Szef ów, w czasach jedynie słusznej władzy, gdy tylko zbliżało się jakieś święto, plenum, zjazd czy rocznica, zarzucał podwładnych pomysłami. Robimy to, robimy tamto, na dziś, na wczoraj, pracujemy, działamy, planujemy, ważne, żeby w ruchu, żeby nikt mu nie zarzucił braku zaangażowania.

Jedne pomysły miał głupawe, inne niepotrzebne, ale zdarzały się i całkiem mądre, do których ludzi łatwo było przekonać. Jednak gdy tylko rocznica minęła, a plenum się zakończyło, kończyła się też jego aktywność. A na zarzut, że ludzie się napracowali, a efektów zero, dygnitarz miał jedną odpowiedź: ale ludzie, przecież idea była słuszna!

Przypomniał mi sąsiad owego kacyka, gdy rozmawialiśmy o zamieszaniu wokół ustawy śmieciowej. No bo co jak co, ale założeniom reformy trudno cokolwiek zarzucić. Skoro ludzie sami nie dbają o wyprodukowane przez siebie śmieci, zadba za nich gmina. A mieszkańców obłoży stałą opłatą. Założenia założeniami, ale historia pełna jest ludzi, którzy wiedzą co, ale nie wiedzą jak. Władza pomysł więc zapisała w paragrafach, ale szczegółami już się nie przejęła. Że gminy latami inwestowały we własne spółki oczyszczania, a teraz nie ma pewności, że te spółki przetrwają? To co, jakoś to będzie.

Jak rozwiązać obowiązek segregacji w blokach, które mają wspólne, ogólnodostępne śmietniki? Jakoś. Czym rewolucja bliżej, tym więcej pytań i wątpliwości. Odpowiedziami nikt się nie przejmuje, bo wiadomo: idea była słuszna. Podobnie sprawa wygląda z rewolucją sześciolatków: pomysł, by dzieciaki rozpoczynały rok wcześniej edukację, jest całkiem sensowny, cóż z tego, skoro amatorstwo połączone z arogancją w wykonaniu władzy tak dało ludziom w kość, że dziś na gwałt trzeba szukać sposobów, by ratować co jeszcze jest do uratowania. Rozmiękczyć, przesunąć i udawać, że nic się nie stało.

Reklama