Żadna firma nie przetrwa trudnych czasów bez planu awaryjnego. Jeśli jej się uda, to dzięki przypadkowi i szczęściu, a w najlepszym razie planowi awaryjnemu stworzonemu w ostatniej chwili.

Po kryzysie z 2009 r. stało się jasne, że jeden wariant awaryjny nie wystarczy – trzeba opracować ich kilka, w tym bardzo czarnych, takich, jakich w normalnych czasach się nie przygotowuje. Ta lekcja pokazała bowiem, że nawet najczarniejsze scenariusze mogą się okazać optymistyczne. Rząd też musi mieć plany awaryjne, by w przemyślany sposób reagować na zmiany. Nie musi ich ogłaszać, nie ma co straszyć na wyrost, ale resorty i główni decydenci koalicyjni powinni wiedzieć, jakie działania zostaną podjęte w sytuacji kryzysowej. Nie wiem, czy minister finansów ma taki plan i czy poddano go wewnętrznym konsultacjom. A piszę o tym w kontekście decyzji dotyczących budżetu na przyszły rok.

Jako Towarzystwo Ekonomistów Polskich oceniliśmy, że projekt jest umiarkowanie konserwatywny. Ryzyko scenariuszy makroekonomicznych jest niesymetryczne, jako że ścieżka wzrostu będzie prawdopodobnie niższa, niż zapisano w budżecie. Jednak założenia makro, według dzisiejszej wiedzy, trzeba przyjąć jako w miarę sensowne. Parametry makroekonomiczne nie budzą większych zastrzeżeń, przyjęto jednak zbyt optymistycznie założenia co do wzrostu wynagrodzeń realnych oraz stopy bezrobocia, co tworzy ryzyko dla dochodów z VAT i CIT. W nieco czarniejszym scenariuszu istnieje niebezpieczeństwo, że przy niższym niż oczekiwany popycie wewnętrznym i przy negatywnej dynamice importu może powstać olbrzymia presja po stronie dochodów budżetowych.

I pytanie: co dalej. W trakcie roku dość szybko będzie wiadomo, jak idą dochody podatkowe, na ile prawdopodobne jest, że budżet się nie zamknie i że trzeba będzie dokonać jego nowelizacji. Dziś nie sposób przewidzieć rozwoju sytuacji w Europie, dlatego przy projektowaniu budżetu niezbędne jest podejście wariantowe. Jeśli gospodarka europejska wejdzie w głębszą recesję, u nas niezbędna będzie nowelizacja. Można podwyższać podatki: składkę rentową, akcyzę, VAT (bezpośrednich podatków w czasie roku zmieniać nie można). Ograniczać wydatki: infrastrukturalne lub socjalne (ale te już poprzez zmianę ustawy). Lub zupełnie zlikwidować składki na OFE. Można jeszcze przyspieszyć proces prywatyzacji, ale wyceny w wariancie awaryjnym będą niższe niż dziś – lepiej więc przyspieszać prywatyzację już teraz. Jeśli wariant awaryjny miałby być realizowany, wcześniej należy przeprowadzić analizę, jak poszczególne rozwiązania wpływają na perspektywę wzrostu gospodarczego.

Bez wątpienia wszelkie podwyżki podatków zmniejszą polską konkurencyjność na arenie międzynarodowej, o co zresztą teraz toczy się największe światowe współzawodnictwo. Podwyżka składki rentowej podwyższyłaby koszty pracy, wyższy VAT wpłynąłby negatywnie na i tak malejącą konsumpcję. Drastyczne ograniczenie wydatków infrastrukturalnych zmniejszyłoby istotnie popyt wewnętrzny, a jednocześnie ograniczyło przyszły potencjał wzrostu. Na tym tle redukcja składki na OFE do zera to kaszka z mleczkiem. Tyle że taki ruch przyniesie maksimum 4 mld bieżących „oszczędności”, przy potrzebach sięgających dziesiątków miliardów złotych. Poza tym stworzy ryzyko systemowej wiarygodności kraju. W dyskusjach o perspektywach gazu łupkowego pojawiają się dwie krytyczne kwestie – po pierwsze, przejrzysta i sensowna legislacja, po drugie, długoterminowa stabilność reguł gry.

Reklama

Chodzi mianowicie o to, aby inwestor prywatny ryzykujący poważne kwoty na długie lata mógł się czuć pewnie, że kolejny rząd za pięć czy dziesięć lat nie przewróci wszystkiego do góry nogami. Likwidacja składki do OFE byłaby przewróceniem wszystkiego do góry nogami i dawałaby zły sygnał świadczący o wiarygodności kraju. Dlatego też dobrze byłoby, gdyby w ramach planu awaryjnego pomyślano też o wydatkach. W budżecie na 2013 r. widać pierwsze przymiarki – takie choćby, jak ograniczenie przyrostu płac – co należy uznać za krok we właściwym kierunku. W wariancie awaryjnym potrzebny może być znacznie szerszy arsenał.