Niektóre z nich, jeszcze nie w Polsce, nie tylko stanowią potęgę finansową, lecz także opiniotwórczą, i trzeba na nie uważać. Niedawno Joschka Fisher zachęcany do tego, by został prezydentem Niemiec, odmówił, motywując to m.in. tym, że nie chce uważać na każdy krok w życiu prywatnym. A skandal z „News of the World” w Wielkiej Brytanii pokazał, że dla zdobycia intymnych wiadomości można się posunąć bardzo daleko. Mamy tabloidy i będziemy je mieli, bo jest zapotrzebowanie na ten rodzaj informacji. I w porządku, nie ma co toczyć z góry przegranych bojów.

Jednak wielu komentatorów zachwyca się możliwościami informacyjnymi, jakich dostarcza internet, a zwłaszcza portale z wiadomościami. Przyglądam się temu zjawisku od pewnego czasu i jestem coraz bardziej pesymistyczny. Od razu, by uniknąć nieporozumień, trzeba odróżnić serwisy informacyjne dzienników i tygodników opinii oraz pełne gazety codzienne wydawane tylko w sieci (takich w Polsce jeszcze nie ma) od portali, które nie są ubocznym produktem dobrej prasy, lecz samoistnym tworem informacyjnym. Jak miliony osób rano zaglądam do tych portali i znajduję materiał na znacznie niższym poziomie od tabloidów, na dodatek wyróżniający się oszukańczymi tytułami i chęcią przyciągnięcia internauty za wszelką cenę. Oto kilka przykładów z ostatnich dni, chociaż Euro oczywiście w tym okresie dominowało. Dowiadujemy się, że jest skandal po słowach posłanki; klikam zaciekawiony – posłanka w Izraelu powiedziała coś o homoseksualistach. Zginął wielki piłkarz; tym bardziej klikam – zginął ponad 60-letni piłkarz urugwajski, o którym – mimo że lubię piłkę nożną i nie jestem już młodzieńcem – nigdy nie słyszałem. W innym portalu: zawaliła się hala przed koncertem – owszem, ale w Kanadzie. Morderstwo rodziny; znowu klikam – to przypadek z rosyjskiej prowincji.

Wszystkie te informacje pojawiają się wśród najważniejszych, mimo że są wielkie polityczne wydarzenia i w Polsce, i na całym świecie. Nawet na ogół ciekawsze wiadomości biznesowe są upstrzone kompletnymi nonsensami, a przede wszystkim zatytułowane niezgodnie z treścią.

Wiem, jak wszyscy, dlaczego tak się dzieje. Liczą się przecież kliki, a to ma bezpośredni wpływ na liczbę, wielkość i cenę reklam. Rozumiem doskonale, że każdy musi z czegoś żyć, ale w portalach internetowych, o jakich wspominam – nie wymieniam ich z nazwy, ale wszyscy je znamy, bo to są te największe – informacja powinna być źródłem dochodu. Są tysiące informacji, z którymi chętniej bym się zapoznał niż z tym, że zawaliła się hala koncertowa w Kanadzie. To przykre, ale ja nie mogę się przejmować całym światem, a w Polsce takie lub podobne wydarzenia zdarzają się nieustannie. Wiem też, że informacja musi być odrobinę sensacyjna, wedle zasady: to człowiek ugryzł psa, a nie pies człowieka. Jednak kompletny brak wysiłku intelektualnego i kopiowanie wiadomości z podobnych, w istocie brukowych portali z zagranicy prowadzi już nie tylko do lekceważenia nas wszystkich, ale z wzajemnością do lekceważenia portali informacyjnych, które nie informują – chyba że stanie się coś naprawdę niezwykłego na najwyższych szczeblach władzy lub biznesu.

Reklama

W konsekwencji ja i, jak słyszę, coraz więcej osób przestajemy zaglądać do portali. Lepiej poczytać znakomitą internetową gazetę codzienną, np. „The Daily Beast”, lub zajrzeć do serwisów wyspecjalizowanych. Czasem trzeba wykupić abonament, ale to niewielkie pieniądze. Nie potrzebuję dowiadywać się, że Japończyk ugotował najlepszy makaron w konkursie we Włoszech.

Internet jest genialnym narzędziem służącym do wielu celów, ale – jak się okazuje – istnieje w nim zagrożenie jeszcze gorszym chłamem niż gdzie indziej. I traktuje się nas w nim jak idiotów większych, niż jesteśmy nimi w mniemaniu tabloidów.