Redukcja ma zwiększyć bezpieczeństwo nuklearne, ale oznacza także spore oszczędności finansowe, co dla tnącego koszty Pentagonu ma niebagatelne znaczenie. Na redukcji głowic USA zarobią 58 mld dol. w 10 lat.
Propozycja była centralnym punktem wystąpienia poświęconego sprawom zagranicznym, które amerykański prezydent wygłosił pod Bramą Brandenburską w Berlinie. Taka lokalizacja nie była przypadkowa – niemal równo 50 lat temu John F. Kennedy z ratusza Schoeneberg deklarował: „Jestem berlińczykiem”, w 1987 r. pod Bramą Ronald Reagan apelował do Michaiła Gorbaczowa, by „zburzył ten mur”. Wreszcie pięć lat temu sam Obama – jeszcze jako kandydat na prezydenta – przyciągnął do parku Tiergarten 200 tysięcy ludzi.
Wczoraj po tamtym entuzjazmie nie było już ani śladu – zdaniem wielu Europejczyków Obama nie spełnił pokładanych w nim nadziei, a istnienie systemu inwigilacji PRISM – co wyszło na jaw przed kilkunastoma dniami – pokazuje, że pod niektórymi względami obecna administracja niewiele różni się od tej George’a W. Busha. Jednym z powodów rozczarowania jest też obiecywane przez Obamę rozbrojenie nuklearne, które po podpisaniu przed trzema laty nowego układu START zeszło na dalszy plan. Teraz Obama zamierza to nadrobić.
Reklama
Wezwał on, by USA i Rosja ograniczyły liczbę posiadanych głowic jądrowych gotowych do użycia o jedną trzecią w stosunku do Nowego START-u, czyli do poziomu 1000–1100 sztuk. Zgodnie z tym układem oba państwa muszą do lutego 2018 r. zredukować ich liczbę do 1550, zaś przenośnych wyrzutni (w tym na okrętach podwodnych i ciężkich bombowców) do 700. Co więcej, proponowana przez Obamę dalsza redukcja nie wymagałaby nowego traktatu, lecz mogłaby się odbywać na zasadzie międzyrządowych porozumień, co w USA nie wymagałoby zgody Kongresu. Drugim kluczowym punktem jest ograniczenie liczby głowic taktycznych rozmieszczonych w Europie, czemu do tej pory Rosja się sprzeciwiała i co nie jest regulowane przez nowy START.
Amerykańska administracja przekonuje, że taka redukcja nie zmniejszy w żaden sposób zdolności obronnych obu państw, czemu trudno zaprzeczyć. Posiadaczem trzeciego co do wielkości arsenału nuklearnego jest Francja, lecz wynosi on 300 głowic. Aspirujące do roli supermocarstwa Chiny mają ich około 250, choć akurat one zwiększają swój potencjał. Spośród państw ewidentnie postrzeganych przez Waszyngton jako potencjalne zagrożenie, zasoby Korei Północnej szacowane są na kilka, kilkanaście głowic, choć prawdopodobnie nie ma ona jeszcze pocisków zdolnych do ich przenoszenia, zaś Iran jeszcze nie zbudował własnej bomby atomowej.
Zmniejszenie arsenałów oznaczałoby zaś wymierne korzyści finansowe. Według Arms Control Association, amerykańskiej organizacji działającej na rzecz kontroli zbrojeń nuklearnych, redukcja liczby posiadanych głowic gotowych do użycia do 1000 oznaczałaby dla Stanów Zjednoczonych zaoszczędzenie w ciągu dekady 58 mld dol. Biorąc pod uwagę, że w projekcie budżetu federalnego na rok podatkowy 2014 na potrzeby Departamentu Obrony przewidziano 526,6 mld dol., a w ciągu najbliższych 10 lat Pentagon musi zaoszczędzić według różnych scenariuszy od 100 do prawie 500 mld dol., atomowe rozbrojenie jest całkiem opłacalne.