Prawdziwymi winowajcami są ojcowie założyciele – Francois Mitterand, Helmut Kohl, Jacques Delors czy Romano Prodi – którzy stworzyli wspólną walutę zbudowaną na słabych gospodarkach i jeszcze słabszej polityce. Wiedzieli, że owoc ich pracy jest wadliwy i założyli, że w przyszłości pojawiające się kryzysy sprawią, że ewoluuje. Niestety, świadome zignorowali oni dysfunkcje struktur politycznych Europy, wedle których kraj tak mały jak Luksemburg może zawetować dowolną wspólną decyzję.

Perspektywa bankructwa hiszpańskich regionów pokazuje, że unia fiskalna, w której brakuje przeniesienia władzy politycznej na organ centralny jest czystym szaleństwem. Żaden z krajów Europy nie jest jednak chętny do oddania swojej niezależności – szczególnie tych krajów, które zachowywały się najbardziej nieodpowiedzialnie.

Ta gra została wymyślona przez pomysłodawców euro celowo. Mieli oni nadzieję, że w przypadku kryzysu albo kraje peryferyjne oddadzą władzę nad finansami, albo Niemcy ulegną i otworzą swój skarbiec.

Ignorując wszelkie ryzyka założyciele euro nie wzięli pod uwagę faktu, że nawet dobre skutki tej gry mogą przynieść katastrofę. Z jednej strony, nawet bez przekazania władzy niemieckie koło ratunkowe tylko odroczyłoby nadejście tragedii. Z drugiej, oddanie władzy pod przymusem spowodowałoby głębokie narodowe oburzenie, które zniszczyłoby ideę Europy na co najmniej jedno pokolenie.

Reklama

Jednak pośród tego ponurego nastroju widać jasny punkt. Europejska unia bankowa stanowiłaby papierek lakmusowy dla jedynego wykonalnego rozwiązania długoterminowego dla Europy – swego rodzaju kompromisu pomiędzy wsparciem finansowym, a przekazaniem władzy. Władza, która jest tu do przekazania, czyli nadzór nad najważniejszymi bankami, jest bardzo istotna. Regulatorzy, szczególnie na południu Europy, znani są z przymykania oka na zaangażowanie polityczne banków państwowych. Dla lokalnych polityków odebranie tego przywileju byłoby poważną stratą. Jest to jednym z powodów, dla których takie przekazanie władzy nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. Jak zwykle – diabeł tkwi w szczegółach.

Jedną z ważnych kwestii będzie pozycja organu nadzorującego banki w Europejskim Banku Centralnym – czy będzie on podlegał bezpośrednio Radzie Prezesów, składającej się z 17 dyrektorów banków centralnych i sześciu członków Zarządu? Tak duża grupa nie jest odpowiednim organem do podejmowania trudnych decyzji politycznych. Sam Zarząd pasuje liczebnością, ale istnieje tendencja do dominowania go przez większe kraje, które mogłyby traktować surowo tylko banki mniejszych państw, które nie zawsze mają linię obrony.

Najlepszym rozwiązaniem byłoby wyznaczenie przez Radę Prezesów kierownika nadzorującego, który decydowałby we wszystkich sprawach oprócz tych, które dotyczą jego kraju – za te odpowiadałby jego zastępca z innego kraju.

Luigi Zingales jest profesorem Booth School of Business na Uniwersytecie w Chicago.