiedzialności? Nie ciąży panu ta cała unijna kasa?
Prawdziwą tremę miałem w 2004 roku, kiedy z woli matki partii skoczyłem na głęboką wodę jako szef komisji budżetowej. A budżet UE jest wiedzą tajemną i mało zrozumiałą. Moimi zastępcami byli wówczas Holender i dwóch Niemców. Ludzie zasiadający w parlamencie po 10 – 15 lat. Wiedziałem, że jeżeli się wygłupię, to na rachunek kraju i całej Europy Środkowo-Wschodniej. Wtedy to było jedyne wysokie stanowisko przyznane komuś z nowych państw członkowskich. Teraz ten trud oswajania się z unijną machiną procentuje i zmniejsza obawy. Inna rzecz, że normalny człowiek nie jest w stanie polubić meandrów unijnego budżetu. To dziedzina zawiła, pełna marudnych procedur, a na dodatek naszpikowana sporami i konfliktowymi racjami. Ale jest i druga strona medalu. Ta akurat teka, w odróżnieniu od innych dziedzin, ma ostro wyrysowane kompetencje. Podczas gdy innymi teczkami można grać, powiększać lub pomniejszać uprawnienia, tu jest gwarancja stabilności.
Budżetowa teka to rodzaj sprawdzianu? A jeśli tak, to dla kogo: dla pana jako polityka czy dla nowego państwa członkowskiego Unii?
W roku 2009 nie jesteśmy już tacy nowi jak w roku 2004. Nauczyliśmy się Europy! W oczach Jose Manuela Barroso moim atutem było te pięć lat w parlamentarnej komisji budżetowej. W Parlamencie Europejskim zasiada ponad 700 posłów, którzy nie wnikają w tajniki budżetu. Muszą zawierzyć tym, którzy wniknęli, bo musieli. Zaliczam się do tej grupy. Wiem, jak funkcjonuje parlament, który rośnie w siłę wraz z traktatem lizbońskim, i mam tam wielu przyjaciół z wielu krajów.
Zapowiadana reforma budżetu Unii to wyzwanie duże czy gigantyczne?
Wole mówić o ewolucji, a nie rewolucji, bo taka jest natura całej Unii, a nie tylko finansów wspólnotowych. Budżet UE ciągle się zmienia. Na przykład rolnictwo, od którego zaczął się cały budżet wspólnotowy, pochłaniało około 70 proc. wszystkich wydatków, a w roku 2013 będzie to 30 proc. Coraz większą wagę muszą odgrywać wydatki na badania, rozwój, nowe technologie i politykę zagraniczną. Cała sztuka w tym, by zmieniać stosownie do nowych wyzwań, szanując zarazem dorobek przeszłości. W tym także bezsporne zalety polityki spójności. Bowiem dzisiejszej Europie 27 krajów potrzebna jest spójność. Innowacyjność nie może przysłonić tych wydatków, które sklejają Europę. Bo Stary Kontynent ciągle jest miejscem spotkania nierównych potencjałów Wschodu i Zachodu.



Unia z traktatem lizbońskim to zmieni?
Zmieniają się procedury. Zyskuje, i dobrze, parlament. Bo to tam można znaleźć bogatą wrażliwość i rozumienie różnych stref geograficznych. Natomiast rządy narodowe na ogół reprezentowane są przez ministrów finansów, którzy liczą po swojemu tak zwaną pozycję netto kraju. Rosnący w siłę parlament patrzy szerzej. I to dla nas dobra okoliczność.
Ale jest i niekorzystna?
Tak. Bo kryzys i egoizm to nieszczęścia, które idą w parze. Kryzys potęguje problemy fiskalne: zadłużenie, deficyt budżetowy. I przez to politykom z państw, które dopłacają do unijnego budżetu, trudniej jest uzasadnić daninę na rzecz biedniejszych, którzy niejednokrotnie są bardziej atrakcyjni jako miejsce lokalizacji inwestycji. Na przykład Dell likwidujący miejsca pracy w Irlandii i budujący fabrykę w Łodzi...
Czy ma to dla kogoś w Unii znaczenie, że jest pan politykiem z Polski?
Zdążyliśmy już pokazać się w PE od lepszej strony. Przyczyniła się do tego grupa osób. Przede wszystkim silna grupa z PO, ale też prof. Bronisław Geremek, a na lewicy np. Dariusz Rosati. Polski rodowód staje się atutem, a nie obciążeniem. Ale z pewnością nie jestem dla wszystkich poręczny. A już na pewno nie dla tych, którzy chcieliby na unijnym budżecie zaoszczędzić.
Czyli dla wspólnotowych krezusów?
To od szefa unijnego budżetu, czyli ode mnie, ma pochodzić inicjatywa zmian. W tym nowej perspektywy finansowej po roku 2013. To mnie zobowiązuje do szukania rozwiązania, które zaakceptowaliby wszyscy, bo budżet rządzi się zasadą jednomyślności.
To możliwe?
Tak. Wierzę, że istnieje złoty środek między polityką wyrównywania szans a dynamicznym rozwojem, zwiększaniem wydatków na walkę z ocieplaniem klimatu i nowe źródła energii. Szukanie równowagi to największe dla mnie wyzwanie. Od tego też zależy, co się będzie działo z Unią po 2013 roku.
Cały wywiad z Januszem Lewandowskim na dzienniku.pl: "Komisarz nie brzmi dobrze"
*Janusz Lewandowski
nominowany na unijnego komisarza ds. budżetu, ekonomista, europoseł, był przewodniczącym komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego
ikona lupy />
Janusz Lewandowski: nie chcę rewolucji w unijnych finansach Łukasz Głowala/Forum / DGP