Wyczerpana, ale uśmiechnięta od ucha do ucha Justyna Kowalczyk wpada jako pierwsza na linię mety. W triumfalnym geście wyrzuca w górę ręce, w których dzierży kijki. Potem podium, dekoracja, kwiaty, medale, polska flaga i hymn. Tak jest na koniec, znamy to z telewizji. Początek jest mniej spektakularny.
Szczery świt. Jest szaro i przeraźliwie zimno. Justyna jeszcze wypoczywa przed czekającym ją morderczym biegiem, ale jej technicy już pracują. Najpierw starannie smarują narty, korzystając z dziesiątek substancji, których zastosowanie znają tylko oni. Potem przypinają deski do butów i ruszają w trasę. Nie ma dobrego poślizgu? No to zmiana. Nieco inna mieszanka smarów. I znów próba. Wreszcie zjawiają się gwiazda i trener. Justyna zakłada narty i robi kilka susów. Wraca. Krótka konsultacja, ostatnie wskazówki szkoleniowca. Normalna krzątanina przed zawodami.

>>> Czytaj też: Vancouver może zadecydować o kształcie zimowych igrzysk

Reklama
Tego, co dzieje się wieczorem, też nie można zobaczyć w telewizji. Obolała, zmęczona dziewczyna kładzie się na stole do masażu, gdzie na nogi stara się ją postawić fizjoterapeuta. Czasem masuje ją dwie godziny. Do tego jedna godzina w saunie. W tym czasie trener siedzi nad swoimi notatkami, analizując każdy szczegół dotyczący parametrów fizycznych zawodniczki.

Sztuka smarowania

Ten team – oficjalna nazwa to kadra A – został stworzony po to, aby jak najpełniej wykorzystać potencjał najlepszej obecnie narciarki świata. Poza nią tworzy go siedem osób, na czele których stoi trener Aleksander Wierietielny. Za 16,6 tys. złotych miesięcznie brutto angażuje się na sto procent. W ubiegłym sezonie zarabiał mniej, ale po wspaniałych sukcesach jego zawodniczki dostał 50-proc. podwyżkę. I premię w wysokości 40 tys. złotych z Polskiego Związku Narciarskiego.
Asystentem Wierietielnego, a także jednym z serwismenów jest Rafał Węgrzyn. Wyniki Justyny w dużej mierze zależą od jego fachowości. – Najgorzej jest, kiedy pogoda się zmienia, jest zero stopni, pada śnieg, a z prognoz nie wynika, jak będzie za pół godziny. Wtedy nikt do końca nie wie, co robić. To jest ryzyko. Kto pójdzie z przygotowaniem nart w złą stronę, ten będzie miał słaby wynik – mówi Węgrzyn.
On wraz z Mateuszem Nuciakiem byli biegaczami. W teamie odpowiadają za przygotowanie nart do techniki łyżwowej (styl dowolny). Od klasycznych są dwaj Estończycy: Are Mets i Peep Koidu. Ten pierwszy jest bardzo cenionym fachowcem, wcześniej przez wiele lat pracował dla Andrusa Veerpalu, dwukrotnego mistrza olimpijskiego i mistrza świata. Obydwaj zasilili ekipę przed tym sezonem, zastępując Szweda Ulfa Olsona, który odszedł do konkurencji i teraz pracuje dla Norweżek. – Nic na tym nie straciliśmy, to zmiana na lepsze. Pan Ulf dobrze robił narty, ale z klasykami miał problem. Nie mógł znaleźć odpowiednich ustawień pod styl Justyny. Natomiast panowie z Estonii potrafią przygotować narty tak, jak ona lubi. Zresztą wyniki mówią same za siebie – zachwala Węgrzyn.
Serwismeni mają też inne zadania. W trakcie biegów są rozstawiani na trasie i podają Justynie międzyczasy oraz przekazują wskazówki od trenera i informują, co dzieje się na trasie. Kiedy ekipa przemieszcza się z miejsca na miejsce, są też kierowcami. Team Kowalczyk jeździ dwoma busami. Jednym, lepszym i wygodniejszym, Justyna z trenerem, pozostali drugim.
Poza nimi jest jeszcze fizjoterapeuta Paweł Brandt. To on doprowadza mięśnie Justyny do porządku po koszmarnym wysiłku. – Gdy intensywność startów jest duża, boli wszystko. Nie ma chyba mięśnia, który nie wymagałby zabiegów odnowy. A zazwyczaj musimy się ograniczyć do sauny i masażu, o coś innego w hotelach jest trudno – opowiada Brandt. Na wypadek, gdyby nawet on nie mógł nic zaradzić, w ekipie jest jeszcze lekarz – dr Jarosław Krzywański. Na szczęście nie ma zbyt wiele roboty. Justyna to okaz zdrowia.
Na warunki stworzone Kowalczyk z zazdrością spoglądają pozostali polscy biegacze. Stawiając na Kowalczyk, Polski Komitet Olimpijski musiał bowiem okroić skład kadry A-Mix, która na igrzyska wystawia trzy dziewczyny i dwóch mężczyzn. Wszyscy razem będą mieli do dyspozycji tylko cztery osoby – trenera Wiesława Cempę, jednego serwismena, fizjoterapeutę i lekarza.
– Rezygnacja z jednego serwismena, podczas gdy w ogóle mamy ich tylko dwóch, oznacza grę w osłabieniu. Każdy zachodzi w głowę, jak to będzie, ponieważ wiadomo, że jeden człowiek nie zdoła przygotować nart dla pięciu zawodników. Możemy z tego powodu ponieść duże straty – skarży się Sylwia Jaśkowiec, która poza biegami indywidualnymi wystartuje razem z Kowalczyk w sztafecie 4 x 5 km. – Ale Justyna jest naszym okrętem flagowym. Ona jedzie po medal, koniec, kropka z wykrzyknikiem.

Pełna treść artykułu: Małysz i Kowalczyk kosztowali 2 miliony