W którym głodzeni chorzy godzinami leżeli we własnych ekskrementach i w którym łazienki oraz toalety były pokryte krwią. W którym pracownicy i pacjenci byli zastraszani, by nie mieli odwagi się skarżyć. Pewnie sądzicie, że opisuję szpital w Kongo lub w zapadłej mieścinie w głębi Rosji. Nie, drodzy czytelnicy, to szpital w samym sercu Anglii.
Wszystko to miało miejsce w szpitalu publicznym w Stafford w okresie od stycznia 2005 r. do marca 2009 r. Nie wierzycie? Ja też nie wierzyłem, póki nie dowiedziałem się o szczegółach śledztwa, które miało wyjaśnić przyczynę wysokiej w nim śmiertelności. Ostatni i pod wieloma względami najważniejszy raport na ten temat był niedawno przedmiotem debaty w brytyjskim parlamencie. Dokument autorstwa Roberta Francisa, radcy królewskiego (ten tytuł jest nadawany najbardziej zasłużonym prawnikom), był przygotowywany przez dwa lata i zawiera ok. 290 rekomendacji dla wszystkich podmiotów związanych z opieką medyczną: od Królewskiej Szkoły Pielęgniarstwa po ministerstwo zdrowia. Przyczyny tej tragedii winni zrozumieć wszyscy politycy i urzędnicy, którzy w jakikolwiek sposób są związani ze świadczeniem usług publicznych.
Szczególnie Polska powinna wyciągnąć wnioski z brytyjskich błędów, ponieważ w pewnym stopniu obrała tę samą drogę reorganizacji publicznej służby zdrowia, która doprowadziła do tragedii w Stafford.
Reklama
Łatwo jest obwiniać konkretne osoby. Wymieniane są nazwiska członków kierownictwa szpitala, zaś niektórym szeregowym pracownikom grożą procesy kryminalne lub cywilne. Każdy z nas ma swobodę działania i jeśli źle ją wykorzystuje, ponosi konsekwencje. Szukanie kozła ofiarnego leży w naszej naturze, ale bardzo często do katastrofalnych skutków doprowadza seria decyzji, zaś każda z nich jest skutkiem politycznych poglądów na gospodarowanie zasobami ekonomicznymi. Żeby nie było nieporozumień – problemy opisywanego szpitala nie były spowodowane ich niedoborem, lecz brakiem rozumienia istoty służby zdrowia i tego, co nazywa się zadaniem publicznym.
Żeby zrozumieć tragedię w Stafford, trzeba cofnąć się o kilkanaście lat. Laburzyści Tony’ego Blaira żarliwie wierzyli w rynek. Skutki ich działań dla sektora finansowego są dziś oczywiste, ale w 2002 r. zdecydowano się je wprowadzić do Narodowej Służby Zdrowia (NHS). W ramach jej urynkowienia stworzono tzw. fundacje: to publiczne szpitale, które otrzymały pozwolenie na samodzielne zarządzanie. To atrakcyjne miejsce pracy dla kadry kierowniczej, głównie dzięki możliwości ustalania własnego wynagrodzenia. (Kogo z nas nie ucieszyłaby możliwość decydowania o swoich zarobkach?). By szpital zyskał status fundacji, musiał spełnić kilka warunków z dziedziny finansów i zarządzania. Sytuacja przypominała to, co się dzieje teraz w Polsce. Nie jest to zbieg okoliczności, bo projekt przebudowy waszej służby zdrowia jest w zasadzie ten sam. Służba publiczna – pielęgniarki, nauczyciele i lekarze – musi spełniać profesjonalne standardy. To moralne oraz etyczne względy, których siła leży nie w wynagrodzeniu pieniężnym, lecz w zaufaniu, którym tych ludzi obdarza społeczeństwo. Tymczasem proces uzyskiwania statusu fundacji przerzuca odpowiedzialność z człowieka na system!
Szpital został więc przebudowany, żeby zmniejszyć liczbę potrzebnego personelu. Dyrektor nadał posiedzeniom zarządu charakter zamknięty (w Wielkiej Brytanii takie spotkania są z reguły otwarte), ponieważ stwierdził, że fundacja to firma komercyjna, zwolnił 150 pielęgniarek i jednocześnie wynajął agencję PR do poprawienia wizerunku placówki. Do kontraktów wprowadzono kneblujący zapis – jeśli ktoś publicznie poskarżyłby się na warunki pracy, natychmiast byłby zwolniony. Wynik tych działań był łatwy do przewidzenia. Lekarze przestali uczestniczyć w procesie zarządzania, pielęgniarki poprawiały statystyki, zaniknął rozwój personelu. Ale formalnie wszystkie wymagane systemy zarządzania wdrożono, kryteria finansowe zostały spełnione i rządowa komisja nadała szpitalowi status fundacji. I to mimo pojawiających się sygnałów o niskich standardach opieki medycznej.
