Przykładem może być jeszcze do niedawna obowiązująca teoria mówiąca o wyższości wielkiej produkcji nad drobną wytwórczością. Zgodnie z nią wszelka wielka produkcja przemysłowa miała mieć niczym nieograniczone przewagi nad każdą produkcją małą. Huta Katowice to właśnie symbol takiego sposobu myślenia. Na szczęście dziś tą teorią i jej negatywnymi skutkami mogą być zainteresowani jedynie historycy myśli ekonomicznej.
Nauki ekonomiczne rolą małych przedsiębiorstw zajęły się bardzo późno. Na świecie swój renesans ta problematyka przeżyła dopiero na początku lat 80. poprzedniego wieku. Choć też warto w tym miejscu podkreślić, że w Polsce tę problematykę badawczą zaczęto uprawiać znacznie wcześniej niż w innych krajach. Stało się to bowiem już w latach 70., dzięki praktycznemu zainteresowaniu rozwojem spółdzielczości i drobnej wytwórczości.
Rodzi się pytanie, co realnie w polskiej gospodarce zmieniło się na plus od tamtego okresu. Kryterium oceny tych zmian powinny być nie deklaracje i intencje polityków gospodarczych, ale efekty ich działań. W Polsce istnieje obecnie ok. 1,8 mln przedsiębiorstw, które zatrudniają do dziewięciu pracowników. Pracuje w nich ponad 60 proc. ogółu zatrudnionych, a ich udział w wytwarzanym produkcie krajowym brutto wynosi ok. 48 proc. Te trzy podstawowe informacje uzmysławiają, jak wielka jest ich rola.
To przede wszystkim dzięki nim udaje się dotychczas tak stosunkowo łagodnie przezwyciężać skutki ostatniego globalnego kryzysu w polskiej gospodarce. Bez ich rozwoju nie można liczyć na rozwój całej gospodarki i na rozwiązywanie problemów społecznych. Warto sobie odpowiedzieć, czy dotychczasowe działania rządu na rzecz wspierania tego sektora były dostatecznie efektywne i przyniosły oczekiwane przez przedsiębiorców rezultaty? Niestety odpowiedź nie może być pozytywna. Rządowy pakiet antykryzysowy – choć trafny w swoich intencjach – okazał się w praktyce niewypałem.
Reklama
Najdobitniej świadczy o tym fakt, że na złożenie w jego ramach wniosków o wsparcie zdecydowały się zaledwie... 24 przedsiębiorstwa, spośród których tylko dwa uzyskały pomoc. Przyczyn trzeba poszukiwać w mało realnych kryteriach przyznawania tej pomocy. Może nie powinien to być pakiet antykryzysowy, ale tak jak w Niemczech – pakiet dla koniunktury. Tam słusznie uważa się, że wzrost nie jest możliwy bez rozwoju mikro i małych przedsiębiorstw.
Punktem wyjścia do rewitalizacji polskich małych firm jest obecnie globalna gospodarka usług. To one są kluczem do dywersyfikacji struktury gospodarczej i odbudowy zdolności konkurencyjnych wszystkich części gospodarki w Polsce. Głębokie zmiany w charakterze produkcji światowej wymagają odpowiednich dostosowań na poziomie gospodarek narodowych i funkcjonujących w ich ramach przedsiębiorstw.
Z tego też właśnie powodu konieczne staje się coraz częstsze konkurowanie przez duże przedsiębiorstwa w taki sposób, jak to czynią małe firmy. Zmusza to z kolei małe przedsiębiorstwa do zmian w strategiach ich konkurowania na rynku. Coraz częściej ich sukces jest bowiem uzależniony od tego, czy są w stanie kreować wysokie wartości poprzez uruchomienie nowego czynnika produkcji, jakim jest wiedza.
Temu celowi ma m.in. służyć Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka, a w szczególności zawarte w nim Działanie 4.4 – Innowacje o wysokim potencjale innowacyjnym. Podstawową barierą dla rozwoju mikrofirm innowacyjnych jest jednak brak wsparcia finansowego dla ich unowocześniania i wdrażania rozwiązań innowacyjnych. Najbardziej jest to widoczne w trakcie ubiegania się o pomocowe środki unijne. W praktyce ich beneficjentami są ciągle przedsiębiorstwa duże i średnie, a nie małe i mikro.
Mowa o tym była m.in. w ubiegłym roku w trakcie listopadowego Forum Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Warszawie. Przedsiębiorcy słusznie wskazywali tam na potrzebę odejścia od stosowania dotychczasowej zasady limitowania wielkości alokowanych środków na każdą rundę konkursową i uzależnienia ich wielkości od liczby poprawnych i merytorycznie uzasadnionych wniosków.
Firmy mikro i małe najczęściej nie mają także odpowiedniego doświadczenia biurokratycznego oraz są gorzej przygotowane finansowo do opracowywania i zgłaszania wniosków o środki unijne. Warto więc rozważyć, czy nie należy jeszcze bardziej uprościć obowiązujących dotychczas procedur – tak aby każdy przedsiębiorca był w stanie sam napisać swój wniosek.
Bez tych zmian będziemy mieć do czynienia z identyczną sytuacją jak w latach 90., kiedy to nie firmy, ubiegając się o kredyty bankowe pisały w tym celu biznesplany, lecz czyniły to za nie firmy konsultingowe. Inaczej w dużej mierze beneficjentami pomocy unijnej stawać się będą nie ci, o których w założeniach tej pomocy chodzi.
Autor jest profesorem, dziekanem Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie