Unia celna (UC) na dobre ruszyła 6 lipca 2011 r., gdy do zainaugurowanego pięć dni wcześniej związku rosyjsko-kazachskiego dołączyła Białoruś. Na jej bazie Kreml zamierza budować unię eurazjatycką, wzorowaną na Unii Europejskiej. O ile jednak UE oferuje swoim członkom dotacje i mimo głosów krytyki stanowi bodziec rozwojowy dla biedniejszych, o tyle Rosjanie nie mogą zaoferować tego samego.
Pod koniec czerwca doszło do strajku na największych białoruskich bazarach. Tak dużych manifestacji nie było tu od kryzysu walutowego przed dwoma laty. Drobni handlarze protestowali przeciwko certyfikatom, które od 1 lipca mieli obowiązkowo wyrabiać w związku z harmonizacją przepisów w ramach UC. W myśl nowych przepisów sprzedawcy z branży przemysłu lekkiego musieliby oddawać do ekspertyzy trzy sztuki z każdego sprowadzonego z zagranicy towaru, jaki mają w asortymencie. Dla drobnych importerów oznacza to poważny wzrost kosztów prowadzenia biznesu.

W przeciwieństwie do UE unia eurazjatycka tylko przeszkadza

Reklama
Kupcy osiągnęli mały sukces: choć ich przywódca Anatol Szumczanka dostał pięć dni aresztu, rząd przesunął datę wprowadzenia certyfikatów na 1 listopada. Ale to niejedyne problemy miejscowego biznesu. Gdy przed rokiem Rosja weszła do Światowej Organizacji Handlu, musiała obniżyć wiele stawek celnych pobieranych na zewnętrznej granicy UC. W efekcie import stał się tańszy, a rykoszetem dostali producenci z Białorusi i Kazachstanu. Udział fabryki autobusów MAZ na rynku rosyjskim skurczył się z 13 proc. do 7 proc. Nad Świsłoczą zapasy największych fabryk tylko w tym roku wzrosły o ponad połowę. Kazachowie z kolei skarżą się na wzrost inflacji w wyniku wyrównywania cen z tymi po rosyjskiej stronie granicy.
Rosja ma stosunkowo mniej powodów do narzekania. O ile w 2010 r. Moskwie udało się zarobić na handlu w ramach unii celnej 15 mld dol., o tyle już w 2012 r. dodatnie saldo bilansu handlowego wzrosło do 20 mld dol. Dynamika wzrostu eksportu (5,6 proc. w skali roku) nie powala na kolana. To tyle, ile średnio w ciągu pięciu lat poprzedzających utworzenie UC – piszą eksperci rosyjskiej Wyższej Szkoły Gospodarki.
Największym zwycięzcą okazał się rosyjski przemysł samochodowy. Rosja wymusiła drastycznie podwyższenie ceł na sprowadzane samochody. W przypadku niektórych marek cena skoczyła nawet kilkukrotnie. Białorusini, zamiast kupować kilkuletnie volkswageny i ople, muszą się zadowolić gorszymi jakościowo ładami. Z ulubionych japończyków musieli zrezygnować również Kazachowie. W tym ostatnim kraju sprzedaż aut made in Russia po roku obowiązywania nowych ceł wzrosła trzykrotnie. Zaporowe stawki chroniące rosyjskie fabryki są wybitnie niekorzystne dla praktycznie pozbawionych własnego przemysłu samochodów osobowych Białorusi i Kazachstanu.
Nawet WTO nie ma recepty na zaporowe cła. Moskwa znalazła drogę ominięcia zasad organizacji. Jest nią opłata utylizacyjna, nakładana wyłącznie na sprowadzane auta. Rosyjscy producenci jej nie wnoszą, o ile zobowiążą się, że w przyszłości zatroszczą się o zezłomowanie wypuszczanych przez siebie maszyn. Większość, bo aż 88 proc., opłat utylizacyjnych trafia do budżetu Rosji. Kazachstan dostaje 7 proc., Białoruś – 5 proc.
– Poza przemysłem samochodowym trudno jednak znaleźć oczywiste korzyści dla Rosjan z tytułu ich członkostwa w UC. Ogólne wskaźniki obrotów handlowych też nie przyprawiają o zawrót głowy – tłumaczy w rozmowie z DGP rosyjski politolog Michaił Winogradow. – UC to projekt polityczny, a nie gospodarczy – przyznaje. Rosja jednak nie traci nadziei na przyciągnięcie do projektu, traktowanego jako sposób na umocnienie wpływów w przestrzeni postsowieckiej, kolejnych krajów. Nieprzypadkowo jednak jedynym argumentem jest możliwa obniżka cen gazu. W ten sposób kuszone są Armenia i Ukraina. Białoruś tańszy surowiec zapewniła sobie już wcześniej; Kazachstan dysponuje zaś własnymi zasobami.