Dopiero grupa pacjentów zwróciła uwagę na to, co przez lata się działo w Stafford, i tym samym zmusiła rząd do działania. U władzy byli wciąż laburzyści i ich reakcja na sytuację, która świadczyła o porażce jednego z ich sztandarowych pomysłów, była – łagodnie mówiąc – opieszała. Stworzenie komisji do zbadania sprawy pozostawili nowemu rządowi konserwatystów, chyba po to, żeby miał powód do wytykania błędów poprzednikom. Publiczne śledztwo zrobiło to z powodzeniem, a przy okazji przyciągnęło uwagę do zasadniczych wad w zarządzaniu szpitalami w Wielkiej Brytanii, których rząd Davida Camerona na razie nie potrafi ogarnąć. Trzeba pamiętać, że torysi popierają prywatyzację i komercjalizację służby zdrowia.
Konserwatyści znaleźli kozły ofiarne. Pierwszym, co oczywiste, był poprzedni gabinet. Kolejnymi stały się pielęgniarki, którym zmieniono program szkolenia. Ponadto nikt z osób uwikłanych w aferę nie będzie mógł zajmować stanowiska w Narodowej Służbie Zdrowia. Jednak biorąc pod uwagę to, że większość z tych osób odeszła na emeryturę lub porzuciła zawód, to raczej musztarda po obiedzie.
Jaka była główna reakcja rządu poza nieuniknionymi przetasowaniami organizacyjnymi? Na pracowników i zarządy placówek służby zdrowia nałożono obowiązek otwartości. Inaczej mówiąc, pracownicy szpitali mają być bezstronni, uczciwi i szczerzy. Mają spełniać profesjonalne standardy w systemie, który w rzeczywistości powoli oraz konsekwentnie powodował degradację profesjonalizmu, wprowadzając mentalność polegającą na odhaczaniu i ukierunkowaną wyłącznie na osiąganie wyników finansowych.
Zastanówmy się nad 290 rekomendacjami raportu Fishera. Wiele jest rozsądnych, ale wymagają wprowadzenia jeszcze większej biurokracji do systemu, który już jest nadmiernie sformalizowany i obarczony procedurami. Już istnieje wiele instytucji, które w ten czy inny sposób powinny ochronić ludzi. Raport jawnie pokazuje, że „cały system zawiódł w wykonaniu podstawowego obowiązku – chronienia pacjentów przed niedopuszczalnym ryzykiem szkody oraz przed niedopuszczalnym, a w niektórych przypadkach nieludzkim traktowaniem, które nie powinno być nigdy tolerowane w żadnym szpitalu”.
Ta i inne podobne katastrofy świadczą o istnieniu zasadniczej sprzeczności pomiędzy systemami opierającymi się na przepisach i systemami polegającymi na wartościach. Michael Fisher z Said Business School w Oksfordzie i Ewan Ferlie z King’s College w Londynie przeprowadzili studium przypadku, które uwydatnia ten dylemat. Opisali, jak wprowadzenie sformalizowanego systemu w innej placówce NHS w ciągu czterech lat stworzyło praktykę odhaczania, która chroniła kierownictwo i zarząd przed krytyką, podczas gdy pacjenci i lekarze stracili zaufanie do siebie nawzajem. Autorzy twierdzą, że potrzebne jest odrodzenie profesjonalnych wartości opartych na etyce samoregulacji.
Skutki urynkowienia brytyjskiej służby zdrowia są bardzo poważne i powinny być wnikliwie rozpatrzone przez polski rząd. Niestety, władze w Warszawie zdają się iść tą samą katastrofalną drogą w dziedzinach edukacji i ochrony zdrowia, która doprowadziła do tragedii w Stafford.
Trzeba pamiętać, że sytuacja w tamtejszym szpitalu nie była wypaczeniem. Była wynikiem skupiania się na celach finansowych i zaniedbania opieki zdrowotnej, stworzenia systemu polegającego na procedurach, który miał ochronić zarząd, w przeciwieństwie do systemu opartego na wartościach etycznych i moralnych, rozwijającego profesjonalizm i umiejętności personelu. Problem spotęgował brak otwartości i przejrzystości. Kiedy podobna tragedia wydarzy się w Polsce? Może już się zdarzyła, tylko o niej nie wiemy?
ikona lupy />
Tim Clapham, psycholog ekonomii, Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna