Od wieków w rachunkowości obowiązywała zasada, że zysk wykazuje się dopiero po jego zrealizowaniu. Podobnie jak większość ekonomistów, opowiadałem się za przejściem na system wyceny aktywów według ich bieżącej ceny rynkowej.
Starsze podejście jest obiektywne i na pierwszy rzut oka konserwatywne, ale jego obiektywizm ma cenę – a jest nią wprowadzanie w błąd. Często tylko od przypadku zależy, czy zysk zostanie zrealizowany, czy nie. Tam natomiast, gdzie nie jest to kwestią przypadku – gdzie instytucja może świadomie decydować o tym, które zyski zrealizuje – zasada, z pozoru konserwatywna, może się w praktyce okazać przeciwieństwem zachowawczości.
Każde rozwiązanie alternatywne w stosunku do powszechnego obowiązku stosowania rachunkowości według bieżącej ceny rynkowej daje wolną rękę kreatywnym dyrektorom finansowym.
Przy okazji uświadomiłem sobie, że sam nie zawsze stosuję zasadę określania wartości według bieżącej ceny rynkowej. Podobnie jak większość właścicieli mieszkań czy domów, mijając biuro lokalnej agencji nieruchomości, zwykłem rzucać okiem na wystawione tam ceny domów podobnych do mojego.
Reklama
Dla mnie te informacje nie mają operacyjnego znaczenia, ponieważ nie noszę się z zamiarem sprzedaży. Zapewne za taką cenę znalazłbym nabywcę, ale – znów jak większość posiadaczy domów – lubię dom, w którym mieszkam, włożyłem w niego dużo miłości i pieniędzy i gdybym musiał sprzedać go za cenę rynkową, czułbym się oszukany.
Poza tym, tak czy inaczej zamierzałbym utrzymać dotychczasowy standard mieszkaniowy, więc zobowiązanie, jakie musiałbym w związku z tym zaciągnąć, mniej więcej odpowiadałoby wartości (nieważne w tej chwili jakiej) mojego domu. Natomiast moi wierzyciele mają konkretne, realne powody, by interesować się ceną rynkową. Dlatego, zaciągając (zresztą już dawno) kredyt hipoteczny, bez oporów zapłaciłem za wycenę, która osobiście nie była mi do niczego potrzebna.
Natomiast od czasu gdy usłyszałem, jak banki posługują się identycznymi argumentami w odniesieniu do tzw. trujących aktywów w swoich bilansach, utwierdziłem się w przekonaniu o zaletach rachunkowości według bieżących cen rynkowych. Banki uważają, że udział trujących aktywów we wskaźnikach adekwatności kapitałowej powinien odzwierciedlać albo koszt tych aktywów, albo ich wartość – tyle że oszacowaną przez same banki, a nie przez sceptyczny rynek.
Zapewne, podobnie jak właścicielowi domu, bankom podobają się posiadane aktywa i uważałyby się za oszukanie, gdyby musiały je sprzedać po cenie rynkowej – a gdyby pozbawiono ich tych smakowitych lokat, zapełniłyby księgi innymi, podobnej jakości. Bez względu jednak na przekonania i zamierzenia banków, istnieje oczywista różnica: wskaźników adekwatności kapitałowej nie wylicza się na potrzeby operacyjnej działalności banków, lecz w celu ochrony wierzycieli banków.
Czasami wyceny rynkowe są pochlebne. Musical „Enron” zaczyna się sceną, w której prezes tej amerykańskiej energetycznej Jeff Skilling (obecnie w więzieniu) podejmuje współpracowników szampanem – nie z okazji kolejnego kontraktu, awansu czy stałego wzrostu kursów akcji, lecz dla uczczenia zgody Komisji Papierów Wartościowych i Giełd na szersze stosowanie przez Enron rachunkowości na bazie bieżących cen rynkowych.
Dla Jima Skillinga rachunkowość według cen rynkowych była atrakcyjna dlatego, że dzięki niej mógł przekładać swoje dobre pomysły na zyski natychmiast – nie czekając, aż przyniosą owoce. Szkopuł w tym, że zwolennicy błyskotliwych pomysłów często zbyt optymistycznie oceniają ich wartość – a nawet najsolidniejszy audytor (co we współczesnym świecie niewiele znaczy) nie ma dostatecznych kwalifikacji do dokonania takiej wyceny.
Na pytanie, które rozważamy, nie ma dobrej ani złej odpowiedzi. „Prawdziwy i obiektywny” obraz sytuacji spółki jest subiektywny, a żadne zasady rachunkowości, nawet najszersze, nie są w stanie przewidzieć wszystkich sytuacji. Właściwa miara zawsze zależy od celu, jakiemu ma służyć sprawozdanie finansowe. Jedno jest pewne: nie może służyć ani utwierdzaniu szefów korporacji w dobrym mniemaniu o sobie, ani temu, by banki mogły przyjmować depozyty pod fałszywymi pozorami.